6.2. porwanie?

132 13 0
                                    

Poczułam się wniebowzięta. Zaczęłam po prostu myśleć, że może uda nam się stworzyć prawdziwą rodzinę, ja, Krzysiek i nasz syn. Wtedy chyba już niczego nie brakowałoby mi do pełni satysfakcji. Niestety, ta sielanka nie trwała zbyt długo. Nie zdążyłam nawet zasiąść do stołu, bo usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam wręcz pewna, że to Julka wraca już do domu i zapomniała kluczy, ale po otworzeniu, doznałam szoku. Ujrzałam dwóch policjantów w mundurach, zupełnie nie wiedziałam, czego mogą u mnie szukać.
- Pani Zuzanna Kowal? - rzekł jeden z nich.
- Tak - westchnęłam. - Coś się stało?
- Pójdzie z pani z nami.
- Ale dlaczego? - spytałam. Miałam jakieś naprawdę złe przeczucia.
- Jest pani aresztowana w związku z podejrzeniem handlu narkotykami wraz z panem Filipem Zalewskim - powiedział stanowczo policjant, a mnie chyba zamurowało.
- Jaki handel narkotykami? Mój mąż...
- Pójdzie pani z nami czy mamy użyć siły? - przerwał mi.
- Zuza, co się dzieje? - do rozmowy przyłączył się Krzysiek.
- Nie wiem... - westchnęłam.
- Spytam jeszcze raz. Pójdzie pani z nami czy mamy użyć siły?
- Ona nigdzie z wami nie pójdzie - rzucił Zapała, a ja nawet nie wiem kiedy leżałam już na ziemi, przyparta przez jednego z policjantów, który również zakładał mi na ręce kajdanki. - Zuza!
Popatrzyłam na Krzyśka wystraszonym wzrokiem. Nie dość, że zostałam właśnie aresztowana, to jeszcze w tak brutalny sposób, a całą sytuację oglądał też Kubuś. Na dodatek, zupełnie nie wiedziałam, o jaki handel narkotykami chodzi, bo przecież Filip był lekarzem. A co jeśli przez cały ten czas mnie okłamywał? I tak naprawdę był zwykłym dilerem, a wszystkie pieniądze, które mieliśmy to były zapłaty za towar?
- Zajmij się naszym synem - zwróciłam się do Krzyśka.
Chwilę później, siedziałam już wraz z policjantami w radiowozie. Liczyłam, że pojedziemy na komendę, a tam na spokojnie wyjaśnię to sobie chociażby z Jaskowską. Cała ta sytuacja wydawała mi się być wręcz absurdalna.
Zamknęłam oczy i zaczęłam po prostu się modlić, żeby to jak najszybciej się wyjaśniło. Nawet nie wiem, kiedy samochód tak nagle się zatrzymał, a ja rozejrzałam się wokół. Teren wcale nie wyglądał jak komenda, nie było tam ani jednego normalnego budynku, tylko jakiś jakby opuszczony magazyn.
- Wysiadaj! - krzyknął jeden z policjantów, chociaż w tamtym momencie miałam już spore wątpliwości, czy są to prawdziwi funkcjonariusze. Popatrzyłam na niego zagubionym wzrokiem. - Wysiadaj, szmato! - dodał po chwili. Byłam już pewna, że trafiłam na jakiś oszustów.
- Co tu się dzieje, do cholery?! - spytałam.
- Pójdziesz z nami
!Mężczyźni zaprowadzili mnie do środka budynku i tak po prostu rzucili mną o podłogę. Nie ukrywam, niesamowicie wszystko w środku mnie zabolało. Zaczęłam martwić się o swoje życie, a w głowie ciągle miałam widok mojego synka. Wiedziałam, że zrobię wszystko, aby nie stracił swojej mamy.
- Ktoś mi wytłumaczy, o co chodzi? - powiedziałam już nieco wystraszona.
- Panienko, nie udawaj, że nie wiesz! Gdzie jest Zalewski?!
- Przecież nie żyje!
- Słuchaj, szmato - zaczął jeden z nich. - Albo nam powiesz, gdzie jest Zalewski, albo nie będziemy już dla ciebie tacy mili!
- Mówię wam, że nie żyje... - rzuciłam, a po moim policzku popłynęła łza. Zapewne kiedyś starałabym się zachować zimną krew w takiej sytuacji, ale teraz emocje wzięły górę. Wiedziałam, że nie mogę umrzeć, w końcu miałam dla kogo żyć... dla mojego dziecka.
- Skoro nie chcesz nam powiedzieć, to może coś ci się przypomni, jak tu chwilę posiedzisz - powiedział i oboje wyszli.
Zostałam zupełnie sama, więc postanowiłam, że po prostu muszę zacząć się rozglądać za jakąkolwiek drogą ucieczki. Nie wiedziałam nawet, gdzie jestem, czy ciągle znajduję się we Wrocławiu, czy jestem już na jakiś obrzeżach. Mocno wierzyłam, że uda mi się stamtąd jak najszybciej wyjść, gdy ujrzałam dość spore drzwi. Automatycznie podbiegłam do nich, ale okazały się być zamknięte. Pomyślałam, że ja to jednak jestem naprawdę głupia, skoro pomyślałam i zrobiłam sobie złudną nadzieję, że porywacze mogą zostawić mi możliwość ucieczki od tak.
Moment później, zobaczyłam okno, co prawda było naprawdę małe i nie wiedziałam, czy uda mi się przez nie przedostać, ale to była moja jedyna szansa. Marzyłam już, aby jak najszybciej znaleźć się przy Kubusiu, przy Krzyśku. Przytulić się do nich i poczuć się niesamowicie bezpieczną. Niestety, na moje szczęście, okazało się, że okno nie ma uchwytu, aby je otworzyć. Wiedziałam, że będę musiała po prostu je rozbić.
Całkiem szczerze, to przez moment się zawahałam, ale gdy tylko pomyślałam, że mój własny syn mógłby odwiedzać mnie na moim grobie, to wszystko minęło. Ci bandyci może i nie wyglądali na groźnych, ale wewnątrz siebie miałam strasznie złe przeczucia. Stanęłam na przeciwko okna i jak najszybciej tylko potrafiłam, rozbiłam je. Oczywiście rozcięłam sobie przy tym prawie całą dłoń, to był naprawdę obrzydliwy widok.
- Cholera! - krzyknęłam z bólu.
Miałam już próbować przeciskać się przez to okno, gdy nagle usłyszałam znajomy głos:
- Zuza? - powiedziała, a mnie jakby spadł kamień z serca. Poczułam, że pomoc właśnie nadeszła.

Zuza KowalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz