2.23. sen?

271 11 3
                                    

- Zamknij się! - spoliczkował mnie. Zaczął mnie dotykać, wszędzie. Brzydziłam się go niesamowicie. Rozerwał mi koszulkę. Bałam się, że może stać się to o czym myślałam. - Chodź do mnie! - odparł, naprawdę był po prostu obrzydliwy. Myślałam, że to już koniec, gdy nagle ktoś położył go na ziemi. Ktoś, a dokładniej Luna, za którą przybiegł zdyszany Juliusz. Kompletnie nie rozumiałam całej sytuacji.
- Uciekł! - krzyknął Poniatowski - Uciekł chłopakom w drodze do aresztu! Jaskowska kazała mi pilnować twojego mieszkania.
Nie odpowiedziałam nic na jego słowa. Mój ojczym leżał ciągle na podłodze, najwyraźniej bał się Luny. Doskonale wiedziałam, co chcę zrobić. Wojtek trzymał w mieszkaniu broń, niby zwykła wiatrówka, ale wtedy nie myślałam racjonalnie. Wyjęłam ją i przyłożyłam mojemu ojczymowi do głowy.
- Ja teraz strzelę... - zaczęłam. - Zapłacisz za to wszystko, co mi robiłeś! Zastrzelę cię, a sierżant Poniatowski potwierdzi, że działałam w obronie własnej.
Gdy dziś myślę o tamtej sytuacji, zdaję sobie sprawę, że naprawdę byłam gotowa strzelić. Targały mną emocje. Dzieliły mnie dosłownie sekundy, gdy odezwał się Julek:
- Zuza, ja wszystko rozumiem... Ale nie warto, uwierz mi - popatrzył na mnie. Jego słowa naprawdę do mnie dotarły. Nie mogłam zmarnować sobie całego życia i iść do więzienia przez takiego gnojka. Juliusz powoli przejął ode mnie broń, a ja przytuliłam się do niego i zaczęłam płakać.
Policja przyjechała bardzo szybko, zabrali mojego ojczyma i spisali zeznania. Nie chciałam siedzieć dłużej sama w mieszkaniu. Pomimo tego, iż byłam pewna, że nic już mi nie grozi, bałam się. Postanowiłam zadzwonić do Wojtka i poprosić go aby wrócił już do domu. Miał jednak wyłączony telefon, byłam więc zdana sama na siebie.
Czas minął mi niesamowicie szybko i nawet nie wiem, kiedy zrobiła już się pierwsza w nocy. Zleciało mi tyle na niemyśleniu. Może i głupio to brzmi, ale tak było. W końcu udało min się odrzucić od siebie wszystko. Biorąc pod uwagę, że jutro czeka mnie naprawdę ważny dzień, postanowiłam udać się spać. Jednak moje plany dość szybko się zmieniły. Usłyszałam dzwonek do drzwi, nie myśląc dużo otworzyłam je.
- Nie przeszkadzam? - to był Krzysiek.
- Nie, nie - rzuciłam szybko. - Wejdź, proszę.
Zupełnie nie wiedziałam, dlaczego Zapała przyszedł do mnie i to jeszcze o tak późnej porze. Jednak nie ukrywam, mogę powiedzieć śmiało, że cieszyłam się. Udaliśmy się do kuchni. Staliśmy na przeciw siebie, dzielił nas blach kuchenny.
- Gdzie Wojtek? - spytał
- Nie wrócił póki co... - podeszłam do Krzyśka, popatrzyłam mu głęboko w oczy. - Jeszcze raz ci bardzo dziękuję za pomoc. Napijesz się czegoś, herbaty?
Chciałam udać się w stronę czajnika, ale Zapała chwycił mnie w tali i przysunął do siebie. Serce zaczęło bić mi niesamowicie szybko, a przez moje ciało przeszedł dreszcz.
- Zuza... - westchnął.
- Prosiłam cię, abyś nie komplikował... - nie udało mi się nawet dokończyć zdania. Krzysiek jak gdyby nigdy nic, pocałował mnie. - Co ty robisz?
- Musiałem to zrobić, zanim Wojtek zabierze mi cię na zawsze. Przepraszam, Zuza. Nigdy nie chciałem cię zranić - powiedział, udając się do drzwi. Miał już wychodzić, gdy nagle podeszłam do niego i po prostu go pocałowałam. Widziałam, że zdziwiło to Krzyśka, ale wyglądał też na dość zadowolonego.
Całowaliśmy się coraz to bardziej namiętnie. Oboje wiedzieliśmy, czego chcemy, że pragniemy siebie nawzajem. Niedźwiecki kompletnie się wtedy nie liczył, marzyłam jedynie o Krzyśku. Zapała zrzucił ze mnie szlafrok i zaniósł na łóżko. Po chwili byliśmy już całkiem nadzy. Było mi tak niesamowicie dobrze, jak jeszcze nigdy. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam w jego ramionach. Miałam nadzieję, że rano nie okaże się, że to tylko sen.
Gdy nad ranem zaczęłam powoli się przebudzać, przytuliłam się do Krzyśka... Chwila, to nie był Krzysiek. Strasznie śmierdziało alkoholem. Otworzyłam oczy i ujrzałam Niedźwieckiego, całego pijanego, śpiącego obok mnie. Czy to naprawdę był tylko sen? W końcu wydarzenia poprzedniej nocy były tak piękne jak sen, jak marzenie. Wstałam z łóżka i udałam się do kuchni, aby przygotować sobie kawę. Zostawiłam tam wieczorem telefon, spojrzałam na niego - była jedna wiadomość od Krzyśka.
,,Wyszedłem, gdy zasnęłaś, żeby przypadkowo nie natchnąć się na Wojtka. Mam nadzieję, że Cię nie obudziłem. Powodzenia dzisiaj... ''
Całe szczęście, to nie był sen. Jeśli mam być szczera, to kompletnie zapomniałam o swoim ślubie. W głowie ciągle miałam Krzyśka, ale po prostu było już za późno. Nastawiłam Wojtkowi budzik w telefonie, by nie zaspał na przygotowania, a ja sama po szybkim śniadaniu i pomalowaniu się, pojechałam do Aśki, który była moją druhną. Miałam niesamowicie piękną sukienkę, makijaż, włosy. Czułam się jak w bajce. Wiedziałam jednak, że do pełni szczęścia brakuje mi Krzyśka. Musiałam odrzucić od siebie te myśli, to z nie z nim brałam ślub.
Podjeżdzając pod kościół ujrzałam jednak Zapałę. Nie ukrywam, zdziwiłam się, bo przecież miał nie przychodzić na ślub. Przeprosiłam na moment Aśkę i resztę gości, postanowiłam zamienić z nim kilka słów.
- Pięknie wyglądasz - odparł, gdy do niego podchodziłam.
- Dziękuję - rzuciłam szybko. - Co tu robisz?
- Sam nie wiem... Chyba chciałem cię zobaczyć. Zuza, - zwrócił się do mnie swoim czułym głosem - naprawdę tego chcesz?
- Krzysiek... - westchnęłam, nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Staliśmy w kompletnej ciszy, po moim policzku poleciała łza. Zapała wytarł ją, gładząc mnie po policzku. Czułam jakbym głupiała.
- A on tu czego?! - usłyszałam nagle krzyki Wojtka. Podbiegł do Krzyśka i jak gdyby nigdy nic po prostu go uderzył, rozrywając mu przy tym wargę. - Zostaw ją w końcu w spokoju!
- Przepraszam, Krzysiek... - odparłam cichym głosem. Było mi naprawdę głupio przed wszystkimi gośćmi, ale w szczególności właśnie przed Zapałą. Ten zamilkł, popatrzył na mnie dość wymownym wzrokiem, jakby starał mi się przekazać, że jeszcze nie jest za późno aby zrezygnować. Ja natomiast chyba zbytnio się bałam, aby zawalczyć o prawdziwą miłość i odwołać ślub na kilka minut przed rozpoczęciem.
- Wynoś się stąd! - powtórzył Wojtek, a Krzysiek po prostu odszedł. Czułam jakby łamało mi się serce.
Zanim się obejrzałam stałam już na przeciwko Niedźwieckiego w pięknym kościele, pełnym gości. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, tylko nie ja.
- Ja Wojciech Niedźwiecki biorę ciebie Zuzannę Kowal za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci - powiedział. Wiedziałam, że nie ma już odwrotu. Nie mogłam cofnąć swoich decyzji.
- Ja Zuzanna Kowal biorę...

Zuza KowalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz