Sto osiemdziesiąt dwa

26 4 0
                                    

Renesmee

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

Renesmee

Miałam wrażenie, że trwam w czymś w rodzaju niezwykłego, trudnego do opisania transu. Na moment przystanęłam, w milczeniu wyciągając dłoń, by prawie bezwiednie zacisnąć palce wokół metalowych prętów, tworzących przed moimi oczami znajome wzory bramy, którą w przeszłości przekraczałam nawet kilka razy dziennie. Przez kilka sekund po prostu wpatrywałam się w zamknięte skrzydła, próbując zrozumieć, jak mogę wciąż tak spokojnie tutaj stać, jakby nieczuła na wszystko to, co działo się wokół mnie. Sama nie byłam pewna, czego właściwie powinnam oczekiwać po tej niezwykłej chwili, ale chyba spodziewałam się czegoś gwałtownego, a przy tym oszałamiającego jak chociażby... trzęsienie ziemi albo grom prosto z nieba?

Przecież to idiotyczne, skarciłam się w duchu, ale właściwie nie zwróciłam uwagi na kierunek, który przybrały moje myśli. Na moment zapomniałam nawet na wciąż przypatrujących mi się, ale – dzięki bogini! – przynajmniej tymczasowo milczących Jasperze i Emmett'cie. Chyba zwłaszcza tej chwili obawiałam się najbardziej, decydując się ulec pokusie i jednak zaryzykować odwiedzenie tego miejsca. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe, a oddech jak na zawołanie przyśpiesza, nagle płytki i w niepokojący wręcz sposób urywany, chociaż za wszelką cenę starałam się zachować spokój. Powtarzałam sobie w duchu, że przecież tak naprawdę wszystko jest w porządku, a mnie powinno być wszystko jedno, co takiego zastanę na miejscu, ale jakaś cząstka mnie wydawała się miotać na wszystkie możliwe strony, stanowczo protestując przed możliwością tego, że być może...

Nie, to było najmniej istotne. Nawet jeśli... wydarzyło się coś niedobrego, to było tylko miejsce i kilak rzeczy, które i tak straciłyby jakiekolwiek znaczenie, gdyby zabrakło któregokolwiek z nas. Ta myśl miała w sobie cos pocieszającego, tak jak i świadomość tego, że wszyscy ty, których naprawdę kochałam, wciąż żyli i przynajmniej teoretycznie byli bezpieczni.

– Zamknięte – usłyszałam cichy głos Jaspera, ledwo tylko spróbowałam naprzeć na żelazną bramę, chcąc jak najszybciej przedostać się na drugą stronę, póki jeszcze byłam zdolna do tego, żeby nad sobą panować.

Zamrugałam nieco nieprzytomnie, po czym spojrzałam w dół, dopiero po chwili pojmując, co takiego miał na myśli. Mogłam spodziewać się tego, że przez te wszystkie lata bezruchu, brama zardzewieje i zacznie być dość oporna, jeśli chodzi o otwieranie, ale Jasper zwrócił uwagę na coś zupełnie innego. W milczeniu ujęłam w dłoń ciężką, żelazną kłódkę, zawieszoną na kilku grubych łańcuchach, którymi starannie zapieczętowano wejście. Prawie natychmiast puściłam ją i instynktownie cofnęła się o krok do tyłu, nagle zaniepokojona. Nie miałam pewności, ale znałam podszepty intuicji już na tyle dobrze, żeby zacząć podejrzewać, iż gdzieś w mieszance metali musiały znajdować się dość istotne domieszki srebra – dla mnie teoretycznie nieszkodliwego w niewielkich ilościach, ale i tak wolałam trzymać się na dystans.

Nerwowo rozejrzałam się dookoła, dla pewności sprawdzając, czy oby na pewno jesteśmy sami. Tempesta, Buio i pozostałe konie zostawiły nas już jakiś czas temu, najwyraźniej odzwyczajone od czyjegokolwiek towarzystwa. Teraz przynajmniej wiedziałam, dlaczego musiały zamieszkać w lesie – w końcu dostęp do otaczających dom sadu oraz stajni został skutecznie zablokowany.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA V: ZAPOMNIANE] (TOM 1/2)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora