Sto dwanaście

32 6 0
                                    

Lorena

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Lorena

Bycie „księżniczką" zawsze doprowadzało ją do szału, chociaż kiedyś podobno to lubiła. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to w ogóle możliwe i że w istocie mogłaby być aż tak pusta i bezwzględna, jak niejednokrotnie jej wmawiano, to zresztą i tak nie miało znaczenia, skoro Lorena wiedziała swoje. Nie miała pojęcia, co to za chore szczęście, że raz po raz zdarzało jej się wplątać w coś, co dawało jej pozycję i władze, która wcale nie sprawiała jej przyjemności, ale mogła przewidzieć, że przy swoim chorym szczęściu nie ma co liczyć na coś więcej.

Korytarz był opustoszały, ale to było do przewidzenia. W innym wypadku Rovena nigdy w życiu nie zostawiłaby jej samej, nie wspominając o przynajmniej odrobinie swobody, której Lo tak bardzo potrzebowała. Kłaniali się jej, nazywali ją „Solange" albo „Syreną", ale prawda była taka, że już na zawsze miała być po prostu Loreną – tą samą, która przez kilka lat żyła spokojnie w Mieście Nocy, pracowała w kawiarni i choć przez ten krótki okres czasu miała poczucie, że wszystko jest w porządku. W końcu mogła podejmować decyzje samodzielnie albo po prostu cieszyć się prostymi rzeczami, nie obawiając się tego, że ktoś narzuci jej swoją wole albo nagle uzna, że pewne rzeczy nie wypadają komuś tak „wysoko postawionemu" jak ona. Miała dość ukrywania, prowadzenia za rączkę i traktowania ją tak, jakby była porcelanową laleczką; do diabla, ona też już dorosła, poza tym potrafiła o siebie zadbać – i to nawet lepiej niż niejedna doświadczona istota.

Sama nie była pewna, jak udawało jej się nie zwariować przez minione lata, kiedy – o ironio! – w końcu odzyskała to, co już wieki temu zostało jej odebrane. Nikt nie chciał jej powiedzieć, dlaczego po Upadku odebrano jej wspomnienia, a kiedy pytała o to Rovenę, ta jedynie bąknęła coś na temat bezpieczeństwa i tego, że tak było dla niej lepiej. Zasadniczo powody nie były dla niej aż tak istotne, skoro w końcu mogła poznać siebie, przypominając sobie wszystko to, co do tej pory było dla niej abstrakcją, ale choć do tej pory zawsze myślała, że kiedy nareszcie zrozumie, poczuje ulgę, okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Pamiętała, jak najbardziej, ale ilekroć przywoływała w pamięci to, co działo się z nią przez całe wieki, a nawet tysiąclecia, czuła się jakby oglądała jakiś szalony film; te wspomnienia nie mogły być niej, a przynajmniej ona nie potrafiła w to uwierzyć.

Tym bardziej nie potrafiła zaakceptować siebie, jako Solange – istotę, którą Isobel nazywała swoją córką, chociaż nie były ze sobą spokrewnione. Już wcześniej słyszała o tym, że ta dziewczyna (ona, choć łatwiej było myśleć o Syrenie jak o kimś obcym) została niejako stworzona na rozkaz Matki Wampirów, kiedy ta sobie tego zażyczyła. Nigdy nie poznała imienia swojej prawdziwej, ludzkiej matki, a także ojca, choć nawet nie chciała znać imienia mężczyzny, który zgodził się na coś tak szalonego i okrutnego zarazem. Nie była zdziwiona, że ktoś tak bezwzględny jak Isobel był zdolny poświecić życie kruchej kobiety, tym bardziej, ze ludzie nigdy nic dla niej nie znaczyli – i to nawet pomimo tego, że sama również kiedy była człowiekiem. W zasadzie Lorena miała wrażenie, że dla jej matki sama myśl o tym, że miałaby przyznać się do słabości i tego, że kiedyś należała do tych, którymi teraz gardziła, była powodem do gniewu i jedynie podsycała nienawiść, którą Isobel żywiła do rodzaju ludzkiego.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA V: ZAPOMNIANE] (TOM 1/2)Where stories live. Discover now