Rozdział 9

1.4K 77 17
                                    


Przez całe dwa dni Silva unikała ojca. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Uraz, jaki do niego żywiła był większy od Mount Everest, a dziura w jej sercu bolała niemiłosiernie na jego widok. Pocieszała się myślą, że do końca wizytacji pozostało tylko czterdzieści osiem godzin.

Przez ten czas zdążyła złapać wspólny język z Mikiem, Aną, Rose i Ethanem, którzy okazali się członkami najlepszej grupy młodocianych agentów. Lubiła spędzać z nimi czas, wymieniając się poglądami na temat broni białej i palnej lub też wdawać się w przyjacielską pogawędkę nie poruszając konkretnych tematów. Młodzi ludzie zaakceptowali jej przynależność i rodowód, nie komentując tego w negatywny sposób. Kiedy zapytała się, czy nie mają nic przeciwko jej pochodzeniu, Ethan odparł:

"Kierujemy się sentencją mojej ukochanej prababci Christine: Ja ludź, ty ludź, my człowieki. Nie ważne jest kim jesteś, ważne jaka jesteś".

Pamiętała, że wtedy pierwszy raz od dawna czuła łzy pod powiekami. W południe siedziała na stołówce, jedząc wybornego kurczaka i rozmawiając z przyjaciółmi o ich nietypowej lekcji na strzelnicy.

— I wtedy pan Barton zaproponował mały pokaz. Wszystko zrobił pozornie idealnie. Wyobraź sobie jego minę, gdy pani Harrods upomniała go, że nie miał ramion na odpowiedniej wysokości, a mięśnie były zbyt napięte — zaśmiał się Michael, ocierając niewidzialne łzy. Cały stolik mu zawtórował.

Pani Meredith Harrods, żona woźnego Josepha Harrodsa (który swoją drogą był przemiłym człowiekiem), słynęła ze swego perfekcjonizmu i zawziętości. U każdego potrafiła znaleźć jakiś błąd w celu upomnienia go, a za nieposłuszeństwo kazała zostawać po lekcjach. Nosiła okulary połówki i uwielbiała uprzykrzać uczniom życie. Może właśnie dlatego zasłużyła na miano "Plujki", której nikt nigdy nie dogodził.

Sielankę przerwał gwałtowny huk, a do sali wpadła zdyszana Luise z grupy agentów piątego stopnia. Była średniego wzrostu dziewczyna o piwnych oczach oraz rudych włosach. Silva miała z nią łączone zajęcia z samoobrony, rudowłosa dała się poznać jako rzetelna osoba, twardo stąpająca po ziemi i opanowana. Dlatego też zdziwił ją widok rozdygotanej uczennicy, którą uspokajał dyrektor, Avengers i pani Regina Rapsodia — pielęgniarka.

— Luise, co się dzieje? — zapytał dyrektor.

— Po... mocy. On... ma... Mayę — mówiła z przerwami dziewczyna, opierając dłonie na kolanach.

Uczniowie zerwali się z miejsc i podeszli do zbiegowiska. Maya była najmłodsza ze wszystkich, miała pięć lat i potrafiła rozczulić nawet najbardziej zatwardziałe serce.

Silva stanęła obok grupy, nie chcąc jeszcze bardziej zakłócać porządku i mieszać się w nie swoje sprawy.

— Kto ma Mayę? — dopytywał czarnoskóry.

— Chłopak, ale... niezwykły. Ma... białoczarne skrzydła. A na imię ma... — nie dokończyła.

— Azjel — dokończyła za nią córka Barnesa.

Nie mogła uwierzyć, skąd anioł się tam wziął? Na pewno nie chciał odwiedzić starej znajomej, skoro trzymał dziewczynkę jako zakładnika. Miał więc do niej interes, pytanie tylko jaki.

— Tak — potwierdziła Luise.

Silva ukradkiem spojrzała na ojca, który wpatrywał się w nią intensywnie. Doskonale wiedział o kim mowa. Wiedział też, że tylko jego córka może powstrzymać syna Niebios.

Nie zwracając na innych uwagi, białowłosa wybiegła ze stołówki. Zauważyła go cztery metry przed linią lasu. Jego białoczarne skrzydła o rozpiętości około sześciu metrów pięknie komponowały się z jego długimi, czarnymi jak smoła włosami. Oczy chłopaka były koloru nieba o poranku. Ubrany w koszulę i spodnie w kolorze przepisowej bieli. Trzymał Mayę przy sobie. Dziewczynka o kręconych blond włosach nie płakała. Wiedziała, że tym może bardziej rozjuszyć przeciwnika. Ze spokojem obserwowała rozwój sytuacji, choć w środku drżała z nadmiaru emocji.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now