Wrota Śmierci (DH)

5 0 0
                                    

"Śmierć z ręki Tartara nie wydawała się szczególnym powodem do dumy.

Patrząc w tę mroczną, wirującą twarz, Annabeth uznała, że woli umrzeć w jakiś mniej honorowy sposób - może spadając ze schodów albo we śnie po spokojnym, szczęśliwym życiu z Percym. Najlepiej, gdy będą już mieli po osiemdziesiąt lat. Tak, to jest to.

Nie po raz pierwszy stała przed przeciwnikiem, którego nie mogła pokonać siłą. Zwykle próbowała zyskać na czasie, zagadując go sprytnie w stylu swojej matki.

Tylko że teraz całkowicie oniemiała. Nie mogła nawet zamknąć ust. Czuła, że po brodzie ścieka jej ślina. Zupełnie jak Percy'emu podczas snu.

[...]

Stojący obok niej Percy zrobił coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie zrobił. Upuścił miecz. Ostrze po prostu wysunęło mu się z ręki i z głuchym brzękiem upadło na ziemię. Mgła Śmierci już nie osnuwała jego twarzy, ale wciąż był blady jak trup.

[...]

- Dobra, dobra! - Końcem rękojeści miecza rąbnęła w pysk jakiegoś mięsożernego konia, który w popłochu pognał przez tłum potworów. - Obiecałeś mi, Glonomóżdżku! Nie rozdzielmy się! Już nigdy!

- Jesteś wspaniała!

- Ja też cię kocham!

Pogalopowała ku nim cała falanga cyklopów, roztrącając mniejsze potwory. Annabeth pomyślała, że to już koniec.

- I to musieli być cyklopi - mruknęła.

Percy wydał okrzyk bojowy. U stóp cyklopów pękła czerwona żyła, opryskując ich płynnym ogniem z Flegetonu. Woda ognista uzdrawiała śmiertelników, ale nie cyklopów. Całe stado wybuchło w fali żaru. Żyła zasklepiła się, a z potworów pozostał tylko rząd śladów spalenizny.

- Annabeth, musisz iść! Nie możemy tu zostać oboje!

- Nie! Kucnij!

Nie pytał dlaczego. Przykucnął, a Annabeth przeskoczyła nad nim, tnąc mieczem w głowę wytatuowanego ogra.

Stali teraz ramię w ramię u progu Wrót, czekając na kolejną falę potworów. Eksplodująca żyła chwilowo je powstrzymała, ale już wkrótce sobie przypomną: Hej, zaraz, nas jest całe mnóstwo, a ich tylko dwoje.

- No więc... masz jakiś lepszy pomysł? - zapytał Percy.

Bardzo by chciała mieć.

[...]

Przełamał włócznię na pół. Bob jęknął z rozpaczy. Szablozębny Mały Bob skoczył mu na pomoc, warcząc na Tartara i obnażając kły. Tytan podźwignął się na nogi, ale Annabeth wiedziała, że to już koniec. Nawet potwory zwróciły się w tamtą stronę, jakby wyczuwając, że ich pan zaraz dokona dzieła. Warto popatrzeć na śmierć tytana.

Percy ścisnął rękę Annabeth.

- Zostań tu. Muszę mu pomóc.

- Percy, nie  - wychrypiała. - Tartara nie można pokonać.

Wiedziała, że ma rację. Tartar był klasą sam dla siebie. Był potężniejszy od bogów i tytanów. Półbogowie nic dla niego nie znaczyli. Jeśli Percy go zaatakuje, aby pomóc Bobowi, pan otchłani zmiażdży go jak mrówkę.

Ale wiedziała też, że Percy jej nie posłucha. Nie mógł zostawić Boba, nie mógł pozwolić, by zginął samotnie. To po prostu nie było w jego stylu - i to jeden z wielu powodów, dla których go kochała, nawet jeśli czasami potrafił być nieznośny.

- Idziemy razem - powiedziała, wiedząc, że będzie to ich ostatnia walka.

Jeśli odejdą od Wrót, już nigdy nie opuszczą Tartaru. Ale przynajmniej umrą, walcząc ramię w ramię.

Olimpijscy Herosi: Moje ulubione cytaty i fragmenty!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz