Siedemdziesiąt

20 4 0
                                    

Elizabeth

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Elizabeth

Przystanęła, nerwowo spoglądając w stronę znajomego domu. Nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy w przeszłości odwiedziła Elenę, już na długo przed tym, jak w Seattle zamieszkało jej kuzynostwo. W głowie wciąż miała mętlik, niezdolna do tego, żeby skoncentrować się na czymkolwiek konkretnym, choć miała naiwną nadzieję, że w drodze do domu Cullenów uda jej się choć częściowo nad sobą zapanować. No cóż, nic bardziej mylnego – miała wrażenie, że jakimś cudem jest jeszcze bardziej rozdygotana i pełna wątpliwości, jakby w tym domu i okolicy znajdowało się coś, czego obecności wcześniej nie zauważyła albo najzwyczajniej w świecie nie chciała widzieć.

Elizabeth nerwowo przygryzła dolną wargę, w ostatniej chwili powstrzymując się przed upuszczeniem sobie krwi. Chwilę jeszcze wodziła wzrokiem na prawo i lewo, dziwnie zaniepokojona myślą o tym, że właśnie znajdowała się w środku pogrążonego w przenikliwej ciszy lasu. Dom wydawał się zaskakująco spokojny, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak wiele osób musiał w sobie pomieścić. Z drugiej strony, zawsze mogła wybrać wyjątkowo zły moment na to, żeby się pojawić. W końcu nie zapowiedziała się, a od kilku dni zwodziła Elenę, nie mogąc przemóc się do tego, żeby tak po prostu się z przyjaciółką zobaczyć. Bardzo prawdopodobnym było to, że wszyscy gdzieś wybyli, poza tym...

Jeśli miała być ze sobą szczera, wcale nie czuła się taka pewna tego, czy to właśnie z dziewczyną chciała się widzieć.

Och, Liz, zrób coś!, warknęła na siebie w duchu. Już i tak straciła dość czasu na to, żeby dojść do domu Cullenów. Teoretycznie mogła zawrócić i albo spotkać się z Niną, albo pójść bezpośrednio do domu, jednak żadne z tych rozwiązań nie było w pełni satysfakcjonujące. Obiecała sobie, że przestanie uciekać i w istocie zamierzała tego dokonać, pomimo tego, że sama tylko konieczność podejścia do drzwi wejściowych zaczęła jawić jej się niczym absolutnie trudne, niewykonalne zadanie.

Kiedy w końcu podjęła decyzję, ku własnemu zaskoczeniu poczuła się lepiej – tylko trochę, ale to musiało wystarczy. Poruszała się ostrożnie, niczym automat, ostatecznie przystając tuż przed znajomymi drzwiami. Właściwie czego tak naprawdę się bała? Bywała tu wielokrotnie, zawsze przyjęta miło i w sposób, którego Elena nie mogła oczekiwać od jej rodziców. Ta rodzina bywała dziwna, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa, dzięki czemu czuła się przy nich dobrze. Jeden wypadek niczego pod tym względem nie zmieniał, nawet jeśli w głowie miała tak trudny do opanowania mętlik.

Z wolna uniosła dłoń, a potem...

Drzwi otworzyły się samoistnie, a przynajmniej tak w pierwszym odruchu pomyślała, wzdrygając się niekontrolowanie i odskakując w tył. Natychmiast poczuła na sobie spojrzenie pary czekoladowych oczu i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi. Damien stał tuż przed nią, milczący i spięty, prawej jak podczas ostatniego spotkania, kiedy z takim uporem zapewniał ja o tym, że była bezpieczna. Jego spojrzenie miało w sobie coś kojącego, ale i niepokojącego, skutecznie przyprawiając ją o dreszcze, których w żaden sposób nie potrafiła opanować. Choć przez moment znów ogarnęło ją niejasne pragnienie, żeby jak najszybciej się wycofać, zmusiła się do spokojnego stania w miejscu. To po prostu nie miało sensu, a ona w końcu musiała ustalić co jest prawdziwe, a co nie.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VI: ŚWIATŁO] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz