Sto pięćdziesiąt dwa

17 4 0
                                    

Jocelyne

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Jocelyne

Zamarła w bezruchu, rozdarta pomiędzy pragnieniem ucieczki a zainteresowaniem stojącą przed nią postacią. W pierwszym odruchu miała ochotę krzyknąć, chociaż sama nie była pewna dlaczego, a wrzask zdecydowanie nie zaprowadziłby ją do niczego. Próbowała zrozumieć, ale w głowie miała pustkę, a im dłużej patrzyła się na dziewczynę, tym pewniejsza czuła się tego, że ta nie zdobi jej krzywdy. Co więcej, Jocelyne uświadomiła sobie, że ją pamięta – i że to dokładnie ta sama ślicznotka, którą widziała jakiś czas temu w szkole, zanim Brian zaczął wypływać się o Elenę.

Wypuściła powietrze ze świstem, próbując jakkolwiek się uspokoić. W porządku, widziała dziewczynę – rudowłosą, ładną i bez chociażby śladu dziury w głowie albo innego uszczerbku na zdrowiu. To było pocieszające i na swój sposób do przyjęcia, jeśli odsunąć na dalszy plan to, że miała przed sobą kogoś, kto najpewniej był wytworem jej wyobraźni. Jeśli to były halucynacje, to wcale nie czuła się z nimi źle, przynajmniej tak długo, jak rudowłosa nie zamierzała zacząć rozpadać się na kawałki albo zamienić się w jakiegoś krwiożerczego potwora, który zechciałby ją zjeść.

Poza tym – tak już zupełnie na marginesie, choć i ten fakt wydał jej się dość znaczący – dziewczyna powiedziała „bogini". Chyba wyłącznie to oraz jej normalny, miły wygląd ostatecznie zadecydowały o tym, że Joce zmusiła się do zastania.

Nieznajoma uśmiechnęła się słodko, niemalże przepraszająco, jakby chcąc zreflektować się za to, że wcześniej mogłaby wzbudzić jakikolwiek niepokój. Kiedy Jocelyne nie zareagowała, westchnęła cichutko i zebrawszy fałdy długiej do ziemi spódnicy, bez pośpiechu i z niezwykłą gracją zeszła ze schodów. Ruchy miała zgrabne i tak lekkie, że z równym powodzeniem mogłaby unosić się w powietrzu, a Jocelyne przeszło przez myśl, że dziewczyna nie zrobiła tego tylko i wyłącznie po to, żeby jeszcze bardziej jej nie wystraszyć. Co prawda nie miała pojęcia, dlaczego wytwór jej wyobraźni miałby jakkolwiek się o nią troszczyć – w końcu przynajmniej w teorii to od niej powinno zależeć to, co robiły postacie w jej głowie – ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Całą uwagę poświęcała dziewczynie, uparcie milcząc i wciąż próbując określić w jaki sposób powinna się zachować – zacząć krzyczeć, uciekać, płakać czy może zaciągnąć powieki i modlić się o to, żeby dziewczyna zniknęła równie nagle, co się pojawiła. Cóż, ostatnim razem to na swój sposób przyniosło skutek, bo wystarczyło rozproszenie przez Briana. Gdyby mogła tego dokonać i tym razem...

– Jocelyne, boisz się mnie? – odezwała się nieznajoma, skutecznie przyprawiając najmłodszą z Licavolich o dreszcz niepokoju.

Niby co miała jej odpowiedzieć? W zasadzie lepszym pytaniem wydawało się to, jakpowinna to zrobić, skoro najpewniej miała przed sobą wytwór wyobraźni. Jak można było rozmawiać z kimś, kto nawet nie był prawdziwy, nie wspominając o tym, że sama już nie miała pewności co do tego, jaki procent rzeczy, które podsuwały jej zmysły, miał jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. Strach był sprawą drugorzędną, chociaż bez wątpienia również i on wchodził w grę, Joce zaś czuła się coraz bardziej zagubiona i pełna sprzecznych odczuć.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 1/2)Where stories live. Discover now