Rozdział 64

266 14 1
                                    


Boże Narodzenie. Czekali na nie przez cały rok. Radość ogarniała ich serca, sumiennie dekorowali sale lekcyjne, radośnie nucili pod nosem kolędy, z uśmiechami odznaczali kolejne dni do tych świąt. Uwijali się w pocie czoła, aby wszystko wyszło idealnie i na prawdę przez pierwsze godziny było idealnie, ale nie na długo. Nad szkołą ponownie rozwarł się żałobny całun. Czy tak będzie już zawsze? Czy chwile radości będą musieli przypłacić cierpieniem?

Chaos osiągnął swój cel. Udało mu się zasiać niepokój w szeregach swoich przeciwników. Pokazał swoją siłę, pokazał, że to on trzyma ich marne jestestwa w garści i może zdmuchnąć je bez większego wysiłku w każdej chwili. Och, uwielbiał takie gierki.

Silva czuła się rozdarta. Z jednej strony czuła, że przyjaciele jej potrzebują, z drugiej sama czuła się fatalnie. Niedawne zdarzenia pokazały jej, że jest teraz tylko człowiekiem. Bardziej podatnym na zranienia i wpływy. Cholera, najzwyklejsze dziesięć słów mogło powalić ją na kolana i zrobić z niej zwykłą marionetkę! Westchnęła, kończąc kolejny obraz. Przedstawiał Eden, choć nigdy nie uda jej się odzwierciedlić jego prawdziwego piękna. Przynajmniej to zostawi po sobie, kiedy już niedługo będzie musiała odejść. Amelia nie żyła, ale to nic nie zmienia. Nadal skazana była na wygnanie i nie mogła nic zrobić.

Odwiązała fartuch, odłożyła farby i umyła poplamione ręce. Następnie spojrzała w lustro nad umywalką. Chaos pokazał na co go stać. Dał jasno do zrozumienia, że nie cofnie się przed niczym. Teraz jej kolej. Pora na jej ruch. Wyszła ze swojej samotni. W zamyśleniu przeszła kawałek korytarza i ostrożnie zapukała do drzwi z jasnego drewna. Słysząc pozwolenie weszła do środka.

Pokój nie różnił się zbytnio od innych w tej szkole (no, może z wyjątkiem jej własnego, ale to już była zasługa Azazela). Dwa łóżka, dwa biurka, okno, dwie szafy i drzwi do łazienki. Mieszkała w nim Chloe i jeszcze jedna dziewczyna z wojska — Jasmine? Tak, chyba tak miała na imię. Współlokatorki panny Yellow nie było w środku. To nawet lepiej, wolała porozmawiać z nią w cztery oczy.

Chloe leżała na łóżku, zwinięta w kłębek. Do piersi przyciskała poduszkę, na jej bladych policzkach gościły zaschnięte łzy. Spojrzała przelotnie na przybyłą, zaczerwienionymi od płaczu oczami. Potem powróciła do wpatrywania się zdjęcia rodzinne, stojące na komodzie. Były zrobione w ubiegłym roku. Dwa z nich przedstawiały jej ojca, jedno gdy był w mundurze wojskowym, drugie, kiedy razem z córką rozpalał ognisko.

Młody był, przeszło przez myśl białowłosej, gdy na zdjęciach zobaczyła mężczyznę, liczącego nie więcej niż pięćdziesiąt lat. Mógł jeszcze żyć. A teraz odszedł do żony, zostawiając dzieci.

Silva spojrzała na pannę Yellow współczująco. Choć sama nienawidziła tego uczucie, omylnie nazywając je litością, teraz nie potrafiła wykrzesać z siebie nic innego. Chloe milcząco przeżywała żałobę. Nie było krzyków, lamentów, awantur, tylko cisza, straszna i dzwoniąca w uszach. Cisza i ból w sercu.

— Hej. Jak się czujesz? — spytała łagodnie panna Barnes, siadając obok i ostrożnie kładąc dłoń na jej plecach, w geście wsparcia.

— Bywało lepiej — skomentowała tamta lakonicznie. 

To było najgorsze pytanie ostatnich godzin. Wszyscy tylko trzęśli się nad nią jak nad jajkiem, zasypywali pytaniami o samopoczucie, szeptali po kątach.

"Biedne dziecko"

"Taka młoda i już musi nieść ciężar głowy rodziny"

"Najpierw matka, teraz ojciec"

"Jest żołnierzem, ale serce ma gorące jak roztopiony wosk"

"Biedaczka. Teraz ona i jej bracia zostali zupełnie sami"

Miała tego serdecznie dość! Chciała wykrzyczeć światu, żeby zostawił ją w spokoju, że straciła najważniejszą osobę w jej życiu i chce przeżyć samotnie żałobę, żeby wreszcie przestali o niej szeptać!

— Przykro mi — szepnęła białowłosa.

Nic więcej nie mogła powiedzieć. Nie wiedziała co. Wiedziała jak potężny jest ból po stracie rodzica, jak rozdziera człowieka i niszczy od środka. Wiedziała też, że żadne słowa nie zdołają go uśmierzyć, a żadne terapie nie zdołają go poskromić. Chloe musi poradzić sobie z tym sama.

— To najgorsze święta w moim życiu! — wybuchła szatynka, nie mogąc dłużej znieść natłoku emocji i myśli. — Powinniśmy być teraz w domu, jechać do dziadków, gdzie powitałby nas Reks i zapach wsi. Powinniśmy wyściskać dziadków, a potem wypić tą ohydną ananasową herbatę i zjeść babcinego makowca! — zawołała ze łzami w oczach, po czym dodała gorzko. — A tymczasem co? Muszę szykować pogrzeb mojego ojca.

To było najgorsze uczucie, jakie kiedykolwiek czuła. Miała wrażenie, że coś w niej umarło, jakaś cząstka jej duszy zniknęła bezpowrotnie. Chciała zapytać Silvę, czy kiedyś też to czuła, jak sobie z tym poradziła, co ma teraz zrobić, ale nie miała dość odwagi. Nie chciała przywoływać córce Zimowego Żołnierza bolesnych wspomnień. Lazurowooka zdawała się rozumieć niewypowiedziane słowa. Jej oczy mówiły "wszystko będzie dobrze", choć wiedziała, że zależy to tylko i wyłącznie od panny Yellow. Czy kiedykolwiek miała takie wrażenie? Tak. Jej dusza pełna była takich brutalnie wyszarpanych dziur. Przypominały jej nie tylko o bliskich, którzy odeszli, lecz także o ludziach, których pozbawiła życia. Nie powiedziała na ten temat ani słowa. Zbyt bała się, że przeszłość może ją dopaść i zniszczyć.

— Pomogę jak tylko mogę — zapewniła lazurowooka, delikatnie gładząc jej plecy. — Obiecuję, że zostanie pochowany z honorami.

Tylko tyle mogła zrobić. Ktoś powiedziałby: przecież możesz ich ożywić! Tak jak zrobiłaś z Nathanem! Ale Silva nie była już aniołem. Owszem, w jej krwi płynęła magia Iskry Bożej, ale panna Barnes nie wiedziała jak teraz może z niej korzystać. Bała się z niej korzystać. Bała się, że nie zdoła jej poskromić w porę i ta moc przejmie nad nią kontrolę. A to nie skończyłoby się dobrze.

— Dzięki za wszystko, ale chciałabym zostać teraz sama — powiedziała Chloe.

Naprawdę była wdzięczna pannie Barnes, ale teraz nie chciała towarzystwa. Musiała poukładać sobie pewne fakty i pogodzić się z myślą, że już nigdy nie będzie mogła walczyć u boku ojca na misjach. Nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, pionowej zmarszczki na czole, gdy intensywnie myślał, ani nie wpadnie w jego ramiona, gdy wróci z frontu. Już nigdy.

— Rozumiem — odparła Silva, wstając. 

Nie powinna się narzucać, chciała udzielić wsparcia, a nie wydawać zimne rozkazy i oczekiwać od swoich ludzi, że szybko pogodzą się ze stratami i dalej będą walczyć.

— Chloe, trzymaj się — powiedziała na odchodne, uśmiechając się pocieszająco, po czym opuściła pokój. 

Cicho zamknęła drzwi i westchnęła. To wszystko może okazać się trudniejsze, niż przypuszczała.

***

Szkolne korytarze świeciły pustkami. Choć tego roku nikt nie wyjechał na święta (nawet goście zostali w Akademii, pomagając dyrektorowi zapanować i uporządkować "ten bajzel", jak sam ciemnoskóry to określił) każdy wolał zostać w pokoju i przeczekać trudny czas. Silva nie ukrywała, że z jednej strony pasował jej taki fakt, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, a z drugiej sama nie chciałaby spotkać wściekłego Fury'ego.

Mimo to stała teraz w jednym z najmniej uczęszczanych, szkolnych korytarzy i wyglądała przez okno, oparta o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Śnieg szczelnie pokrył ziemię, otulając przedmioty i rośliny białym puchem. Z tej strony nie widać było ogrodu, tylko boisko szkolne, gdzie latem grano w piłkę lub trenowano moce (a teraz zapewne odbywałaby się tu bitwa na śnieżki). Wzrok miała wlepiony w odległy horyzont. Czekała na coś? A może chciała odgadnąć co się tam kryje? Może po prostu nad czymś myślała? Usłyszała jego kroki, jeszcze zanim pojawił się w zasięgu wzroku. Tyle lat spędziła z nim na misjach, że nawet gdyby się skradał, wiedziałaby to.

— Tato — przywitała go, jeszcze zanim pojawił się przy niej, posługując się płynnym rosyjskim. 

Dla niego był to wyraźny znak — ktoś mógł podsłuchiwać. Mimo to podszedł do niej i oparł się o ścianę zaraz obok niej, również patrząc przez okno. Jego czujny wzrok przykuła mała kawka, niosąca w dziobie niewielką gałązkę. 

Angel From Heaven HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz