6.5. krzywda?

140 11 1
                                    

- Zrobisz nam dobrze, a my w zamian zabierzemy cię do twojego syna - powiedział, łapiąc mnie za pośladki.
Drugi z mężczyzn zaczął podwijać mi sukienkę i całować w szyję. Bałam się i naprawdę nie chciałam tego robić, ale czułam, że tylko w taki sposób będę mogła zobaczyć Kubusia. Mimo tego, że oni mnie zmusili, czułam się jak najzwyklejsza dziwka. Już prawie mieli to zrobić, gdy nagle usłyszałam dźwięk broni. Bandyci pośpiesznie ode mnie odskoczyli.
- Ruszcie ją jeszcze raz, a was zastrzelę! - krzyknął Marcel, podchodząc do mnie. - Mieliście ją tylko do mnie zaprowadzić, a nie się z nią zabawiać, idioci! Wszystko okej, Zuza? - zwrócił się do mnie, jednak nic nie odpowiedziałam. Najzwyczajniej się bałam. Marcel pogładził mnie po poliku i moment później dodał. - Nie skrzywdzę cię, obiecuję. Pojedziemy teraz do twojego synka, dobrze?
Pokiwałam tylko delikatnie głową na ,,tak", a młody Zalewski zabrał mnie do swojego samochodu, zostawiając w budynku swoich dwóch ludzi.
- Gdzie Kuba?
- Spokojnie - odparł. - Jedziemy do niego, o nic się nie martw.
- Z kim on teraz jest? - spytał już nieco podenerwowana.
- Sam - rzekł.
- On jest za mały, żeby zostawać samemu, coś może mu się...
- Uspokój się - przerwał mi.
Modliłam się tylko, aby moje dziecko było całe i zdrowe. Chciałam, jak najszybciej znaleźć się przy nim, przytulić go. Wiedziałam, że on też zapewne strasznie za mną tęskni.
Całe szczęście, szybko dojechaliśmy do celu. Weszłam wraz z Zalewskim do jednego z apartamentów w samym środku miasta, zaczęłam automatycznie się rozglądać i szukać swojego syna, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć.
- Gdzie on jest? - spytałam wystraszona. - Gdzie Kubuś?!
- Miałaś być grzeczna, nie pamiętasz?
- Obiecałeś mi, że jedziemy do Kuby...
- Zobaczysz go zaraz, ale musisz coś dla mnie zrobić - zaczął, a następnie wyjął z kieszeni telefon i wręczył mi go do ręki. - Zadzwonisz do Zapały i powiesz mu, że ma cię nie szukać, że uciekłaś gdzieś z synem.
- Nie zrobię tego - westchnęłam.
Dobrze wiedziałam, że gdybym tylko przekazała takie informacje Krzyśkowi, straciłabym jakąkolwiek nadzieję na ratunek. Nie chciałam do tego dopuścić.
- Posłuchaj! - krzyknął, łapiąc mnie mocno za szyję. Przeszedł przeze mnie dreszcz. Pomimo tego, że Marcel ostatnim czasem zachowywał się dość miło, nie mogłam zapominać, że tak naprawdę jest moim porywaczem. - Albo zrobisz to, co ci każę, albo nie zobaczysz swojego bachora!
Posłusznie wykręciłam numer Krzyśka, ten szybko odebrał.
- Sierżant Krzysztof Zapała - rzucił.
- Cześć... - westchnęłam. - To ja...
- Zuza?! - przerwał mi.
- Tak
- Gdzie ty jesteś? Gdzie jest Kuba, do cholery? Cała policja was szuka...
- Wszystko w porządku - rzekłam. Modliłam się, aby Zapała jednak wyczuł w moim głosie, że coś jest nie tak. - Musiałam po prostu uporządkować kilka spraw. Naprawdę nie szukaj nas, proszę.
- Zuza, jeśli coś złego się dzieje to mi powiedz.
- Nic się nie dzieje...
Marcel popatrzył na mnie wymownie, zapewne chciał, żebym kończyła już rozmowę.
- Jeśli naprawdę nic się nie dzieje, to powiedz mi, jak zawsze cię nazywałem.
- Słońce... kończę już - odparłam i pośpiesznie się rozłączyłam.
Wierzyłam i czułam gdzieś głęboko w sercu, że Krzysiek ogarnie, że coś złego się ze mną dzieje, przecież nigdy nie mówił na mnie ,,słoneczko", a ,,kotek".
- Chcesz zobaczyć bachora? - spytał Marcel.
- Tak, błagam... daj mi go w końcu, proszę.
Zalewski wyszedł na chwilę z mieszkania, do dziś nie wiem nawet, gdzie i całkiem szczerze to chyba wolę nie wiedzieć. Jakoś po dziesięciu minutach wrócił, na szczęście już z moim dzieckiem. Kamień jakby spadł mi z serca w momencie, gdy zobaczyłam, że z Kubusiem wszystko w porządku, że jest cały, że po prostu żyje.
- Mamusia! - mały od razu do mnie podbiegł, a ja przytuliłam go tak niesamowicie mocno. Chyba tylko raz w życiu tuliłam go z taką pasją, z takimi emocjami.
Kubuś był moim całym światem. Doskonale pamiętam komplikacje związane z porodem. Naprawdę bałam się, że nie urodzi się żywy, że coś będzie nie tak, ale gdy po cesarskim cięciu, już trzymałam go na rękach byłam najszczęśliwsza. Wtedy, kiedy Marcel w końcu mi go przyprowadził, czułam to samo, nawet pomimo tego, że nie byliśmy ciągle bezpieczni.
- Kocham cię najmocniej - zwróciłam się do swojego synka. - Nie pozwolę zrobić ci krzywdy, obiecuję.
- Nikt mu nie zrobi tu krzywdy - przerwał nam Marcel.
- Rozmawiam z dzieckiem, nie z tobą - odparłam stanowczo.
- Albo będziesz grzeczna, albo zmienię zdanie.
- Przepraszam... - westchnęłam. - Pamiętaj, że bardzo cię kocham - szepnęłam Kubusiowi na ucho, a on jeszcze mocniej mnie przytulił.
Młody Zalewski stał na przeciwko nas i obserwował całą sytuację z dziwnym spokojem, nie poganiał nas nijak. Bałam się, co nastąpi zaraz. Miałam najgorsze myśli w głowie, nawet takie, że Marcel zabije mnie, a potem Kubusia.
- Mamo, a kiedy pójdziemy już do wujka Krzyśka? - spytał mój synek.
- Nie wiem, kochanie...
- Ja chcę do wujka! - krzyknął. Doskonale widziałam, że małemu nie odpowiada to, co się dzieje. - Do wujka! - powiedział i tak po prostu zaczął płakać. Zauważyłam, że Marcel robi się jakby podenerwowany, więc starałam się uspokoić Kubusia, ale niestety na nic:
- Spokojnie.... Kochanie moje... - mówiłam, ale mały ciągle płakał, coraz to głośniej i głośniej.
- Niech ten bachor się w końcu zamknie! - rzekł Marcel, a następnie przyłożył Kubusiowi broń do głowy, szybko zakryłam go własny ciałem. Nie mogłam pozwolić, aby mojemu dziecku stała się jakakolwiek krzywda.
- Zrób ze mną, co chcesz, - zaczęłam - ale spróbuj go tylko skrzywdzić, to...
- To co? Co mi zrobisz, do cholery? - zaśmiał się Zalewski, przykładając mi pistolet prosto do serca. Nie ukrywam, to niesamowicie mnie wystraszyło, zresztą nie tylko mnie. Czułam, jak Kubuś kurczowo przytula mi się do nogi. - Zaraz zastrzelę ciebie, a potem tego bachora!

Zuza KowalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz