6

2K 123 28
                                    

Danielle biegła przez błonia do cieplarni.
Z wrażeń zasnęła późno w nocy czego skutkiem było zaspanie na lekcje.
Zielarstwo było 3 lekcją.
Nigdy jeszcze nie zdarzyło jej się tak spóźnić.

Gdy Gryffoni i Puchoni przycinali gałązki Trzepotki nagle szklane, masywne drzwi się uchyliły, a przez nie najpierw wychyliła się głowa- jak podejrzewali spóźnionego ucznia- a następnie reszta jego ciała.

Średniego wzrostu brunetka o śniadej cerze przyglądała się z błyskiem w oku całej zgrai nagromadzonej w cieplarni.
Jej policzki ozdobione w rumieńce spowodowane przez pierwsze jesienne wiatry i podkrążone oczy dawały o sobie znać, że niedawno musiała zerwać się z ciepłego łóżka.

(Danielle)-Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.-rzekła nieśmiało.
Profesor Sprout spojrzała na wychowankę jej domu po czym z troską w oczach przydzieliła ją do najbliższego ucznia.

Fred i George spoglądali z uśmiechami na wejście Scamander.
Dziewczyna miała w sobie coś innego, ale pociągającego.
(Fred)-Myślisz o tym samym co ja Georgie?
(George)-Tak Freddie.

Po zielarstwie Scamander szybkim krokiem ruszyła w stronę zamku.
Przed Mugoloznawstwem chciała jeszcze zamienić kilka słów z profesor Burbage.

(Fred&George)-Cześć malutka!-krzyknęli z 2 stron.
Danielle podskoczyła i wytrzeszczyła oczy.
(Danielle)-Jaka znowu malutka?!-w odwecie dała bliźniakom kuksańce w boki.
Rzeczywiście była od nich niższa, ale to przecież nie powód by nazywać ją malutką!
(Fred)-O taka.-dał pstryczka w ramię Puchonce.
Danielle pokręciła głową z rozbawieniem.

Wkroczyli do zamku i chłopcy dotrzymywali jej kroku aż na pierwsze piętro pod klasę Mugoloznawstwa.
(Fred)-To do zobaczenia...
(George)-Panno Scamander.
Zanim Danielle zdążyła odpowiedzieć chłopcy zniknęli w tłumie.

Po lekcji Danielle miała wolną godzinę.
Zamiast iść do Pokoju Wspólnego postanowiła poprzechadzać się po zamku.

Przechodziła przez korytarz na 1 piętrze, gdy zobaczyła nadchodzącą z przodu grupę Ślizgonów, a na ich czele szedł nikt inny jak Kanopus Hughes.
Kanopus był 6-rocznym, który od zeszłego roku uwziął się na Scamander. Bardzo się wywyższał z powodu swojego statusu krwi, a jego ulubionym zajęciem było znęcanie się nad młodszymi uczniami z poza swojego domu.

(Kanopus)-A kogo my tu mamy...-jego twarz wykrzywił złośliwy grymas.
Przyśpieszył kroku i wytrącił z rąk Puchonki wszystkie podręczniki.
Jego zgraja zaniosła się śmiechem.

Danielle wypuściła powietrze i z resztkami cierpliwości kucnęła, a następnie zaczęła zbierać podręczniki.

(Kanopus)-Nie znasz takiego słowa jak "przepraszam" mieszańcu?
Jego pytaniu znowu zawtórowały śmiechy reszty Ślizgonów.

Scamander nie odpowiedziała. Powstała i ruszyła dalej.
(Kanopus)-Masz mnie przeprosić!-wysyczał.-Conjunctivitis!

Nagle obok jej ucha świsnął niebieski promień, który trafił w zbroję na końcu korytarza.

Zatrzymała się i obróciła się w stronę grupy Ślizgonów.
(Kanopus)-Drętwota!
(Danielle)-Protego!-natychmiast odbiła zaklęcie.

Zaczęła kroczyć w stronę zdumionego Kanopusa.
(Danielle)-Ostatni raz spróbowałeś mnie upokorzyć!-wykrzyczała.

Jego zgraja się natychmiast ulotniła.
Przez twarz Ślizgnona przeszedł cień niepewności.
(Danielle)-Nigdy więcej nie wytkniesz nikomu jego statusu krwi, a na pewno już nigdy nikogo nie będziesz dręczył!-wyciągnęła różdżkę przed siebie.-Oraz nigdy nie będziesz celował w plecy plugawy tchórzu.
Nie wyczuła nawet, że miotając zaklęciami na około przeciwnika nie wypowiadała formuł na głos.

Kanopus wycofywał się ze strachem aż walnął plecami w kamienną ścianę.
(Danielle)-Expelliarmus!-jego różdżka wystrzeliła 3 metry w bok.
Ślizgon zaczął bełkotać ze strachu
(Danielle)-Miłego dnia życzę.-ukłoniła się i odeszła w podskokach.

Gdy dotarła na parter wyciągnęła różdżkę z kieszeni i przejechała po niej palcami-Winorośl, 11¾ cala, włókno ze smoczego serca, wystarczająco giętka.
Zaczęła wspominać tę chwilę, gdy wkroczyła z mamą pierwszy raz do Ollivandera.

Bojaźliwa brunetka z wystraszonym wzrokiem mocno trzymająca rękę matki wkroczyła z nią do sklepu Ollivandera.
Sklep był mały. Wszędzie były regały wypełnione pudełkami z magicznymi różdżkami, w rogu stało wyszczerbione krzesło, a na środku znajdowało się biurko.

Po chwili jakby znikąd pojawił się siwowłosy staruszek.
(Dorothy)-Dzień dobry.
(Ollivander)-Oh panny Scamander. Jak miło panie widzieć. Oczekiwałem na panie.-przeniósł wzrok na 11-latkę.-Podejdź młoda damo. Nie ma się czego bać.

Danielle niepewnie podeszła do lady i spojrzała na starca, który w mgnieniu oka znalazł się przy jednym z regałów wertując niektóre pudełka jednocześnie mrucząc coś pod nosem.
(Ollivander)-Ah tak!-podszedł żwawym krokiem do biurka.-Ostrokrzew, 10¾ cala, włos jednorożca, sztywna.-podał w drobną dłoń 11-latki różdżkę.
Danielle nie wiedziała co ma zrobić.
(Ollivander)-No machnij.
Danielle poruszyła nadgarstkiem i nagle z różdżki zaczęła wylatywać szara smuga.
(Ollivander)-Za mała moc! Za mała moc!-zabrał od niej różdżkę i podbiegł do następnego regału.-To musi być coś...to musi być coś innego.-Skierował bystre oczy w stronę młodej Danielle.-to musi być coś mocniejszego niż dotychczas.

Poszedł po drabinkę, a następnie wspiął się po niej i z samej góry zdjął najbardziej zakurzone pudełko.
Najprawdopodobniej różdżka była wykonana bardzo dawno.

Powoli wręczył różdżkę Danielle i spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
Danielle wykonała gest i niemal natychmiast wyczuła jak jej wnętrze wypełnia ciepłe uczucie.
Nagle uniosła się na kilka centymetrów w górę po czym opadła z powrotem.
(Ollivander)-Idealnie!-klasnął w dłonie.-Winorośl, 11¾ cala, włókno ze smoczego serca, wystarczająco giętka. Będzie pani robiła nią niesłychane rzeczy.

Przeciwna~George WeasleyWhere stories live. Discover now