57.Iskra

1K 83 67
                                    

Jak tam wasze zdrowie?

Styczeń dobiegł końca, zaczął się luty, a pogoda pozostawała bez zmian.
Zimny wiatr drażnił każdy goły kawałek skóry Puchonki, która siedząc w pierwszym rzędzie na trybunach, mimo odmarzających palców z ogromną chęcią oglądała jak podczas meczu jej przyjaciele oraz reszta innych zawodników mknie na miotłach z wielką gracją.

Przez cały czas obserwowała na zmianę trzy postacie-Harrego, Freda i George'a. Na tym ostatnim mimo swojej nieświadomości najczęściej zawieszała oko.
Nie umknęło to jej przyjaciółce, która z uśmiechem przypatrywała się jej skupionej twarzy.

(Lynn)-Fred czy George?-uniosła brew.

(Danielle)-Słucham?-przeniosła na nią skonsternowane spojrzenie. Kompletnie nie wiedziała co blondynka ma na myśli.

(Lynn)-Oh nie udawaj. Przecież widzę co robisz. Na boisku dzieje się tyle rzeczy, przed chwilą Davies o mało nie wleciał w profesor Trelawney, a ty mimo tego patrzysz się cały czas na...któregoś z nich.-podrapała się po brodzie. Za Merlina nie potrafiła zrozumieć jakim cudem ktokolwiek potrafi ich rozróżnić.

(Danielle)-Nie gadaj głupstw.-parsknęła kręcąc głową.-Fred i George to moi PRZYJACIELE.-nacisnęła na ostatnie słowo.-Co za tym stoi, darzę ich taką samą sympatią.

(Lynn)-A więc zabawiacie się we trójkę? Świruska z ciebie.-wykrzywiła usta w podstępnym uśmiechu, a zielonooka na dźwięk jej słów zareagowała natychmiastowo i wymierzyła jej soczysty cios w ramię. Niebieskooka krzyknęła głośno zwracając na nie uwagę prawie całego rzędu, ale nie przejęła się tym zbytnio. Chciała kontynuować swoją zagrywkę.-Widać jak się uśmiechasz, gdy do ciebie mówi na lekcjach.

(Danielle)-Wcale nie uśmiecham się do George'a-przewróciła oczami.

(Lynn)-A więc George!-klasnęła w dłonie.-No, no nie spodziewałam się tego.-zacmokała.

Szatynka wytrzeszczyła oczy, gdy zrozumiała, że dała się złapać w jej perfidną zasadzkę. Nie wiele myśląc od razu zaczęła zaprzeczać co sprawiało, że na twarzy Puchonki rosła satysfakcja.
Albowiem uważała, że słowa Lynn to bzdury. Nie wyobrażała sobie takiej sytuacji, że mogłaby poczuć coś więcej do jednego z bliźniaków. Przecież to byłby solidny koniec ich przyjaźni, znając ją bezpowrotnie, by coś zepsuła już na początku, a na dodatek stanowczo nie nadawała się do związków.
Jednak nie miała świadomości, że ostatniego czasu rzeczywiście częściej zwracała uwagę na jednego z braci.

...

(Prof.Lupin)-Za wiele od siebie wymagasz Danielle.-oświadczył surowo nauczyciel.-Nie możesz się skupiać na tym co "masz" osiągnąć tylko co "chcesz".

(Danielle)-Myślałam, że po tym jak kilka tygodni temu byłam w stanie wyczarować płomień to będzie z górki, a jedyne czego teraz dokonałam to zaledwie mała iskra.-zdenerwowana usiadła na schodach i opuściła głowę.
Wałkowali to już siódme spotkanie, a nadal nie osiągnęła nic większego.

(Prof.Lupin)-Dla piętnastoletniego czarodzieja wyczarowanie ognia za pomocą różdżki to spore wyzwanie, a to, że ty potrafisz to zrobić za pomocą dłoni, nawet jeżeli to najmniejsza iskierka to już jest coś.-zaczął krążyć w kółko po sali głośno się nad czymś zastanawiając, gdy nagle zatrzymał się w półkroku i wyciągnął palec w górę.-Ostatnio wspominałaś, że podczas sytuacji z Kanopusem byłaś zdenerwowana. Oznacza to, że silne emocje motywują cię do działania. Gdy ja zaczynałem pracować nad swoimi umiejętnościami to działało to na podobnej zasadzie.

Szatynka pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
Od dwóch godzin męczyła się z zadaniem i myśl, że teraz miała dodatkowo znowu powracać do ostatniego stanu to wolała uciec jak najdalej.

(Prof.Lupin)-No dobrze na dzisiaj to tyle. Powrócimy do tego w piątek.-podał jej dłoń, by pomóc jej wstać, którą oczywiście przyjęła.-Nie jesteś zła, że przez ćwiczenia nie mogłaś pójść na imprezę w wieży Gryffindoru? Podejrzewam, że po wygranej nieźle się tam wyprawia.

(Danielle)-Ostatnio nie mam ochoty na uczestniczenie w zabawach.-mruknęła.

(Prof.Lupin)-Rozumiem, masz do tego jak największe prawo.-podszedł do wyjścia i kulturalnie otworzył jej drzwi.-Już cię nie zatrzymuję. Spokojnej nocy Danielle.

Podziękowała i opuściła pomieszczenie.
Całe piętro było zasłane mrokiem.
Zapaliła różdżkę i w ciszy podążyła w korytarz po lewej.
Gdy już miała skręcać coś, a raczej ktoś złapał ją za ramię sprawiając, że z jej ust wydobył się bezgłośny okrzyk.

(George)-Spokojnie to ja.-szepnął, parskając pod nosem.

(Danielle)-Ty idioto!-warknęła odskakując od niego. Na prawdę się wystraszyła.-Na Merlina, masz mnie ostrzegać zanim wykonasz jaki kolwiek ruch.-dźgnęła go palcem w pierś.

Rudzielec uniósł obie dłonie nad głowę i z trudem powstrzymując się od śmiechu kiwnął głową.

(George)-Wpadłem na pewien pomysł.-rzekł, łapiąc ją za dłoń.-Chodź ze mną.

(Danielle)-Czekaj, co?

...

Wdrapali się na Wieżę astronomiczną.
Chłopak wciągnął z torby dwie butelki kremowego piwa i paczkę czekoladowych karaluchów, a następnie podszedł do krawędzi.

(Danielle)-Twoim "pewnym pomysłem" było wyjście o dziesiątej w nocy na mróz?-uniosła brew.

(George)-Czy musisz tyle narzekać.-przewrócił oczami.-Pomyślałem, że skoro nie mogłaś i pewnie nie chciałaś przyjść na balangę to zrobimy sobie swoją mniejszą wersję...a Wieża astronomiczna, bo nikt nas tu nie znajdzie.-wzruszył ramionami.

Odetchnęła głęboko i poprawiając czapkę podeszła do niego, by stanąć z nim ramię w ramię.
Wzięła jedną butelkę i upiła spory łyk.

(Danielle)-Przepraszam.-mruknęła.-Przepraszam też, że nazwałam cię idiotą. Byłam w szoku. Tak na prawdę nie uważam, że jesteś idiotą Georgie.-chłopak na dźwięk zdrobnienia uśmiechnął się.

(George)-To na prawdę święto, że mogłem usłyszeć coś takiego z ust Danielle Scamander.-sarknął na co dostał z biodra.-Dobra, dobra. Nic się nie stało.-przygryzł wargę, ciesząc się w duchu.-Jak ci idzie na zajęciach?-w odpowiedzi usłyszał westchnienie.-Nie za dobrze?

(Danielle)-Niestety...Myślałam, że będzie łatwo, a wychodzi na to, że w przeciągu wszystkich spotkań nawet nie sprawiłam, że cokolwiek się zatliło. Ostatnio wyczarowałam iskrę, która podpaliła mi pelerynę.-uniosła zniszczony materiał w górę.-Może nie mam żadnych zdolności? Może profesor Dumbledore się pomylił?

Gryffon przekrzywił głowę na bok i uśmiechnął się słabo.
Obrócił ją w swoją stronę i położył dłonie na jej ramionach sprawiając, że musiała spojrzeć mu w oczy.

(George)-Nielle nikt się nie pomylił. Nie ma problemu w twoich zdolnościach, problem jest w tym, że nie chcesz w siebie uwierzyć.

(Danielle)-Ale...

(George)-Nie ma "ale". Jesteś zdolna, na dodatek cholernie inteligentna , a ja czasem się zastanawiam jakim cudem zaprzyjaźniłaś się z takim głupkiem jak ja. Wiem, że nie łatwo jest w jedną chwilę uwierzyć w moje słowa, ale pomyśl w ten sposób, że już tak wiele osiągnęłaś, a z każdym dniem będzie tylko lepiej. Może kiedyś nawet będziesz na kartach czekoladowych żab.-puścił jej oczko na co się zaśmiała.

(Danielle)-Może.-wzruszyła ramionami.-A co jeśli następnym razem znowu się nie uda?

(George)-To będziesz próbowała aż do skutku.-rzekł stanowczo. W odpowiedzi kiwnęła głową, a następnie ku jego zdziwieniu wtuliła się w jego tors głośno wzdychając. Odwzajemnił uścisk, opierając o nią głowę.

(Danielle)-Doprawdy jesteś dobrym pocieszycielem.-rzekła stłumionym głosem przez to, że twarz miała wciśniętą w jego kurtę.

(George)-A ty jesteś dobrą podstawką pod brodę.-zaśmiał się chytrze.-Ale miło mi to słyszeć panno Scamander.

Przeciwna~George WeasleyWhere stories live. Discover now