Wróć Do Mnie 3.

3.3K 167 34
                                    


________________________________________________________________________________

...Piątek, 10. Czerwca

Perspektywa Ashley.


Zaciskam mocno powieki, nie chcąc widzieć, jak odjeżdżamy, dopóki nie jestem pewna, że jesteśmy wystarczająco daleko od miasta. Gdy otwieram ponownie powieki, zza szyby widzę jak słońce powoli zachodzi za horyzont. Nie wiem, gdzie jesteśmy, wiem tylko tyle, że pędzimy ponad sto trzydzieści kilometrów na godzinę po autostradzie, z dwoma czarnymi Suv'ami za nami. Próbuję koncentrować się na oddychaniu, ale to nie pomaga i gdy dociera do mnie, że już nigdy ich nie zobaczę, zaczynam cicho płakać. Nie potrafię zahamować wylewających się łez, gdy serce po raz setny rozbija mi się jak szkło na kawałki. Czuję narastającą panikę, gdy zastanawiam się, jak będzie wyglądało moje życie bez Xaviera. Bez jego pocałunków, których zawsze było mi mało. Bez jego spojrzeń, które sprawiały, że czułam się piękna, nie tylko z wyglądu, ale jako całość. Bez jego dotyku, który zawsze działał na mnie uspokajająco. I najważniejsze, po prostu bez niego. Nigdy nie wkradnie się już nocą do mojego łóżka i nie otuli mnie ramionami, tym samym trzymając koszmary z daleka. Nigdy nie będziemy już siedzieć i rozmawiać razem o wszystkim i o niczym. Nie będziemy razem leżeć w parku wieczorem i oglądać gwiazd. Nie będzie go, gdy będę miała kolejny koszmar, a wiem, że będę go miała. Nie będzie go, gdy będę zasypiać. Będę sama. Całkowicie sama. Nie będzie mnie rozśmieszał. Co najgorsze, nie będzie mnie już nigdy kochał. Dał mi do wyraźnie do zrozumienia, że kochał Ashley, ale nie kocha Elizabeth. Nie z taką przeszłością. Widziałam to w jego oczach, tą odrazę, spowodowaną moimi kłamstwami. Ale nie dziwię się mu. Gdzieś w środku wiedziałam, że są rzeczy, a raczej części mnie, których nie pokocha nikt. Ale miałam nadzieję. Miałam nadzieję, że z nim będzie inaczej. Nadzieję, która teraz powoli zabija mnie od środka.
Klatka piersiowa mnie pali, jakby ktoś ją podpalił i pozwolił mi się palić żywcem. Zaciskam dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, chcąc zagłuszyć ból w środku, ale to niemożliwe. Nie tym razem. Nie dziś. I nie jutro. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek.
Nie wiedziałam, że jestem w stanie kogoś pokochać, ale jak się okazało, potrafię i to zbyt mocno. Nie tylko go, ale i Margharet, Henryka i Mię. Pokazali mi, jak to jest mieć prawdziwy dom. Dom, w którym nie musisz się bać. Dom, w którym chce się żyć. Margharet dała mi namiastkę tego, czego nigdy nie miałam. Poczucie bezpieczeństwa, przynależności i miłości rodzicielskiej.
Gdy myślę o moich znajomych, których równie już nigdy nie zobaczę, krzyczę, żeby Frank zatrzymał samochód, gdy przez uczucie paniki czuję, jak żółć podchodzi mi do gardła. Mężczyzna zjeżdża kilkaset metrów na bok. Nim zdąża całkowicie zatrzymać auto, odpinam pas i z niego wyskakuję, po czym biegnę w krzaki, gdzie zwracam całą zawartość żołądka. Trwa to kilka minut, a gdy kończę, okropny ból przeszywa moje organy. Wracając trzęsę się, choć na zewnątrz jest jeszcze ciepło.
Frank wysiadł i teraz stoi oparty o maskę samochodu ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Spoglądam w stronę dwóch Suv'ów, które zatrzymały się ze sto metrów za nami, ale przez przyciemnione szyby nie widzę nic.
Gdy ponownie wracam myślami do przyjaciół, do Emily, robi mi się słabo. Kręcę przecząco głową, chcąc odgonić myśli. Chcąc się obudzić z tego koszmaru. Ale to na nic. Wpadam w głośny płacz i upadam z niemocy na kolana. Frank natychmiast podbiega do mnie i kładzie swoje dłonie na moich ramionach.
Jeszcze miesiąc temu, zesztywniałabym przez ten gest, ale dzięki temu, że Emily mnie motywowała do przekraczania własnych granic i robieniu na przekór lękom, nic takiego się nie dzieje. Żadna czerwona lampka się nie zapala. Nic nie mówi mi w podświadomości, że jestem w zagrożeniu, ponieważ jest to mężczyzna. Wszystko dzięki Emily. I Xavierowi... Ona mnie pchała do przodu, a on pokazywał raz za razem, że nie ma się czego bać.
– Najlepsi psycholodzy nie potrafili mi pomóc... – Łkam i walczę z płucami o powietrze. – A oni... Oni wszyscy po prostu byli sobą i... – Próbuję uspokoić drżący głos. – I pokazali mi, że mogę żyć bez strachu. Że pomimo mojej przeszłości, mam szanse na normalne życie. – Spoglądam Frankowi prosto w oczy. – Teraz już nigdy ich nie zobaczę. A nawet nie zdążyłam im za to wszystko podziękować. Byłam zbyt zajęta wciskaniem im kolejnych kłamstw, wiedząc, że w końcu mnie dogonią. I dogoniły. A teraz nie mam już nic. – Po tych słowach całkowicie się załamuje. Krzyczę z bólu, który przeszywa moje ciało. Przez moment nie wiem, czy to czasem nie jest najgorszy ból, jaki w życiu czułam.
Frank pomaga mi wstać, po czym sama wtulam się w niego, potrzebując bliskości. Mężczyzna zamyka mnie w uścisku, gdy ja nie przestaję płakać. Nie wiem, ile tak stoimy, ale wydaje się to całą wiecznością. Chciałam być silna, ale nie wiedziałam, że uczucie tęsknoty, smutku, złości i niemocy będzie tak okropnie bolesną mieszanką uczuć. 


________________________________________________________________________________


W komentarzach widziałam, że nie mogłyście się doczekać kolejnego rozdziału, no więc macie, haha. Jest w końcu kwarantanna, zasługujemy na trochę przyjemności xD

A tak apro po to dobiłam 50 stron A5 właśnie o.O Więc narazie jest okay z moją weną. xD Boję się tylko, że mi się skończy, więc siedzę i wyciskam z niej wszystkie soki póki jest co wyciskać xD 

XoXo Sandra

Druga Szansa 1&2 Wróć Do MnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz