Rozdział 62

267 15 1
                                    


Pierwsze sekundy przyniosły ciszę, która dzwoniła w uszach. Dźwięk wystrzału powoli milknął w powietrzu, a goście wyglądali jak kamienne figury, równie bladzi i niezdolni do jakiegokolwiek ruchu. Ciało młodej kobiety upadło na ziemię, wydając przy tym łoskot. Kieliszek z białym winem, który trzymała w dłoni stłukł się na kawałki, a jego zawartość stworzyła mętną kałużę, mieszającą się z krwią rannej.

Dopiero kiedy strzał ponowił się (trwało to ułamki sekund, choć dłużyło się jak kwadranse) nastała panika, której zimne macki dusiły uczestników imprezy i zmuszały do działania instynktu, który nakazywał im jedno: uciekać. Goście jak jedna wielka fala tsunami ruszyli w stronę wyjścia, przeciskając się i tratując naprzemiennie. Większość z nich nie dbała o nic, tylko o bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich.

Niektórzy z nich krzyczeli. Głosy, jedne skrzeczące, inne młode i silne, mieszały się ze sobą, tworząc ogromny harmider, którego nie zdołali opanować nawet nauczyciele (a i oni z trudem zachowywali zimną krew). Szczęście w nieszczęściu ktoś miał na tyle rozumu, że otworzył oba skrzydła drzwi, więc masowe przemieszczanie się w ich stronę coraz rzadziej kończyło się katastrofą.

W sali zostało kilkudziesięciu uczniów, ranni, dyrektor Fury, kilku nauczycieli oraz starsi stopniem wojskowi. Nikt z nich (prócz oczywiście dyrektora, który teraz wyjął jeden ze swoich pistoletów i ochraniał rannych — Silva nie zdołała dostrzec kto dostał) nie pomyślał o zabraniu broni, przez co klęli siarczyście i zbroili się w nogi krzeseł i ostre noże.

Ktoś musiał przecież odeprzeć atak.

Cóż... Nikt nie zabrał broni poza ludźmi Silvy włącznie. Ale i oni owładnięci byli początkową paniką, nie wiedzieli czy uciekać, czy czekać na rozkazy. Przez chwilę Silva czuła się jakby zamieniła się w kamień. Nie mogła się ruszyć, panika ścisnęła jej wnętrzności, za wszelką cenę chcąc wycisnąć także łzy, które białowłosa z ledwością zdołała powstrzymać.

Przez jedną straszną chwilę chciała zrobić to, co cała reszta.

Rzucić się do ucieczki.

Z trudem się powstrzymała. Jej spanikowany wzrok przesunął się po wszystkich obecnych, aż dotarł do stojących w drzwiach do ogrodu dwóch żołnierzy odzianych w czarne mundury, którzy na chwilę opuścili snajperki, jakoby czekali na reakcję.

Mundury mieli znajome, ale w tej kwestii już sobie nie ufała. W dziwnym przeświadczeniu utrwalił ją dopiero znak na ich ramionach.

Czerwona czaszka z mackami ośmiornicy.

Hydra.

Gwałtowny gniew zalał jej ciało, wezbrał jak potężny cyklon, gotowy zniszczyć wszystko na swojej drodze. Jak śmieli działać bez jej rozkazów?! Wbrew jej woli?! A potem pojawił się strach, który ścisnął swą silną ręką jej trzewia. A co jeśli cała prawda wyjdzie na jaw? Przyjaciele, znajomi... Wszyscy ją znienawidzą.

A gdy Hydra się dowie bez mrugnięcia okiem skażą ją na śmierć. Nigdzie nie będzie bezpieczna. Mimo gwałtownych uczuć spojrzała dalej. Zaraz za nimi ujrzała kilkadziesiąt ciemnych mas, nadchodzących od strony ogrodu. Cienie płynęły w ich stronę, ich ciała tworzyły rozległą płachtę ciemności. Szczerzyły swoje ostre jak brzytwa zęby, spragnione ludzkiej krwi. Następnie zdołała dostrzec istotny szczegół. Żołnierze Hydry mieli żółte oczy. Byli opętani.

To pułapka!, nagle pojął jej umysł, co podziałało jak wiadro zimnej wody. Chcieli cię zdekoncentrować i zastraszyć.

Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Wszystkie emocje odeszły na dalszy plan, umysł rozjaśnił się do jednego ostrego rozkazu, który huczał, odbijał się i naciskał na nią, dopóty, dopóki całkowicie nie skoncentrowała się na jego brzmieniu.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now