46.Atak

1K 82 13
                                    

Zacisnęła zęby podnosząc się z łóżka.
Miała ochotę syknąć czując pulsujący ból kręgosłupa.
Obejrzała się po ciemnym pomieszczeniu i dostrzegła, że jej współlokatorki również nie śpią.
Obie siedziały na łóżkach mierząc ją zmartwionym wzrokiem, a ona nadal nie rozumiała co się dzieje.
Skierowała wzrok na zegarek wskazujący drugą w nocy.
Wciągnęła na siebie szatę po czym rzucając ostatnie spojrzenie Puchonkom opuściła pokój wraz z profesorką.

Gdy zeszły na dół dostrzegła przed kominkiem brata krążącego w dwie strony ze zmartwionym wyrazem twarzy.
Wyglądał tak samo jak ona, ledwo żywy, bez jakiejkolwiek pojęcia co się dzieje.

Jego serce ścisnęło się na jej widok.
Natychmiast podszedł i wziął ją w objęcia.

(Danielle)-Rolf co się...

(Rolf)-Nie wiem. Dowiemy się dopiero w gabinecie.-szepnął, a następnie ścisnął jej drobną dłoń.

(Profesor.Sprout)-Chodźcie za mną.-ponagliła, a następnie ruszyła w stronę wyjścia.

Rzucili sobie ostatnie spojrzenia, a następnie poszli za jej śladem.

...

Otworzyła drzwi, a ich oczy poraziło gwałtowne światło.
Wpuściła ich do środka, a widok, który ujrzeli sprawił, że zastygli.

(Danielle)-Dziadek? Tina?-przetarła oczy.

Dziadkowie niemal natychmiast powstali, a następnie obrócili się w ich stronę.
Cienie pod oczami sygnalizowały, że dla nich również ta noc nie była łatwa.
Podeszli do wnuków i wzięli ich w objęcia.
Gdy szatynka znalazła się w drążących ramionach babci wyczuła głęboki niepokój.

(Danielle)-Co się dzieje?-wychrypiała, robiąc krok do tyłu.-Dlaczego przyjechaliście w środku nocy?

(Newt)-Nielle usiądź. Musimy porozmawiać.-poprosił, wskazując jej fotel, na którym niedawno sam siedział.

(Danielle)-Nie usiądę dopóki nie dowiem się co się dzieje.-zacisnęła pięści.

(Rolf)-Danielle...

(Danielle)-Gdzie jest mama?-te pytanie przelało czarę.

Tina ze strachem w oczach pokręciła głową.
Newt natychmiast znalazł się przy niej obejmując ją ramieniem.

(Newt)-Wasza mama trafiła do Świętego Munga. Jest w bardzo ciężkim stanie.

Zakryła usta drżącą dłonią.
Przymknęła powieki i zaczęła kręcić głową, nie chcąc wierzyć w to co przed chwilą usłyszała.

(Rolf)-Ale jak to?-chciał zachować trzeźwość umysłu.-Co się stało?

(Newt)-Dzisiejszego wieczoru Dorothy została zaatakowana przez szubrawca, gdy wracała z Ministerstwa.-przerwał przenosząc wzrok na zamek widniejący za oknem.-Musicie na jakiś czas wrócić do domu.

Szatynka nie potrafiła odezwać się słowem.
Cały czas stała i wpatrywała się w ścianę z niedowierzaniem.
Chciała w jaki kolwiek sposób zareagować, rozpłakać się czy krzyknąć, ale poraz drugi tego wieczoru poczuła dziwną blokadę.

(Profesor.Sprout)-Już poinformowałam profesora Dumbledore'a o tym, że na jakiś czas opuścicie szkołę.

(Newt)-W takim razie ruszamy.-zrobił krok w stronę kominka.-Dzieci...

(Profesor.Sprout)-Proszę, życzcie Dorothy szybkiego powrotu do zdrowia.-rzekła z troską.-I uważajcie na siebie.

(Newt)-Oczywiście Pomono.-kiwnął głową.

...

Gdy przedostali się do szpitala Danielle od razu rzuciła się w oczy obskurna izba przyjęć.
Dziadkowie poprosili ich, by usiedli na krzesłach, a sami wybrali się do puchnej recepcjonistki, by dowiedzieć się o położeniu mamy.

Nie byli tam sami.
Kilka krzeseł dalej rozsiadł się czarodziej przeglądający Proroka codziennego.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jego skóra nie była niebieskawego koloru, a twarzy nie pokrywałyby liczne łuski.
Danielle miała wrażenie, że za każdym razem, gdy wydychał powietrze z jego ust wydostawały się kłęby szarego dymu.
Gdy chciała się mu dokładniej przyjrzeć Tina poprosiła ich do siebie.

(Tina)-Musimy udać się na pierwsze piętro.-położyła dłoń na ramieniu szatynki, która od dobrej godziny nie śmiała odezwać się słowem.-Chodźmy.

Przeszli przez podwójne drzwi, za którymi krył się wąski korytarz.
Jego ściany były obwieszone portretami najsławniejszych uzdrowicieli.
Jedynym źródłem światła były kryształowe kule pełne świec wiszące pod sufitem.
Co jakiś czas z drzwi po obu stronach wychodzili czarodzieje odziani w zielone szaty, przywodzące jej na myśl fartuchy mugolskich lekarzy.

Wspięli się po schodach na pierwsze piętro i po chwili znaleźli się pod drzwiami z tabliczką: ODZIAŁ DAIA LLEWELLYNA "GROŹNEGO": POWAŻNE UKĄSZENIA.

(Newt)-Dzieci poczekajcie na zewnątrz. Niedługo po was przyjedziemy.-poprosił, a następnie otworzył drzwi przepuszczając żonę, by po chwili zniknąć w kolejnym pomieszczeniu.

Poraz kolejny zostali uziemieni w poczekalni, a stres w ich wnętrzach narastał.
Oboje modlili się do Merlina, by nie było to nic poważnego, ale nadal zastanawiało ich dlaczego mama trafiła na ten oddział skoro została zaatakowana przez człowieka.

(Newt)-Wszystko będzie dobrze.-mruknął, łapiąc za jej dłoń.-Mama się wyliże.

(Danielle)-Mam nadzieję.-rzekła pustym głosem.

Chodź mogło się zdawać, że z zewnątrz Puchonka niczym się nie przejmuje, wcale tak nie było.
W środku toczyła ze sobą ciężką walkę, by nie wtargnąć na oddział i zobaczyć co jest z kobietą.
Jeszcze kilka godzin wcześniej myślała, że nie może się poczuć gorzej, a jednak zamiast w zamku znajdowała się w jednej z poczekalni Szpitala Świętego Munga.
Tak bardzo obawiała się o to co ze jej zdrowiem.
Sumienie podpowiadało jej, że powinna się obwiniać za to, że nie przewidziała tego, że coś mogło się stać rodzicielce mimo, że nie dałaby rady.
Jednak teraz myślała tylko o tym w jakim jest stanie.
Czy jest przytomna, czy cierpi, czy może coś na to zaradzić.

Nie wiedziała jak dużo czasu upłynęło, gdy dziadkowie ponownie zjawili się przed drzwiami.
Ich zmartwione twarze nie dodały otuchy żadnemu z rodzeństwa.
Po chwili z cichym jękiem zasiedli na przeciwko rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia.

(Rolf)-Jak się czuje?-był tak samo przejęty jak jego siostra.

(Newt)-Próbują ją uzdrowić.-przetarł zmęczoną twarz.-Na waszą mamę napadł Fenrir Greyback.

Nie wiedziała skąd, ale kojarzyła te nazwisko.
Wlepiła spojrzenie w dziadka oczekując dalszych wyjaśnień.

(Newt)-Greyback nie jest zwykłym czarodziejem, jest wilkołakiem.-przerwał, by uspokoić drżący głos.

Wielkim bólem jest, gdy dowiadujesz się, że twoje jedyne dziecko ledwo trzyma się przy życiu.
Gdy dostał wiadomość ze szpitala przez chwilę myślał, że to żart.
Chodź już dawno się rozsypał po usłyszeniu, że jej stan jest na tyle poważny, że nie wiadomo czy dożyje następnego ranka, musiał zachować zimną krew.
Dla Tiny, dla Danielle i Rolfa.

(Newt)-Po obrażeniach waszej matki nie wygląda na to, że miało się skończyć na zwykłym zarażeniu Likantropią. Ktoś to zaplanował.

Przeciwna~George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz