16

1.5K 93 7
                                    

Wieczorem Danielle nie mogła zasnąć.

Złapało ją na nocne refleksje.
Jej głowę wypełniały myśli na temat tego co chce robić po szkole, narastających uczuć do Cedrika, do których oczywiście nie chciała się przyznać oraz o świętach.

Zdenerwowana zrzuciła pościel i wsunęła kapcie na nogi.
Na szarą piżamę wciągnęła bluzę i wyszła z pokoju.

W kominku tlił się ogień, który oświetlał rośliny porozstawiane w kątach pokoju oraz regały z książkami.

Zasiadła w ciepłym fotelu wyściełanym żółtym materiałem, a następnie zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu.

Z opowieści znajomych z innych domów była w stanie wywnioskować, że ich Pokój Wspólny był najbardziej przytulnym pokojem w zamku.

Czasem przytłaczało ją podzielenie na domy.
Zanim przybyła do Hogwartu usłyszała od brata wiele opowieści na ich temat.
Gryffoni byli odważnymi ludźmi o lwich sercach, ale czasem kierowała nimi lekkomyślność.
Krukoni natomiast odznaczali się niezwykłą mądrością, byli ludźmi o trzeźwych umysłach, a dom Roweny wypuszczał w objęcia świata najinteligentniejszych czarodziejów.
Wychowankowie Slytherinu byli niezwykle sprytni niczym węże oraz posiadali wielkie ambicje.
Hufflepuff nauczał osoby prawe, lojalne i sprawiedliwe. Podobno Puchoni są świetnymi druhami.

Powstała i zaczęła przechadzać się po pokoju.
Podłoga lekko skrzypiała, a jej dłonie lekko muskały kamienne ściany.

Nie wysłała jeszcze prezentów!
Myśl od razu uderzyła jej do głowy.
Chwilowe osłupienie natychmiast zniknęło.
Jutro sowy nie dostarczą na czas prezentów, musi wysłać je teraz.

Natychmiast podreptała do dormitorium i zerknęła na stos paczek ustawionych przy jej łóżku.

Spakowała wszystko do torby po czym naciągnęła na szyję żółto-czarny szal i wyszła.

Po cichu opuściła pokój po czym zaczęła zmierzać w stronę sowiarni.

Jej kostki i dłonie muskał lekki, ale zimny wietrzyk.

Nie może dać się złapać Filchowi, więc uda się dłuższym, ale rzadko odwiedzanym korytarzem.

Jej cień dryfował za nią krok w krok w drodze.
Kilka razy zdawało jej się usłyszeć jakiś szmer, ale po chwili stwierdzała, że się przesłyszała.

Gdy znalazła się na prostej do punktu docelowego usłyszała przyciszone szepty.
Jak najszybciej wskoczyła za jedną z zasłon.

Osoby, które tak samo jak ona łamały przepisy jak na razie nie zdawały sobie sprawy, że nie tylko one wybrały się na nocny spacer.

Im szepty były bliżej tym były bardziej zrozumiałe.

(George)-Musiałeś mnie wyrwać z łóżka o 2 w nocy?!

Na Merlina! Scamander nie miała świadomości, że aż tak się zasiedziała.

(Fred)-Nasz plan by się nie udał gdybyśmy nie zadziałali teraz! A poza tym taki spacer dobrze ci zrobi. Mózg sobie dotlenisz.-wyszczerzył się czego jego bliźniak nie widział w ciemnościach.

(George)-Żebym ja ci zaraz nie dotlenił...

(Danielle)-Jaki plan?-wyskoczyła zza zasłony.

Chłopcy podskoczyli wytrzeszczając oczy.
Czy nawet ich reakcje muszą być takie same?

Danielle na widok ich min omal nie wybuchła śmiechem.
Na samo wspomnienie rzucało ją we wszystkie strony, ale nie jest to czas i miejsce na wygłupy.

Zakryła usta by zatamować czkawkę, a z oczu leciały jej łzy.

(Fred)-Jak mogłaś!-wykrzyknął, a jego brat go uciszył.

(Danielle)-Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać.-odpowiedziała ocierając łzy.

(George)-Co robisz o tej porze poza łóżkiem?-założył ręce na klatkę piersiową.

Cóż za dociekliwy jegomość.

(Danielle)-Mogłabym zapytać o to samo.-powtórzyła gest brązowookiego spoglądając na nich wyzywającym wzrokiem.

(Fred)-Niech ci będzie. Chcemy urozmaicić jutrzejszą kolację.
Teraz ty.-puknął palcem w klatkę piersiową szatynki.

(Danielle)-Chcę wysłać pakunki świąteczne.-wskazała na torbę.

(George)-O tej porze?

(Danielle)-Przypomniało mi się dopiero teraz.-wzruszyła ramionami.-Niestety muszę się zmywać zanim Filch nas złapie i wam radzę to samo.

(Fred)-O nie nie zostawimy malucha samego o tej porze w niebezpiecznym zamku.

Jej policzki ozdobił czerwony rumieniec.

(Danielle)-Brzmisz jak moja mama.-odpyskowała.

Wszyscy zachichotali.

Po chwili udali się do Sowiarni po czym Danielle rozesłała wszystkie prezenty.
Oczywiście bliźniacy też nie było wyjątkami, ale nie mogła im tego powiedzieć.

Po skończonej misji bracia uparli się, że odprowadzą ją do piwnic mimo jej nalegań by już wracali bo ich złapią.

Skręcali w jeden z korytarzy, gdy nagle ich czerwone od mrozu twarze rozświetlił samotny blask lampy.

(Filch)-Nawet nie wiecie jak bardzo jesteście skończeni.-rzekł z szyderczym uśmieszkiem.

Zaprowadził całą trójkę do swojego kantorka i postawił pod ścianą.

(Filch)-Nazwiska.-wymamrotał jednocześnie grzebiąc w szufladzie jednej z wyszczerbionych komód.

(George)-Przecież wie pan jak się nazywamy.

(Filch)-Nie będziesz mi mówił co wiem, a czego nie wiem Weasley!-wycharczał.

Wszyscy spojrzęli na siebie z rozbawieniem.

(Filch)-Jestem pewien, że szorowanie Wielkiej Sali po jutrzejszej kolacji bez jakiegokolwiek magii zetrze wam te uśmieszki z twarzy.-wychrypiał spoglądając z uciechą na trojga młodych.

Byli na tyle zmęczeni by nie protestować.

W trybie natychmiastowym zostali wysłani do swoich pokoi wspólnych.

Scamander jedną rzecz zawdzięczyła woźnemu.
Jego nudny wykładzik sprawił, że zachciało jej się spać.

Gdy położyła się do łóżka niemal natychmiast zasnęła.

Przeciwna~George WeasleyWhere stories live. Discover now