Rozdział 92

171 13 0
                                    


Nadszedł decydujący dzień.

Dzień pełni.

Od poranka wszyscy chodzili lekko poddenerwowani. Ostrzyli broń, ostatni raz powtarzali plany. Szykowali do starcia nie tylko siebie, lecz także szkołę, w której mieli zamiar odeprzeć atak.

Grono pedagogiczne i dyrektor zniknęli kilka dni wcześniej, podobnie jak pracownicy szkoły i żołnierze. Nie było nikogo, tylko ci, którzy szkolili się pod okiem Silvy.

***

— Czego tu szukacie? — spytał Azazel sucho, spoglądając srogo na przybyszów. 

Nie zapomniał im tego, jak potraktowali jego siostrę, kiedy ta prosiła ich o pomoc. Milczeli, podczas, gdy inni obrzucali ją obelgami i kwestionowali jej słowa.

— Przybyliśmy, aby zadeklarować nasze wsparcie — przemówił Fury, wychodząc przed szereg pełen dumy.

— Po co? — zapytał Wielki Książę Piekieł. — Nie potrzebujemy was, ani waszej pomocy. Już raz o nią prosiliśmy. Odmówiliście. Tyle wystarczy, drugi raz nie popełnimy tego błędu.

— Jesteśmy tu wbrew woli Rady — rzekł czarnoskóry, niezrażony tonem głosu swego rozmówcy. — Mamy ze sobą broń i zapasy.

— Niczego nam nie brakuje — wzruszył ramionami czarnowłosy.

— Na razie — skwitował dyrektor Akademii.

— Być może — odparł wymijająco Azazel. — Niedługo nadejdzie zmierzch. Odejdźcie, póki jeszcze czas. Zaszyjcie się w swoich norach razem z resztą tchórzy i czekajcie na wynik bitwy.

— Nie jesteśmy tchórzami. Nie mamy zamiaru odejść. Silva miała rację w tym, co robiła, a my mamy zamiar uczcić jej pamięć wygrywając lub ginąc w walce.

Turkusowooki przyjrzał im się uważnie. Otaksował ich wzrokiem oceniająco, po czym dość niechętnie przyznał sam przed sobą, że każdy człowiek i jego wkład jest na wagę złota.

— Jesteście pewni swej decyzji? Nie wiemy, co nas czeka. Być może będziecie musieli walczyć między sobą lub ze swoimi bliskimi. Bylibyście gotowi zabić swoje dzieci, rodzeństwo, przyjaciół? — wymieniał, unosząc powątpiewająco brew.

Avengers spuścili wzrok. To trudne, sprzeczne z tym, co sobie obiecali i z ich zasadami moralnymi. Nie mogli zadeklarować tego od razu, bez żadnego namysłu. Czarnowłosy uśmiechnął się półgębkiem, lecz był to gorzki uśmiech. Wiedział, że tak będzie.

— Widzicie? — spytał ponuro. — Nie mogę was przyjąć. Oni bowiem są tego świadomi i są na to gotowi, wy nie — zaznaczył, gestem wskazując na uczniów, którzy czynili ostatnie przygotowania przed bitwą.

— Ja jestem gotów — przemówił niespodziewanie Fury, przerywając ciszę i postępując kilka kroków do przodu. 

Był pewny swej decyzji i nic jej nie zmieni.

— Ja też — wystąpiła z grupy Czarna Wdowa. — Robiłam to przez pół życia, zrobię to jeszcze ten jeden raz.

— Hulk może się wam przydać — uśmiechnął się nieco nerwowo doktor Bruce Banner. — W końcu chodzi o dobro świata.

— Moje pioruny i Mjolnir będą z wami — przemówił odważnie syn Odyna, wymachując kilka razy młotem na potwierdzenie swych słów.

— Moja magia powstrzyma kilka potworów — powiedziała cicho Wanda Maximoff, przewijając między palcami czerwone wstążki mocy.

— Jedną wojnę już przeżyłem. W drugiej mam zamiar wziąć udział — rzekł poważnie Kapitan.

— Do waszego składu trzeba wnieść troszkę zajebistości — powiedział żartobliwie Stark, zdejmując przeciwsłoneczne okulary.

Najdłużej z wyborem zwlekał Clint. W końcu będzie musiał walczyć przeciw własnej córce.

— Mój łuk i wzrok są do waszej dyspozycji  zdecydował po pewnym czasie.

— Wspaniale — klasnął demon, nie wydając się jakoś specjalnie zaskoczony ich decyzją. — Skoro mamy to ustalone... Morgano, Fay... — przywołał swoje dwie zastępczynie, które podeszły do nich z kamiennymi minami. Zaprowadźcie ich do odpowiednich miejsc. Dyrektora do Sali Narad, doktora Bannera do szpitala, panią Romanoff i Kapitana niech przydzielą do jakiś oddziałów, Thora i panią Maximoff do magów, pana Starka niech wprowadzi jego syn w tym, co tam kombinuje, a pana Bartona do łuczników — nakazał.

Dziewczyny potaknęły zgodnie i mówiąc krótkie "Chodźmy", uczyniły tak, jak im polecił.

***

Drażniący zapach siarki unosił się w powietrzu. Ziemia była czarna, pokryta popiołem i wypalona piekielnym ogniem. W pałacu było chłodno, co było niemałą ulgą pośród dusznego powietrza i gorąca bijącego z nigdy nie gasnącego ognia i gęstej pary, unoszącej się z kotłów, z których dobiegały jęki i lamenty potępionych dusz. Trzech władców stało przed wielkim oknem, skąd rozchodził się widok na dziedziniec pałacowy.

— Myślicie, że dobrze zrobiliśmy? — zapytała cicho Hel, choć jej głos i tak odbił się od ścian i powrócił w formie echa.

Wyjątkowo żadne z nich się nie sprzeczało, trwali tylko w dzwoniącej w uszach ciszy, wpatrując się w piekielny krajobraz i odprowadzając wzrokiem pewną niepokorną duszyczkę, która pragnęła zwojować świat. Podarowali jej pewną rzecz, niezwykle dla nich cenną. Miecz Światów, wykuty z niebiańskiego spiżu i zahartowany w piekielnym ogniu, jedyny taki we Wszechświecie.

— To się jeszcze okaże — odparł głębokim głosem Niosący Światło. — Tymczasem szykujmy się. Niech te piekielne pomioty przypomną sobie, jak to jest czuć stal diabelskiego miecza na gardle.

— A ten twój Książę? — zapytał mimochodem prześmiewczym tonem Hades. — Azazel, o ile się nie mylę? Nie da im rady?

Lucyfer zacisnął szczękę, a jego oczy zabłysły ostrzegawczo. Temat Azazela był dla niego wrażliwy, bo ten złamał już kilka piekielnych zasad i ośmieszył go, przyprowadzając do jego Królestwa śmiertelniczkę na, jak to określił, z w i e d z a n i e. Tego nie mógł mu puścić płazem.

— Szczeniak będzie skrobał węgiel z kotłów przez następne milenium! — wysyczał, po czym opuścił zgromadzenie.

***

James Barnes wbiegł pospiesznie na teren placówki. Wyminął zaskoczonego Kapitana i podbiegł do przybranego syna. Wyszeptał mu kilka słów na ucho, a pięść turkusowookiego zacisnęła się w gniewie. Jego oczy zabłysły, kiedy przeklął cicho.

Plan A poszedł na marne.

Bazy Hydry ponownie zostały wysadzone i przeżyło niewiele ponad pięćset osób.

Niech to szlag.   

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now