Rozdział 3

1.6K 79 14
                                    


Sądząc po położeniu słońca, wylądowali dwie godziny po starcie. Silva wyszła z mężczyzną z maszyny, czując ulgę, że podróż w końcu dobiegła końca. Zdecydowanie wolała latać o własnych siłach. Dziewczyna zauważyła zbliżającego się czarnoskórego faceta z przepaską na jednym oku. Odziany w czerń, szedł w ich stronę pewnym krokiem z kamiennym wyrazem twarzy, co wskazywało, że to on był głową organizacji.

— Witaj — rzekł, na co skinęła głową z szacunkiem.

Czuła, że mężczyzna był zdolny do wszystkiego, więc zdecydowanie nie chciała mieć w nim wroga. Szczególnie, że z reguły otaczał go wianuszek agentów.

— Nazywam się Nicholas Fury i jestem dyrektorem T.A.R.C.Z.Y. . Słyszałem, co zrobiłaś dla jednej z moich agentek. Jestem pod wrażeniem. Za dwie godziny pojedziesz do Akademii, a tam dostaniesz pokój, ubrania i plan zajęć, a jeśli będziesz miała jakieś pytania, skieruj je do każdego z uczniów. Ktoś ci na pewno odpowie — powiedział Fury, na co dziewczyna podziękowała cicho.

Nie wiedziała dokładnie co powoduje jej dyskomfort w jego obecności. Może aura władzy, którą roztaczał?

Czarnoskóry odszedł, wracając zapewne do swych zajęć. Silva wraz z Clintem skierowała się w przeciwną stronę, gdzie przy wejściu czekała na nich rudowłosa kobieta.

— Dziękuję za ratunek — rzekła agentka na wstępie.

Białowłosa czuła się zaskoczona. Sądziła, że tacy, jak ona nigdy nie dziękują. Cóż, najwidoczniej znała, tylko jedną stronę medalu.

— Nazywam się Natasha Romanoff aka. Czarna Wdowa.

Silva spojrzała na nią zaskoczona. Słyszała kim była słynna Natalia Alianova Romanova. Żołnierze Hydry mówili, że to zdrajczyni, podła oszustka i morderczyni. Ona natomiast przez całe życie postrzegała ją, jako niezwykle odważną osobę, która dzięki swej sile i sprytowi wyrwała się z trujących macek organizacji.

Jedyne, co była w stanie zrobić, to skinąć głową na znak zrozumienia i uśmiechnąć się lekko.

— Teraz pójdziemy do kuchni. Zjesz coś i wtedy pojedziesz do Akademii. W między czasie, nasz kolega Steve Rogers opowie ci o warunkach tam panujących, bo zwykle to on tam jeździ — oznajmił łucznik, prowadząc ją labiryntem korytarzy.

Idąc w ślad za nimi, starym zwyczajem, starała się zapamiętać drogę. Nie raz uratowało jej to życie. Jednocześnie rozmyślała nad niedawno usłyszanym nazwiskiem, które brzmiało dziwnie znajomo. Rogers, Rogers, Rogers... Nie chodziło tu o historię, ani o spełnianą rolę społeczną. Miała nieodparte wrażenie, że gdzieś już je słyszała, prywatnie. Na tę myśl, pokręciła z dezaprobatą głową. Na pewno coś jej się pomyliło...

Dotarli do kuchni, która urządzona była bardzo praktycznie. Gruszkowe meble współgrały z ciemnym sprzętem AGD, a na drewnianym stole z kilkoma krzesłami stał półmisek z owocami. Mimo, że nie jadła od zeszłego poranka powstrzymała instynkt, nakazujący jej prędko napełnić żołądek i posłusznie usiadła na krześle, kładąc zaraz obok swoje rzeczy. Czuła do nich przywiązanie, były jej jedyną własnością i nie chciała, aby ktokolwiek ich dotykał.
Do pomieszczenia wszedł wysoki, dobrze zbudowany blondyn o niebieskich oczach, już od progu obdarzając ją promiennym uśmiechem, który nieśmiało odwzajemniła.
Nie chciała sprawiać problemów, ani złego wrażenia. Nie czuła się tu bezpiecznie, nie znała terenu, a ucieczka, czy walka nie wchodziły w grę. Musiała pohamować swoje instynkty i zdobyć ich przychylność.

— A więc to jest ta nasza bohaterka, która uratowała życie Nat? — powiedział radośnie mężczyzna.

— Tak — odparła zamiast niej ruda, co sprawiło, że białowłosa skrzywiła się nieznacznie.

Sama mogła mówić. Nie lubiła, gdy ktoś decydował za nią.

— Jestem Steve Rogers, a ty? — zapytał blondyn, czekając na jej odpowiedź, czym osobiście u niej zapunktował.

— Silva. Mam na imię Silva — powiedziała cicho, patrząc gdziekolwiek byle nie na nich.

Nie lubiła także, gdy skupiano na niej zbyt dużo uwagi. To nie było zbyt komfortowe.

— Nietypowe imię — powiedział Clint.

— To z łacińskiego. Oznacza las — szepnęła, jakoby dzieliła się z nimi największym sekretem.

W rzeczywistości czuła się nieco onieśmielona ich spojrzeniami.

— Jeszcze lepiej. Pasuje do ciebie. Skąd pochodzisz? — zapytał Steve.

— Z Brooklynu — powiedziała, zakładając nerwowo pasemko włosów za ucho.

Półprawda. Miała tam korzenie, ale narodziła się i przebywała w innym miejscu.

— Świetnie. To tak jak ja. Masz również nietypowe włosy. Farbowane? — zapytał entuzjastycznie Steve, nie zdając sobie sprawy z jej zakłopotania narastającą liczbą pytań.

Tym razem zdecydowanie pokręciła głową na "nie".

— Podobno w mojej rodzinie to dziedziczne — powiedziała Silva.

— Niesamowite — stwierdził. — Koniec tych pytań, opowiem Ci trochę o Akademii. Zaczynając od początku. Najpierw pobiorą ci krew do badań... — zaczął mężczyzna, ale natychmiast mu przerwała.

— Nie — ton jej głosu był ostry i zdecydowany.

— Ale to konieczne, abyś dostała się do Akademii. Bez tego cię nie przyjmą — powiedział Rogers, patrząc na nią dziwnie.

Ona jednak go nie słuchała. Przed oczami nadal miała białą salę, pełną narzędzi i duszącego, chemicznego zapachu. Niemalże czuła skórzane pasy, wrzynające się w jej skórę, gdy rzucała się na wszystkie strony oraz widziała mężczyzn w białych kitlach, którzy pochylając się nad nią, notowali coś skrupulatnie, by po chwili wstrzyknąć do jej krwioobiegu płyn, który palił jej wnętrzności, zmuszając do wrzasku. Lata eksperymentów i bólu zostawiły nieodwracalny ślad na jej psychice. Bała się igieł i sal szpitalnych. Panicznie się bała.

— Nie. Przyjmą mnie bez badań albo wracam, stąd mnie zabraliście — powiedziała twardo, z determinacją patrząc im prosto w oczy.

— Zobaczymy, co da się zrobić — powiedział zakłopotany Kapitan, po czym odchrząknął i kontynuował opowieść. — Potem zostanie ci przydzielony pokój. Wykonasz test psychologiczny i sprawnościowy. Po wynikach zostaną ci dopasowane zajęcia i otrzymasz plan lekcji — dokończył.

Po wszystkim Barton podał jej talerz zapełniony kanapkami, który od razu zjadła, rozkoszując się każdym kęsem.
Następnie została przetransportowana do Akademii.

Jadąc pancernym, czarnym wozem z tęsknotą spoglądała na mijane lasy, łąki i pola. Mimo to nie żałowała swojej decyzji.
Wiedziała, że od tej chwili zaczęła nowe życie.








Angel From Heaven HellKde žijí příběhy. Začni objevovat