Sto sześćdziesiąt cztery

36 4 0
                                    

Rufus

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Rufus

Rufus zaklął cicho, nie pierwszy raz w ciągu ostatnich godzin mając ochotę coś zniszczyć. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem był aż tak zły, nie wspominając o tym, że jego emocje wyjątkowo nie miały żadnego związku z tym, kim był. To był jeden z nielicznych przypadków, kiedy SA schodziło gdzieś na dalszy plan i choć w normalnych warunkach wydałoby mu się to miło odmianą, w tamtej chwili sam nie potrafił stwierdzić czy to dobrze, czy źle.

Miał wrażenie, że wszechświat uwziął się na niego, za punkt honoru stawiając sobie to, by doprowadzić go do szaleństwa. Już od jakiegoś czasu panowanie nad emocjami przychodziło mu z trudem, ale w ostatnim czasie działo się tak wiele rzeczy, których nie przewidział i które w skuteczny sposób wytrąciły go z równowagi, że chyba powinien być zdziwiony tym, że wciąż był w stanie zachować przynajmniej częściowy spokój. Gdyby to było możliwe, najchętniej odciąłby się od tego wszystkiego, ale nawet zaszycie się w laboratorium nie wchodziło w grę. Co prawda nie miał pewności, ale instynkt podpowiadał mu, że bezruch i samotność jest ostatnim, czego tak naprawdę potrzebował – nie w sytuacji, kiedy jego własny umysł wydawał się dręczyć go w równym stopniu, co i wszystkie te cholernie irytujące osobistości, które chcąc nie chcąc musiał znosić.

A niech to szlag! Nie przypuszczał nawet, że po całym tym szaleństwie z demonami, może być gorzej, ale najwyraźniej wciąż jeszcze istniały sytuacje, które były w stanie go zaskoczyć – i to po tych wszystkich latach życia, których już nawet nie potrafił zliczyć. Jeśli komukolwiek wydawało się, że ta świadomość powinna poprawić mu humor, to albo miała coś z głową, albo doskonale bawiła się jego kosztem, bo spokojnie obszedłby się bez tej wiedzy. Chwila spokoju – nic więcej, a jedynie chwila ciszy, bez tych cholernie irytujących wrzasków, oskarżeń i przytłaczającej mieszanki emocji, która nie tylko go drażniła, ale również zaczynała mu się udzielać, co zdecydowanie nie było czymś, co mógłby zaakceptować. Nie sądził, by wymagał szczególnie dużo – jedynie tego, by wszyscy w końcu się zamknęli i zeszli mu z drogi – ale ktoś tam na górze najwyraźniej sądził inaczej, poza tym bardzo go nie lubił. Cokolwiek to było (bóg, bogini, jakaś energia, czy może sama Selene), miał nadzieję, że dysponowało jakimś solennym usprawiedliwieniem, bo naprawdę nie ręczył za siebie. Swoją drogą, miał już tyle na sumieniu, że jedna mała masakra w tę czy we w tę nie uczyniłaby jakiejś szczególnie uciążliwej różnicy...

W porządku, może i sobie zasłużył, ale to nie było tak. Nie dziwił się, że Renesmee dostała szału, zresztą kiedy dotarło do niego to, co zrobił, sam zapragnął porządnie sobie przyłożyć, ale to mimo wszystko nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Jeśli miał być szczery, to nawet samemu sobie nie potrafił wytłumaczyć tego, co właściwie zaszło pomiędzy nim, a tą dziewczyną, nie wspominając o finale, kiedy doszczętnie spieprzył sprawę, dedykując się... Och, właściwie nie zadecydował, tylko to zrobił! Sam nie zorientował się, kiedy właściwie coś go tknęło i tak po prostu przyciągnął Renesmee do siebie, decydując się na to, żeby ją pocałować! Do tej pory nie docierało do niego to, co się wydarzyło i że naprawdę to zrobił, ale również zaprzeczanie wydawało się pozbawione sensu. Przecież doskonale wiedział, co takiego się wydarzyło – problem leżał w tym, by jakkolwiek sensownie spróbować to sobie wytłumaczyć.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA V: ZAPOMNIANE] (TOM 1/2)Where stories live. Discover now