3.19. śmierć?

249 15 7
                                    

Weszliśmy do sali, a tam zobaczyłam coś, co naprawdę zmroziło mi krew. Na dodatek poczułam ogromny ból w podbrzuszu. Przeczuwałam najgorsze, jednak wtedy liczyło się tylko uratowanie Krzyśka. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby cokolwiek złego mu się stało.
Od razu wymierzyłam broń w kierunku Maciej i jego podejrzanego kumpla - dokładnie tego samego, który atakował mnie przed komendą oraz kiedyś kłócił się z Zapałą.
- Wyrzuć to - odparłam w ich kierunku. Doskonale widziałam, że Maciej trzyma w ręce jakąś strzykawkę, zapewne chciał tak po prostu zabić Krzyśka.
- Zuza... - zwrócił się do mnie. - Nie pamiętasz już jak nam było razem dobrze? - zaśmiał się głupio, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Niestety, ale miał sporo racji, a to sprawiało, że czułam się okropnie. Nie dość, że zdradziłam Krzyśka, to jeszcze z mężczyzną, który chciał go zabić.
- Zamknij się - rzuciłam stanowczo. Próbowałam zachować zimną krew. - Rzuć to w tym momencie albo...
- Albo co? - przerwał mi. - Nie zastrzelisz mnie.
- Strzelę, jestem tego pewna - rzekłam. Miałam nadzieję, że Maciej odpuści. Prawa była taka, że nie potrafiłabym do niego strzelić, nawet nie mogłabym.
Ten nic nie odpowiedział. Wyrzucił jak gdyby nigdy nic strzykawkę, a jego kolega wyglądał na dość zdezorientowanego. Maciej podszedł do mnie i po prostu wyrwał mi z ręki broń. Zamarłam. Bałam się już nie tylko o życie Krzyśka, ale też o swoje, i co najważniejsze mojego maleństwa. Przyłożył mi ją do brzucha, popatrzył prosto w oczy, a ja kompletnie nie wiedziałam, co zrobić. Strach sparaliżował całą mnie.
- Zuza... - westchnął. - Ty wyjdź z tym kundlem - zwrócił się do Juliusza.
- Ale... - odparł Poniatowski, który również był niesamowicie zaskoczony zwrotem całej sytuacji.
- Wyjdź, do cholery! Albo od razu zastrzelę tą sukę! - krzyknął
Julek na całe szczęście zabrał Lunę i oboje wyszli. Modliłam się w duchu aby wpadł na pomysł zainterweniowania kogoś o tym, co dzieje się w sali. Liczyłam na jakąkolwiek pomoc, choć w głowie miałam już najgorsze.
- Co ty chcesz zrobić? - spytałam drżącym głosem
- Nie zrobię ci krzywdy... Wiesz co? Jesteś jeszcze lepsza niż ta twoja siostrzyczka - powiedział, a swoimi rękami zaczął jeździć po moim ciele. Brzydziło mnie to okropnie, ale wiedziałam, że jeśli w jakikolwiek sposób mu się postawię, może strzelić... prosto w moje dziecko.
- Przestań... proszę - rzekłam, a po chwili poczułam straszny ból w podbrzuszu. Byłam wręcz pewna, że z moim maleństwem dzieje się coś złego. Zapewne czuło jak niesamowicie się boję, a to tak strasznie na nie wpływało.
- Nie ma nawet takiej opcji, skarbie - zaśmiał się do mnie głupio, a potem pocałował w policzek. Naprawdę miałam ochotę zwymiotować. Sama nie wiedziałam, jak jeszcze kilka dni temu mogłam być z tym mężczyzną, spotykać się z nim, spać i czerpać z tego dość sporą przyjemność.
- Maciej...
- Zamknij się, do cholery! - odparł stanowczo, a mnie robiło się coraz bardziej słabo.
Czułam, że to mój koniec, gdy nagle usłyszałam krzyki. Do sali weszli antyterroryści wraz z Niedźwieckim, czyli całe szczęście, Juliusz coś jednak zadziałał. Kiedy tylko Maciej to zobaczył, wystraszył się, zresztą tak jak jego kolega.
- Zuzia - Wojtek szybko do mnie podszedł. Widziałam, jak niesamowicie się martwi. - Wszystko dobrze?
- Tak, już tak... - westchnęłam. Dopiero po chwili dotarło do mnie co właśnie się stało. Odetchnęłam z ulgą, że jestem już bezpieczna, ale nagle usłyszałam dziwny dźwięk pochodzący z aparatury, która była do niego podłączona. Tak jakby nagle przestał oddychać. - Krzysiek - rzuciłam.
Nie pomyślałam i podbiegłam do niego, a wtedy też poczułam okropny ból. Po prostu przewróciłam się na podłogę, upadając prosto na brzuch. To wszystko mnie przerosło. Nie wiedziałam zupełnie, co się właśnie dzieje. Niedźwiecki pośpiesznie zawołał lekarza. Chwile później wraz z pielęgniarkami, które szybko się mną zajęły, znajdował się już w sali.
Byłam cała we łzach. Nie dość, że martwiłam się o swoją ciąże, to jeszcze o Krzyśka. Byłam prawie pewna, że w jednym momencie mogę stracić dwie najważniejsze dla siebie osoby. Nie przeżyłabym tego, naprawdę. Tylko Zapała i nasze dziecko się liczyli, tylko oni.
Moment później leżałam już na łóżku szpitalnym. Wojtek siedział koło mnie. Dzięki Bogu okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Upadek był niegroźny, a cały ból spowodowany był jedynie długotrwałym stresem. Pielęgniarki podały mi kroplówkę, a w niej środek przeciwbólowy oraz coś na uspokojenie.
- Błagam cię - zwróciłam się do Niedźwieckiego. - Spytaj lekarza, co z Krzyśkiem.
- Ale...
- Proszę - przerwałam mu.
- Zuzia, może zadzwonię po twoją mamę albo siostrę - Wojtek ewidentnie chciał zmienić temat. Może sam już wiedział, że Zapała po prostu nie żyje i chciał ukryć przede mną ten fakt.
- Sama pójdę - chciałam wstać z łóżka, ale Wojtek mnie zatrzymał.
- Pójdę - rzucił i wyszedł z sali.
Miałam w sobie jakieś złe przeczucia. Nie chciała, aby Krzysiek umarł, po prostu bym tego nie przeżyła. Moje maleństwo nie mogło wychować się bez ojca, a nikt inny nie zastąpiłby Zapały. To on był moim całym światem, moją największą miłością. Serce samo łamało mi się na myśl, że mogłabym go już na zawsze stracić.
Sama już nie wiem, ile nie było Wojtka. Całe szczęście wszedł do sali wraz z lekarzem. Oboje na twarzy mieli dość poważne miny. Bałam się, co mogę za chwilę usłyszeć.
- Przykro mi to mówić, ale... - zaczął doktor.

Zuza KowalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz