Sto dziewięćdziesiąt siedem

29 5 0
                                    

Renesmee

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Renesmee

Isabeau była zdenerwowana i to było widać. Spojrzałam na nią z wahaniem, po wyrazie je twarzy próbując określić, co takiego sobie myślała, ale to było trudne; Beau zawsze była świetna w ukrywaniu emocji, radząc sobie z tym równie dobrze, co i Gabriel. Mimo wszystko patrząc na jej minę, miałam wrażenie, że w zwykle idealnej masce obojętności, dostrzegam coraz więcej pęknięć i niedoskonałości, jakby panowanie nad sobą i emocjami przychodziło jej coraz więcej energii.

Cholera, to akurat było do przewidzenia i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Dimitr był w niebezpieczeństwie i w każdej chwili mógł zginąć, więc tym bardziej nie powinnam była dziwić się zachowaniu mojej szwagierki. W końcu wróciła i już na samym wstępie omal nie pozabijała siebie, swoich synów oraz Allegry i Marco – to o czymś świadczyło, nawet jeśli wciąż w pełni nie docierało do mnie to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Rufus nie zorientował się, jak powinniśmy interpretować te wszystkie dziwne wizje Alice.

– Nie jest dobrze – oznajmiła cicho Isabeau, wyrywając mnie z zamyślenia. Jak zwykle bez większego wysiłku skupiła na sobie uwagę wszystkich, silna i pewna siebie nawet wtedy, kiedy balansowała gdzieś na granicy rozpaczy. – Po pierwsze, jestem wam winna przeprosiny... I podziękowania – dodała, po czym krótko powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie zatrzymując wzrok na mnie.

– Beau, nie musisz... – zaczęłam, tym bardziej, że po rozmowie z Marco miałam już serdecznie dość poważnych wyznań, zwłaszcza takich, które skupiały uwagę na mnie.

– Ależ dlaczego? – Wzdrygnęłam się, kiedy od strony wejścia nagle doszedł mnie głos Rufusa. Machinalnie spojrzałam w jego stronę, by przekonać się, że przystanął w progu, trzymając się na dystans i najwyraźniej starając się ignorować wszystkich wokół. Cóż, żałowałam, że sama tego nie potrafię. – Niech się produkuje. To miłe, że dla odmiany kapłanka próbuje się przed nami kajać – stwierdził i uśmiechnął się w sposób, który mógłby być uroczy, gdyby nie złośliwy błysk w jego ciemnych oczach.

Isabeau zacisnęła usta, ale jakimś cudem zdołała zignorować jego słowa, zachowując spokój. Nawet nie spojrzała w jego stronę, w zamian jak gdyby nigdy nic zwracając się w stronę milczącej, skulonej u boku Esme Claire.

– Ciebie też przepraszam – oznajmiła z powagą.

Dwie pary błękitnych tęczówek spotkały się, a Claire na moment zamarła, wyraźnie zaskoczona. Być może to obecność Marco wytrąciła ją z równowagi, sprawiając, że dziewczyna wydawała się bardzo spięta i niespokojna, jak na zawołanie spinając się za sprawą słów ciotki.

– Mnie...? – powtórzyła, ale coś w wyrazie jej twarzy dało mi do zrozumiani, że podejrzewała, co takiego Beau ma na myśli.

– Widziałam, ale jak zwykle nie byłam w stanie niczego zmienić – oznajmiła i z niedowierzaniem pokręciła głową. – Cholerne przekleństwo: wiem, ale nie potrafię zareagować – mruknęła gniewnie, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać; jej błękitne tęczówki przybrały jakiś dziwny wyraz, który momentalnie sprawił, że pod jej spojrzeniem zrobiło mi się zimno.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA V: ZAPOMNIANE] (TOM 1/2)Where stories live. Discover now