Rozdział 29

709 42 13
                                    


Nie wiedziała, ile minęło czasu. Zegar wskazywał siedemnaście minut po godzinie szesnastej, lecz dla Morgany Stark każda sekunda była jak godzina, każda godzina jak dzień, a każdy nowy świt początkiem wieczności. Niektórzy powiadali, że minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie od momentu znalezienia brata. Dwa tygodnie walki o jego życie, które utracił. Dwa dni odkąd odłączyli go od aparatury i wypisali akt zgonu. Czuwała przy jego łożu każdego dnia, nie opuszczając go nawet na chwilę. Płakała całymi dniami, dopóki nie zabrakło jej łez. Przepraszała go, żałosnym lamentem błagała go o wybaczenie, że w nie było jej przy nim, gdy najbardziej tego potrzebował. Czasem ktoś przychodził. Nauczyciele, Avengers, rodzice... mówili puste słowa pocieszenia, które miały rzekomo podnieść na duchu i udzielić wsparcia. Wylewali sztuczne łzy, które nie były prawdziwe nawet w dziesięciu procentach. Ojciec przyjechał kilka dni po mamie. Na jego twarzy malował się ból, a w niej wzrastała wściekłość. Gdzie był? Gdzie był, kiedy oboje potrzebowali pomocy po zdradzie ich przyjaciela? Gdzie był, kiedy się poróżnili i ich relacja została skuta lodem? Gdzie był, kiedy godzinami czekali na niego podczas wizytacji rodziców? Gdzie był, kiedy jego córka umarła duchowo wraz ze śmiercią jej brata? Mama płakała jakby właśnie zawalił jej się świat. Mówiła coś, ale żadne słowa nie docierały do panny Stark, jakby była głucha.

Dla Morgany bowiem świat się nie zawalił.

On się skończył, kiedy serce Nathana przestało bić. Jak przez mgłę pamiętała wydarzenia poranka, kiedy Silva wróciła do Akademii, po długiej "medytacji". Pamiętała, że rzuciła się na nią z gniewem, atakując zaciekle i obwiniając o śmierć Nathana. Nie wiedziała tak naprawdę, kto to uczynił, lepiej było obwiniać jego wroga, wtedy palący ból w piersi i pustka w sercu na chwilę łagodniały. Potem jednak, kiedy jej matka odciągnęła ją z trudem ból powrócił atakując dzięsięciokroć mocniej i boleśniej. Białowłosa była oszołomiona, niewiele rozumiała, ale nie odniosła żadnych obrażeń. Zielonooka natomiast wróciła do kostnicy, by ponownie usiąść i pustym spojrzeniem patrzyć na twarz jej braciszka, trzymając jego zimną dłoń.

Tego dnia miał odbyć się pogrzeb. Jej brat ubrany był w czarny garnitur, szyty na miarę, który niegdyś szczycił się mianem jego ulubionego. Twarz Nathana była jakby wykuta z kamienia, dłonie miał zimne, włosy straciły swój blask, a oczy ukryte zostały pod kurtyną rzęs. Ileż by dała, aby ponownie ujrzeć ich cudowny odcień gorzkiej czekolady!

Drzwi cicho skrzypnęły. To Anthony, jej ojciec, wszedł do środka, ubrany w doskonale wykrojony garnitur, znanej marki. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, ukrywając przed światem cienie i zaczerwienione od płaczu oczy.

— Morgana... — zaczął, lecz głos go zawiódł, łamiąc się w połowie zdania.

Jednak brązowowłosa wiedziała, czego chciał. Przebaczenia, którego nie otrzyma. Wstała, ucałowała brata w skroń i wyszła, mijając go bez słowa. Pora pożegnać najważniejszą osobę w jej marnym życiu. Bowiem z jego stratą nigdy się nie pogodzi.

*   *   *

Silva ze smutkiem obserwowała stan młodej Stark, która wyszła z kostnicy. Nie miała jej za złe porannego zachowania, w końcu miała prawo się wyżyć, a uderzony policzek już nie bolał. Białowłosa przywdziała czarną sukienkę, będącą odzwierciedleniem jej humoru. Serce z każdym uderzeniem ściskało się boleśnie, jej dusza wyła z żalu, a magia falowała skruszona.

To była jej wina.

Zabiła niewinnego człowieka, choć poprzysięgła sobie, że już nigdy więcej tego nie uczyni. Samotna łza spłynęła po jej bladym policzku.

Jej śladem poszła kolejna i kolejna.

Nigdy sobie tego nie wybaczy. Miała nadzieję, że dusza młodego Starka zaznała spokoju, a on sam jest szczęśliwy w Królestwie Boga. Była załamana, a każda chwila niosła ze sobą coraz większe wyrzuty sumienia i szpile, wbijające się w jej serce. Nie była pewna czy powinna. W końcu byli wrogami... ale potrzebowała tego. Potrzebowała powiedzieć to głupie i głuche "Przepraszam". Weszła do środka. Chłód jej nie przeszkadzał, na ramionach zarzucony miała cienki, czarny sweterek. Niepewnym krokiem podeszła do leżącego na stole chłopaka, stając obok łkającego ojca, który błagał syna o przebaczenie. Nie mogła mówić. Żadne słowa nie były w stanie przejść przez jej ściśnięte gardło. Żadne, oprócz...

— Niech pan wyjdzie.

— Słucham? — spytał Stark z niedowierzaniem

— Niech pan wyjdzie — powtórzyła, czując, jakby stała nad przepaścią.

— Co ty...

— Wyjdź! — zawołała z bólem, a jej moc w postaci ostego podmuchu wiatru wypchnęła go za drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem.

Przez chwilę patrzyła na swego wroga. Na jego spokojną twarz, emanującą chłodem.

Wroga? Czym zasłużył sobie na to miano? Czym zasłużył sobie na śmierć? Owszem, był w stosunku do niej wredny, arogancki, obmawiał ją i uprzykrzał jej życie. Od kiedy jednak przejmowała się takimi rzeczami? Kiedy stała się taką egoistką i materialistką? Od kiedy zabójstwo przynosiło jej przyjemność? Czyż już zapomniała jak bardzo brzydziła się sobą w Hydrze? A może chciała ujrzeć krew na swych rękach, przecież miała jej na nich tak wiele... Jakim prawem przerwała jego świętą linię życia, którą przeciąć miał Stwórca i to dopiero za kilkadziesiąt lat?

Powoli opadła na kolanach, łkając żałośnie.

— Wybacz mi, Boże — załkała. — Przebacz, bo nie wiedziałam, co czynię.

Nie zwracała uwagi na ból rozchodzący się po kościach. Nie drgnęła na dźwięk rozrywanej na plecach sukienki, kiedy jej skrzydła rozwinęły się na całą długość. Nieświadomie przybrała postać anioła. Zastanawiała się, jak to jest przybrać postać w pełni anielską, taką jaką miał Azjel. Nie mogła przyjąć prawdziwie anielskiej postaci, bowiem w jej żyłach płynęła krew nie tylko anioła, lecz także człowieka.

« Czemu jesteś smutna, córko?» odezwał się na granicy jej podświadomości męski głos, przemawiając łagodnie.

« Ojcze?» spytała przez łzy, choć jej serce drgnęło radośnie na dźwięk głosu Boga.

« Tak. Czemu twą duszę rozrywa żal?» spytał.

« Ojcze... zgrzeszyłam przeciw Tobie. Obiecałam nie zabijać, a zawiodłam» wyznała Silva.

« Mój aniele... W czym problem? Możesz naprawić to, coś uczyniła» powiedział z pobłażaniem.

« Boję się» wyznała. « Boję się, że nie zapanuję nad tym, co we mnie drzemie.»

« Promyczku... jesteś moim dzieckiem, podobnie jak każdy, kto istnieje we Wszechświecie. Nie lękaj się. Wykorzystaj swój dar, aby czynić dobro, a nie siać zło.»

« Jak mam to uczynić?» spytała żałośnie.

« Zaufaj Mi. Wiesz, co masz czynić» powiedział i umilkł.

Lazurowooka otarła łzy ze swoich policzków. ON miał rację. Wiedziała, ale... czy jeszcze potrafiła? Skupiła się, wyczuwając znajome ciepło majaczące w skrawkach jej duszy. Ostrożnie sięgnęła po nie, czując, jak powoli rozchodzi się w jej żyłach. Oczy znowu rozbłysły diamentowym blaskiem, tylko tym razem przeplatały je złote nici. Z jej ust mimowolnie popłynęła cicha pieśń, niosąca za sobą wielką siłę:

— Usłysz, duszo strapiona,
Usłysz, duszo zlękniona
Usłysz mój słodki śpiew!
Wracaj, skądś przybyła,
Wstąp w śmiertelne ciało,
Pozostań w nim do końca.
Kieruj jego życiem,
Nie odbieraj mu darów Boga,
Bądź patronem jego i wskaż mu drogę.
Na końców czasów wielkich wyzwolona zostaniesz,
I do upragnionej uczty niebiańskiej zasiądziesz.
Przybądź, duszo młoda, jeszcze nie twój czas!
Śmierć przedwczesna Cię wydarła,
Zasłona już się przedarła,
Powróć do domu.
Usłysz, och, usłysz mą słodką pieśń!
Nathanie Stark powstań, niech mrok rozjaśni dzień!

Ostatni wers pieśni rozbrzmiał, odbijając się od ścian. Wtem oślepiające światło zalało pomieszczenie, a coś z hukiem wkroczyło w martwe ciało. W chwili, gdy Silva wyczerpana osunęła się na ziemię, Nathan Stark zaczerpnął upragnionego tchu.






Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now