Rozdział 48

405 26 2
                                    

Kiedy zawroty głowy ustały, a mgła przysłaniająca jej wzrok rozrzedziła się, białowłosa zamrugała kilka razy, biorąc gwałtownie hausty powietrza, które umknęło z jej płuc podczas... no właśnie. Podczas czego? Teleportacji? Podróży? Nie wiedziała, jak mogłaby nazwać złoty wir, który porwał ją w przestworza, ratując jej życie. Dziękowała Opatrzności za tak szczęśliwe zrządzenie losu i cudowne ocalenie, lecz nie miała pojęcia, gdzie się znalazła, co to za miejsce i jak wrócić do domu. Rozejrzała się wokół.

Wydawałoby się, że śni, urok tego miejsca był nie do opisania. Stała na klifie, obok niej leżały trzy szare głazy, ziemia pokryta była młodą, cudownie zieloną trawą. Za nią rosło drzewo, kwitnąca wiśnia, która pachniała nieziemsko. Natomiast kilkadziesiąt metrów pod nią rozciągał się gęsty i bujny las, jakby tropikalny, gdzie w koronach drzew dostrzegła różnorodną zwierzynę. Gdzieś daleko, przy horyzoncie widniał skrawek morza, którego wody były cudownie błękitne i czyste. Majestatyczne słońce chyliło się ku zachodowi, co było zastanawiającym zjawiskiem, gdyż kiedy wchodziła do lasu zbliżało się dopiero południe. Jego promienie padały prosto na osiemnastolatkę, dając przyjemne ciepło. Śpiew ptaków, odgłosy natury, lekka bryza i cudowny spokój stanowiły ukojenie dla zdruzgotanej lazurowookiej, w której uszach wciąż pobrzmiewał złowrogi śmiech i ostatnie słowa Chaosu.

Si vis pacem, para bellum. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny.

Dziewczyna przymknęła powieki i nie mogąc już znieść nadmiaru emocji, rozpłakała się jak małe dziecko. Kiedyś za płacz była surowo karana. Teraz łzy stanowiły jej oczyszczenie. Płacz nie świadczył o jej słabości, tylko o tym, że już za długo była silna. Nie zauważyła przybysza, który zjawił się obok niej. Lecz sama Jego obecność, zapach morza i lasów, który mu towarzyszył, ukoił jej zszargane nerwy i napełnił jej serce wraz z duchem spokojem i radością. Nie musiał nic mówić. Kochała Go bardziej niźli swych bliskich i nie chciała, by odchodził.

– Piękne miejsce, prawda Rene? Lubię tu przebywać, pomyśleć – Jego głos, łagodny, pełen ciepła i miłości.

Był słodki jak miód i piękniejszy niż śpiew aniołów. Silva uśmiechnęła się przez łzy. Rene. Tylko On ją tak nazywał, choć podobna do tej sytuacja miała miejsce tylko raz, dawno temu. Nigdy nie zapomniała tamtego spotkania, choć Jego głos wydawał się teraz jeszcze piękniejszy, a Jego obecność była jej kołem ratunkowym, którego kurczowo się trzymała, aby nie utonąć w oceanie smutków i przekleństw losu.

– Masz rację, Ojcze – powiedziała cicho, będąc nadal pod urokiem cudownego widoku- Przepiękne.

– Córko umiłowana – rzekł, a w tonie Jego głosu wyraźnie odznaczała się troska. – Czemuż twe lico zdobią smutek i łzy?

Lazurowooka załkała, czując potrzebę wyznania wszystkiego, co leżało jej na duchu. Ze wszystkich istot we Wszechświecie tylko On był w stanie ją zrozumieć.

– Wszystko się posypało, Ojcze... Mój świat, ten, który miał być moją ostoją, i który budowałam blisko dwa lata runął jak domek z kart – powiedziała płaczliwym tonem głosu, mając na myśli wszystko, co zdołała osiągnąć po pierwszym przekroczeniu murów Akademii.

– Wiem. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to boli, patrząc na twoje cierpienie. Zaufaj Mi, córko. Wszystko będzie dobrze – zapewnił, ciepłymi dłońmi ocierając łzy z jej policzków.

Spojrzała w Jego dobrotliwe oczy, o barwie spokojnego oceanu, odnajdując tam potrzebne jej siły.

– Ojcze. Powiedz mi – poprosiła drżącym głosem. – Całą prawdę, bo mam już dość tajemnic. Będzie wojna, prawda?

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now