Jej grobowy głos został uciszony przez Lorda, dał jej do zrozumienia, że zrozumiał co Hesper chciała mu przekazać. Zmienił temat na odrobinę lżejszy, przez cały posiłek rozmawiali o ataku i jego konsekwencjach. Później gdy skończyli posiłek przenieśli się do salonu, na kanapę.

- Jak wypuszczeni śmierciożercy? - zapytała Hesper.

W odpowiedzi dostała dość szczegółowy opis tego, co aktualnie działo się u byłych więźniów, łącznie z tym, czym się zajmowali. Było to dość nudne, jednak Hesper musiała wiedzieć jak to wygląda od środka. Za knuta nie ufała tamtym ludziom.

- Nie musisz robić takiej miny, oni doskonale wiedzą, że mają przynajmniej siedzieć cicho na twój temat - prychnął rozbawiony Lord - Może w Proroku tego nie było, ale zapewniam cię, że każdy śmierciożerca wie o Szatańskiej Pożodze.

Hesper uśmiechnęła się z triumfem.

- Nie cieszyłbym się tak, to oznacza, że jesteś dość... zepsuta - powiedział żartobliwie Voldemort.

Dziewczyna roześmiała się w głos.

- Zepsuta? Jesteś najmniej kompetentną osobą do wydawania takich wyroków.

- Ja pierwszy raz zabiłem w wieku szesnastu lat, dwa lata później. - odbił Lord.

Hesper nadal miała dumny uśmieszek na twarzy.

- Widzisz? Po prostu jestem od ciebie lepsza.

Lord na to upił powoli łyk wina ze swojego kieliszka.

- Lepsza? - zapytał retorycznie z uniesioną brwią w wyrazie sceptyczności - Polemizowałbym.

Hesper prychnęła tylko.

- Jeszcze to kiedyś do ciebie dotrze...

- Niewątpliwie... - ironizował Lord.

Cisza. Hesper popijała swoją herbatę powoli, patrząc się na okno wychodzące na ogród. Nie było w niej nic niezręcznego. Przerwana została jedynie pięcioma cichymi słowami Voldemorta.

- Nie powinnaś tak długo siedzieć.

Tym sposobem, nie zorientowała się nawet kiedy faktycznie już nie siedziała, tylko wpół leżała opierając górną partię pleców na torsie Voldemorta. Hesper uważała to za na prawdę podejrzane jak komfortowo czuła się przy tym człowieku. Jednak po prostu rozkoszowała się tym, gdy Voldemort popijał już drugi kieliszek wina. Walczyła z sobą. Zapach wywoływał w niej złe wspomnienia, te, które już miały nigdy nie wracać. Zamierzała jednak pokonać własne traumy. W końcu to nie był Vernon, a Voldemort. Dlatego jeszcze bardziej się przybliżyła, by czuć alkohol i wyzbyć się swoich skojarzeń. Zaczęła myśleć o przeróżnych rzeczach, w końcu w jej głowie wyklarował się jeden, taki, który od dawna nie dawał jej spokoju, a nie miała sposobności się spytać.

- Właściwie to dlaczego wymazałeś swoje prawdziwe imię?

Twarz Voldemorta drgnęła i spojrzał się na nią, jakby coś kalkulując.

- Tom, imię po ojcu, który jak to kiedyś celnie określiłaś był jedynie dawcą materiału genetycznego, Marvolo po dziadku, który by mną gardził, podobnie jak do czasu robił to Morfin. Riddle, tak samo jak imię. - wytłumaczył zwięźle - Nie jest istotne na tyle, by o nim pamiętać. Czarny Pan Tom brzmiałby co najmniej idiotycznie.

Prychnęła pod nosem.

- Wiem, że jesteś raczej przyzwyczajony do ludzi zwracających się do ciebie na 'mój panie', ale ja nie jestem z tych - parsknęła ironicznie - Voldemort, to trochę niepraktyczne.

venus  • tomarry ♀️Where stories live. Discover now