47.Troska

1K 72 1
                                    

Przez następne dwie godziny Scamanderowie byli zdani wyłącznie na swoje towarzystwo.
Nie mogli wejść nieproszeni do sali, więc pozostało im czekanie na uzdrowiciela.

Danielle zastanawiała się jakim cudem wszyscy mogli zasnąć z wiedzą, że kilka drzwi dalej Dorothy prawdopodobnie walczy o życie.
Prawda była taka, że jej chwila snu również, by wyszła na dobre, ale wszystkie myśli kotłujące się w jej głowie skutecznie jej to uniemożliwiały.

Postanowiła zrobić sobie krótki spacer, by zająć czas.
Delikatnie zsunęła z siebie ramię brata, które o nią oparł, gdy zasnął, a następnie powstała upewniając się czy nikogo nie obudziła.
Ostatni raz rzuciła okiem na drzwi, a następnie ruszyła w przeciwną stronę.

Szpital podczas nocnego dyżuru niewątpliwie należał do jednych z ciekawszych miejsc w jakich miała okazję się znajdować.
Im dalej odchodziła tym korytarz stawał się mroczniejszy.
Kule już nie dawały tyle mocy, a okna były zbyt małe, by dać wystarczająco światła.
Przez cały czas czuła się obserwowana.
Postacie, na portretach, które przyozdabiały obskórne ściany zdawały się być wielce zainteresowane jej osobą.
Ich oczy cały czas śledziły jej ruchy, ale ona starała się to ignorować.

Gdy dotarła na koniec korytarza dostrzegła kolejne schody prowadzące w górę.
Przez chwilę się zawahała próbując sobie przypomnieć jaki był oddział na drugim piętrze, lecz na marne.
Postawiła pierwszy krok na stopniu, gdy usłyszała niski głos.

(Mungo)-Odradzam dalszą drogę. To oddział zakaźny. Chyba nie chcesz się zarazić smoczą ospą?

Obróciła głowę w stronę głosu, ale nikogo nie dostrzegła.
Wzruszyła ramionami i zrobiła kolejny krok.

(Mungo)-Czy dzisiejsza młodzież musi podcjodzić z taką ignorancją do wszystkiego co mówi?-prychnął.

Zmarszczyła brwi i odwróciła się mierząc różdżką wprost przed siebie.

(Danielle)-Gdzie jesteś?-zapytała.

(Mungo)-Tutaj, na obrazie.

Wyostrzyła wzrok i rzeczywiście dostrzegła ze złotych ram spogląda na nią siwy, rosły czarodziej.
Od razu rozpoznała z kim miała do czynienia.
Mungo Bonham, niezwykle utalentowany uzdrowiciel oraz założyciel tutejszego szpitala.
Pierwszy raz przeczytała o nim na jednej z kart z czekoladowych żab, które kolekcjonowała w dzieciństwie.

(Mungo)-Odwiedzasz kogoś?-zmierzył ją wzrokiem.-Z tego co wiem zwiedzanie zaczyna się o dziesiątej.

(Danielle)-Moja mama niedawno trafiła na oddział.-mruknęła.

(Mungo)-Który? Trochę ich tutaj mamy.

(Danielle)-Od kiedy obrazy są aż tak ciekawskie?-prychnęła, marszcząc brwi.

Mężczyzna poruszył się w ramie, a następnie zmierzył ją urażonym wzrokiem.

(Mungo)-Chciałem ci udzielić kilku informacji. Moje obrazy są w prawie każdej sali, ale skoro nie umiesz ugryźć się w język to znajdę sobie bardziej wartościowego towarzysza rozmowy.-rzekł z urazą, a następnie zniknął.

(Danielle)-Stój!-pisnęła, gdy doszło do niej, że mogła się dowiedzieć w jakim stanie jest Dorothy.-Przepraszam, nie powinnam była zachować się w taki sposób. Po prostu...martwię się o mamę, nie potrafię myśleć o niczym innym niż jej stan.-usiadła na schodach i schowała twarz w dłoniach.

(Mungo)-W porządku.-mruknął, z powrotem zasiadając w miękkim fotelu.-Co jej się stało?

(Danielle)-Została zaatakowana przez wilkołaka. Podobno jest w bardzo ciężkim stanie.-przerwała, by wziąć głęboki oddech.-Mógłbyś sprawdzić czy wszystko z nią w porządku? Nazywa się Dorothy Scamander.

(Mungo)-Oczywiście. Wrócę za kilka chwil.-kiwnął głową.

Nie minęła minuta, a z powrotem zjawił się na obrazie mierząc Puchonkę zmartwionym wzrokiem.
To co zobaczył upewniło go w tym, że nie tak łatwo będzie ją uzdrowić.
Rany były rozległe i na tyle głębokie, że jedyne co mogli zrobić to uśmierzyć jej ból i dać jej czas na ostatnie spotkanie z rodziną.
Serce ścisnęło się mu na widok nadziei pałętającej się na twarzy zielonookiej.
Uważał, że nie powinien, być osobą, od której się dowie o jej rokowaniach.

(Mungo)-W dalszym ciągu jest uzdrawiana. Nie mogę zbyt wiele określić.

(Danielle)-W porządku. Dziękuję za to, że chociaż się pofatygowałeś, by to sprawdzić.-mruknęła.

(Mungo)-Ile masz lat?-postanowił zająć jej myśli czymś innym.-Uczysz się w Hogwarcie?

(Danielle)-Tak, jestem na piątym roku.

(Mungo)-Hufflepuff?-zapytał spoglądając na borsuka czającego się na jej piersi.-Wielu najlepszych uzdrowicieli miało zaszczyt uczyć się w domu borsuka.

(Danielle)-Nie sądzę, że będę kolejnym z nich. Mam większy dar do robienie sobie krzywdy niż do leczenia.-parsknęła.

(Mungo)-Gdyby wszyscy byli uzdrowicielami nasz świat byłby nudny.-pocieszył ją.-Wyglądasz mi na przyszłego Aurora.

(Danielle)-Po czym to wywnioskowałeś?-uniosła brew.

(Mungo)-Utwierdziła mnie w tym twoja zaciętość. Oraz nie każdy jest na tyle odważny, by zrobić sobie wycieczkę na oddział zakaźny.-uniósł kąciki.

(Danielle)-Jeszcze nie wiem co chciałabym robić. Jest to chyba ostatnia rzecz, o którą się teraz martwię.

(Mungo)-Masz jeszcze dwa lata. Takie rzeczy przychodzą w najmniej spodziewanych momentach. Ja postanowiłem zostać uzdrowicielem, gdy zajadałem szarlotkę u mojej prababki. Kto by pomyślał, że dzięki mugolskiemu ciastu zostanę wielkiej sławy czarodziejem?

Poraz pierwszy tej nocy zaczęła się szczerze śmiać.
Niezwykle miłym uczuciem, było zająć się czymś innym niż ciągłym zamartwianiem.
Wykpiła by osobę, która powiedziałaby jej, że jeszcze tej nocy będzie mile spędzała czas z obrazem.

Ona i Mungo rozmawiali jeszcze przez długi czas na przeróżne tematy dopóki nie usłyszała głosu babci Tiny, która dostrzegła, że zniknęła.

(Danielle)-Na prawdę miło mi było cię poznać.-rzekła, powstając.

(Mungo)-Mógłbym rzec, że byłoby mi miło gdybyśmy się spotkali jeszcze raz, ale to w innych okolicznościach. Powodzenia Danielle Scamander.-kiwnął głową z uśmiechem.

Poraz ostatni spojrzała na mężczyznę po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę drugiego końca korytarza.
Gdy dotarła już cała trójka stała na nogach.

(Tina)-Gdzie zniknęłaś? Zaraz będziemy mogli wejść do środka, ale macie być cicho. Mama jest zmęczona.

(Danielle)-Byłam się przejść.-odpowiedziała smętnym głosem.-Nie mogłam spać.

Kobieta podeszła i pogłaskała ją po policzku ze łzawym uśmiechem.
Szatynka tak bardzo przypominała jej Dorothy za młodu.
We dwie były piękne, ale nieokrzesane, a przede wszystkim nie miały świadomości swej wartości.
Tak bardzo żałowała, że będzie musiała przejść jeszcze tyle cierpienia, ale wiedziała, że da radę.

Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się wysoki czarodziej o zmęczonym spojrzeniu.

(Uzdrowiciel)-Zapraszam. Możecie się z nią zobaczyć

Przeciwna~George WeasleyWhere stories live. Discover now