Rozdział 31

772 43 11
                                    


Silva Barnes przechyliła głowę na bok, oceniając obraz z innej perspektywy. Odziana w ciemnozielony fartuch, w jednej dłoni trzymała paletę wypełnioną farbami, w drugiej — cienki pędzel. Nie przeszkadzało jej, że była usmarowana farbami, ważniejszy był obraz, będący odzwierciedleniem jej emocji. Malowanie od bardzo dawna sprawiało jej radość i przynosiło spokój ducha. Obraz utrzymany był w ciemnej, szaro-czarnej kolorystyce i przedstawiał pole pełne zboża, wśród którego tyłem do obserwujących stała dziewczyna. Elementem szczególnie wyróżniającym się w dziele była czerwona sukienka postaci, będąca jedynym jaskrawym kolorem, który wyraźnie odcinał się wśród wielu odcieni szarości. W pobliżu rosła stara wierzba, na odległym wzgórzu widniał zamek i wiele czarnych postaci z żółtymi oczami, wyglądających jakoby były demonami. Gdzieś w oddali gromadziły się ciemne, burzowe chmury, a spomiędzy nich wystrzeliwały promienie słońca, oświetlając postać. Dzieło wyrażało smutek, co odbijało się w jego kolorystyce. Stara wierzba ukazywała zmęczenie, czerwona sukienka dziewczyny trudną przeszłość, demony na wzgórzu odzwierciedlały lęk, ciemne chmury niepewność przyszłości, a promienie słońca — nadzieję.

Za oknem nadal panowała ciemność, choć zbliżała się godzina piąta. Taki już był urok zbliżającej się zimy. Morgana nie wróciła na noc, toteż panna Barnes mogła cieszyć się upragnioną samotnością i poukładać sobie kilka spraw w głowie. Samar był jej przyjacielem, lecz czasem zachowywał się dziwnie, jakby miał dwie różne osobowości. To niepokoiło białowłosą, martwiła się o niego.

Silva cofnęła się kilka kroków, myśląc intensywnie. Może domalować kilka ciemnobeżowych kwiatów? Rozważania przerwało jej uczucie ekscytacji, ale także nikły strach i obawa. Z początku mogłoby wydawać się, że były to jej własne emocje, lecz były jakby ukryte za ścianą z kartek papieru, przytłumione. Westchnęła, przewracając oczami, po czym zdecydowała, że domaluje jeszcze kilka źdźbeł trawy. Ktoś wszedł do pokoju. Jedne kroki były lekkie i pewne, drugie ostrożne i powolne.

— Od kiedy to umarli mają wstęp do naszego pokoju, Morgano? — spytała Silva nawet się nie odwracając

— Od czasu, kiedy przywracasz ich do życia — powiedziała brązowowłosa, grzebiąc przez chwilę w swojej szafie, by z okrzykiem triumfu wyciągnąć z niego kremowy żakiet, który zarzuciła na siebie.

Białowłosa skrzywiła się na jej odpowiedź. Minęły raptem dwadzieścia cztery godziny od "cudownego" ożywienia syna Starka, a nikt w całej Akademii nie rozmawiał o niczym innym. Żaden uczeń, prócz Nathana i Morgany (która potrafiła dodać dwa do dwóch) nie wiedział, że chłopak zawdzięczał życie córce Zimowego Żołnierza.

I tak miało pozostać.

Poprzedniego dnia lazurowooka zjadła kolację w kuchni (kochane kucharki specjalnie dla niej odłożyły miskę bydyniu), a potem zmorzył ją sen, więc bez dyskusji poddała się woli Morfeusza, który otoczył ją swymi ramionami. Co z tego, że obudziła się w środku nocy na skutek kolejnego koszmaru?

— Malujesz? — spytał ciemnowłosy, zaglądając lazurowookiej przez ramię.

— Czasami — potwierdziła, poprawiając kontury burzowego nieba.

— Ładnie — pochwalił z uznaniem.

Nie miał pojęcia, że panna Barnes posiadała tak wielki talent w tej dziedzinie.

— Dzięki — mruknęła cicho, nie chcąc, aby chłopak zadawał dalsze pytania.

Już i tak wiele wiedział. Co gorsza, od samego poranka targało nią uczucie niepokoju, włoski na karku stały dęba, jakby wyczuwając, co się stanie w najbliższym czasie. Musiała być gotowa na wszystko.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now