Rozdział 38

541 32 21
                                    


Kiedy ujrzała dwójkę osób w pewien sposób jej bliskich, w tak strasznym, opłakanym stanie, jej żołądek ścisnął się boleśnie, a serce zgubiło kilka uderzeń. Prędko, nie zważając na swój ubiór, wybiegła ze szkoły w stronę poszkodowanych. Dopadła do nich, pomagając Morganie podtrzymać swego brata, który ranny był bardziej nieznośny niż zwykle.

— Leo! Morgana! Dobry Boże, co wam się stało? — spytała roztrzęsiona.

— Nie tutaj. Ściany mają uszy — rzekł cicho czarnowłosy, patrząc na siostrę znacząco.

Pokiwała głową w zrozumieniu.

— Chodźmy do mnie — zarządziła.

Dzięki niewiarygodnemu szczęściu, doszli do miejsca docelowego bez żadnego problemu, ani świadków. Panna Barnes wraz z pomocą córki Starka starannie opatrzyła rannego, milcząc. Dopiero po wszystkim, kiedy dwójka uciekinierów odpoczywała, bezpieczna, zaczęły się pytania. A oni jej opowiedzieli. Oboje. Wszystko, co wiedzieli. Informacje ułożyły się w przerażającą całość, tylko brakowało kilku malutkich elementów. Białowłosa była zdruzgotana. Nie mogła dojść do siebie po zasłyszanych nowinach.

Samar. Jej Samar był Alexandrem? Co więcej planował kolejne ataki, a na końcu wojnę?

Wszystko wydawało jej się niedorzeczne, nie mogła w to uwierzyć, jednak teraz... teraz wszystko się wyjaśniło. Jego ciągłe znikanie, ostrzeżenia... W końcu jednak pogodziła się z koleją rzeczy i postanowiła coś, co było w tej sytuacji konieczne, choć niekoniecznie dobre.

Jej druga natura musiała powrócić.

Obradowali resztę nocy, czas ich naglił, dlatego ustalili tylko powierzchowny plan, bowiem na szczegóły nie pozwalał im czas. Najważniejsi byli oni. Skazani na śmierć musieli jak najszybciej zniknąć, zaszyć się gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie, a ona winna była rozpuścić plotkę o ich rzekomej śmierci w lesie. Słońce ledwie wyjrzało zza horyzontu, gdy lazurowooka wzrokiem pełnym sprzecznych emocji wpatrywała się w miejsce, gdzie zaledwie kilka chwil wcześniej zniknęła Morgana i jej brat. Ustaliła coś, postanowiła rzecz, przed którą wzbraniała się przez długi okres czasu. Nie chciała tego robić, lecz nie miała innego wyjścia. Odwróciła się od okna, powolnym krokiem zmierzając do jednego ze swoich azylów — biblioteki.

Strzeżcie się.

Stara Silva Barnes zgasła jak umarła gwiazda, zdradzona i upokorzona przez kogoś, kogo nazywała przyjacielem.

Pozostał tylko Wilk Północy.

*   *   *

Nie zdążyła zajść daleko. Niespodziewanie rozwyły się syreny alarmowe i zapanowało poruszenie.

— Uczniowie kryć się! Starsze roczniki za broń! Atakują nas! — krzyczał któryś z nauczycieli, a na dolnych piętrach słychać było już pierwsze odgłosy walki.

Lazurowooka nie miała zamiaru chować głowy w piasek. Chciała walczyć. Wybić te demony, te kanalie, co ośmieliły się zaatakować jej brata. Jej zamiary zostały jednak pokrzyżowane. W drodze na dolne piętra, jedna ze ścian odsunęła się, a blada dłoń chwyciła ramię Silvy i wciągnęła do środka. Chwilę zajęło, nim białowłosa przyzwyczaiła się do półmroku, jaki panował w sekretnym korytarzu. Silva zamrugała kilkukrotnie, po czym spojrzała na osobę, która była odpowiedzialna za sprowadzenie jej tutaj, gotując się do ataku. Szybko porzuciła swoje zamiary, gdy ujrzała znajomą porcelanową twarz o szlachetnych rysach, otoczoną burzą rudych loków, jak zwykle pięknie ułożonych. Oczy w kolorze głębokiego szmaragdu z szarymi obwódkami spogladały na Silvę z powagą, a usta, zwykle rozciągnięte w kpiącym uśmiechu, były zaciśnięte w wąską kreskę. Coś ewidentnie trapiło strażniczkę Akademii, która nocami patrolowała jej korytarze. Niewiele osób ją ujrzało, a jak już — szybko zapominali lub znikali w niewyjaśnionych okolicznościach. Słowa nie zamienił z nią nikt, choć jej imię wpisane było w stare legendy, prawiące o nieśmiertelnej istocie o zimnych, jadowitych oczach i kłach rozszarpujących gardła śmiałków, którzy ośmielili się naruszyć jej spokój. Choć dziewczyna wyglądała na góra dwadzieścia lat, liczyła ich zdecydowanie więcej.

Angel From Heaven HellWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu