Renesmee
Isabeau była zdenerwowana i to było widać. Spojrzałam na nią z wahaniem, po wyrazie je twarzy próbując określić, co takiego sobie myślała, ale to było trudne; Beau zawsze była świetna w ukrywaniu emocji, radząc sobie z tym równie dobrze, co i Gabriel. Mimo wszystko patrząc na jej minę, miałam wrażenie, że w zwykle idealnej masce obojętności, dostrzegam coraz więcej pęknięć i niedoskonałości, jakby panowanie nad sobą i emocjami przychodziło jej coraz więcej energii.
Cholera, to akurat było do przewidzenia i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Dimitr był w niebezpieczeństwie i w każdej chwili mógł zginąć, więc tym bardziej nie powinnam była dziwić się zachowaniu mojej szwagierki. W końcu wróciła i już na samym wstępie omal nie pozabijała siebie, swoich synów oraz Allegry i Marco – to o czymś świadczyło, nawet jeśli wciąż w pełni nie docierało do mnie to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Rufus nie zorientował się, jak powinniśmy interpretować te wszystkie dziwne wizje Alice.
– Nie jest dobrze – oznajmiła cicho Isabeau, wyrywając mnie z zamyślenia. Jak zwykle bez większego wysiłku skupiła na sobie uwagę wszystkich, silna i pewna siebie nawet wtedy, kiedy balansowała gdzieś na granicy rozpaczy. – Po pierwsze, jestem wam winna przeprosiny... I podziękowania – dodała, po czym krótko powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie zatrzymując wzrok na mnie.
– Beau, nie musisz... – zaczęłam, tym bardziej, że po rozmowie z Marco miałam już serdecznie dość poważnych wyznań, zwłaszcza takich, które skupiały uwagę na mnie.
– Ależ dlaczego? – Wzdrygnęłam się, kiedy od strony wejścia nagle doszedł mnie głos Rufusa. Machinalnie spojrzałam w jego stronę, by przekonać się, że przystanął w progu, trzymając się na dystans i najwyraźniej starając się ignorować wszystkich wokół. Cóż, żałowałam, że sama tego nie potrafię. – Niech się produkuje. To miłe, że dla odmiany kapłanka próbuje się przed nami kajać – stwierdził i uśmiechnął się w sposób, który mógłby być uroczy, gdyby nie złośliwy błysk w jego ciemnych oczach.
Isabeau zacisnęła usta, ale jakimś cudem zdołała zignorować jego słowa, zachowując spokój. Nawet nie spojrzała w jego stronę, w zamian jak gdyby nigdy nic zwracając się w stronę milczącej, skulonej u boku Esme Claire.
– Ciebie też przepraszam – oznajmiła z powagą.
Dwie pary błękitnych tęczówek spotkały się, a Claire na moment zamarła, wyraźnie zaskoczona. Być może to obecność Marco wytrąciła ją z równowagi, sprawiając, że dziewczyna wydawała się bardzo spięta i niespokojna, jak na zawołanie spinając się za sprawą słów ciotki.
– Mnie...? – powtórzyła, ale coś w wyrazie jej twarzy dało mi do zrozumiani, że podejrzewała, co takiego Beau ma na myśli.
– Widziałam, ale jak zwykle nie byłam w stanie niczego zmienić – oznajmiła i z niedowierzaniem pokręciła głową. – Cholerne przekleństwo: wiem, ale nie potrafię zareagować – mruknęła gniewnie, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać; jej błękitne tęczówki przybrały jakiś dziwny wyraz, który momentalnie sprawił, że pod jej spojrzeniem zrobiło mi się zimno.
YOU ARE READING
LOST IN THE TIME [KSIĘGA V: ZAPOMNIANE] (TOM 1/2)
Fanfiction„Wydarzyło się coś złego" - ta jedna myśl dręczy Renesmee od chwili przebudzenia. Znajomy pokój, kochająca rodzina i czas, który spędziła nieprzytomna po ataku w zwykle bezpiecznych lasach Forks - wszystko brzmi logiczne, a jednak Nessie czuje, że o...