Rozdział 54

305 17 4
                                    


Ktoś dobijał się do jej drzwi. Głośne walenie wyrwało ją z chwilowego stanu otępienia. Spojrzała na nie morderczym wzrokiem.

Po co tu przyleźli?! Nie mieli nic innego do roboty, tylko dobijać się do niej w chwili, kiedy jest najbardziej słaba?!

Czuli jej emocje, wiedziała to. Może się o nią martwili, lecz nie chciała ich teraz widzieć, nie teraz, gdy była tak rozdygotana, kiedy jej emocje zmieniały się w mgnieniu oka. Nie chciała zrobić im krzywdy.

– Czego? – warknęła, chcąc ich zniechęcić do dalszych prób dostania się do jej kwatery. 

Zresztą, w tamtym momencie była niestabilna emocjonalnie, nie wiedziała, czy jej złość jest prawdziwa, czy to tylko kolejny twór jej chorego umysłu.

– Silva otwórz! – zawołał Nathan, waląc pięścią w drzwi. 

Czuła jego przerażenie, bał się, a ona była tego powodem. Przeklęła osobę, która ustanowiła, że czuł jej emocje. Może się martwili, albo byli źli, że przerwała im ich sen. Niepotrzebnie tu przychodzili, nie chciała świadków jej chwilowego załamania nerwowego. Z doświadczenia wiedziała, że jutro będzie wszystko dobrze, wyżyje się na sali treningowej, trochę popłacze, poobwinia się, a potem zamknie wspomnienia na cztery żelazne spusty i wszystko wróci do normy. Co prawda tylko tymczasowo, ale lepsze to niż nic. W pewnym momencie nawiedziła ją straszna myśl. Nie powinni jej znać. Była niebezpieczna. Prędzej, czy później sprowadzi na nich śmierć, a mury tej szkoły nawiedzi nieszczęście. Decyzja Rady wydawała jej się słuszna, w końcu dbali o bezpieczeństwo uczniów.

– Po co? – spytała obojętnie, patrząc przed siebie, na stłuczone lustro, gdzie przez pęknięcia widać było jej zakrzywione oblicze.

W końcu mogła nie otwierać. Siedzieć tu przez dłuższy czas, tak długo, aż nie zemdleje z powodu ran i utraty krwi. Nikt nie wyleje po niej łez, no może przez dwa dni gnębić ich będzie smutek. A potem się z tym pogodzą i będą żyć dalej, bo takie są koleje świętego kręgu życia. Natychmiast zganiła siebie za takie myśli. Cholera, zapomniała kim była! Żołnierz jest twardy jak skała, a emocje nigdy nie powinny stać wyżej niż chłodna kalkulacja! Poza tym nie mogła zapominać do czego się zobowiązała. O b i e c a ł a swoim ludziom, że ich poprowadzi, będzie stać na straży ich bezpieczeństwa i będzie ich oparciem. A teraz co robiła? Mazgaiła się, zamiast układać szczegółowy plan na jutrzejszą obronę.

Nazywała się Silva Barnes! A Barnesowie nigdy nie łamią obietnic.

Zacisnęła pięści, krzywiąc się i sycząc, gdy kawałek szkła głębiej wszedł w jej skórę. Utrata anielskości wiązała się z utratą szybszej regeneracji. Cóż, będzie musiała poradzić sobie jak zwykły śmiertelnik.

– Otwieraj, bo wyważymy drzwi – zagroził James, warcząc przeciągle.

Miała wyrzuty sumienia, że doprowadziła do jego częściowej przemiany. Musiały nim targać silne emocje, a zważywszy na to, że on także czuł jej emocje (co było naturalnym skutkiem bycia towarzyszami) jego skrajność zapewne była jej winą. Kolejne przewinienie, które udowadniało, że była tylko dzieckiem Hydry i przez całe życie realizowała cel, który jej wpoili.

Niszczyć wszystko i wszystkich na swojej drodze.

Dlatego powinna odejść. Ale nie z podkulonym ogonem, tylko z wysoko uniesioną głową. Była kim była. I powinna być z tego dumna. Pokręciła głową, a następnie wstała z trudem, starając się omijać kawałki szkła. Będzie musiała tu posprzątać.

– Proszę bardzo – prychnęła, doskonale wiedząc, że nie zdołają tego zrobić, nawet James. 

Może kiedy nie uda im się kilka razy odpuszczą? Porażka potrafi skutecznie zniechęcić człowieka. Po chwili usłyszała mocne uderzenie, od którego zatrzęsła się szklanka na blacie biurka. Na drzwiach jednak nie powstała żadna rysa, co dodatkowo zirytowało chłopców. Kolejne uderzenie było jeszcze mocniejsze, lecz i tym razem nie zdołali spełnić swojej groźby. Pancerne drzwi to był szczyt zmysłu projektanta jej brata, choć była mu za to wdzięczna. Żywiła nadzieję, że prezent gwiazdkowy przypadnie mu do gustu.

Angel From Heaven HellOn viuen les histories. Descobreix ara