Rozdział 94

200 16 8
                                    


Nad mury Akademii nadciągnął zmierzch. Ostatnie promienie zimowego słońca musnęły cegły, obiecując, że wrócą jutro i ponownie je ogrzeją.

O ile będzie jakieś jutro.

Pewien pokój stał zamknięty na klucz, opuszczony od dłuższego czasu. Meble zdążyła przykryć cienka warstwa kurzu, a na łóżku leżała biała narzuta. Wszystko było pozostawione w idealnym porządku, w końcu nikt nie wchodził tu od czasu, kiedy po raz ostatni został zamknięty. Jedynie okno było otwarte. Zimne powietrze dostawało się do środka, lekkie podmuchy wieczornego wiatru poruszały firany, które bujały się raz w jedną stronę, a raz w drugą.

Pomieszczenie zdawało się być skąpane w złocie i pomarańczu, dzięki wpadającym do środka promieniom słońca. Było spokojnie i cicho, jakby wszystko zamarło w oczekiwaniu na nieuniknione, na zdarzenia, które będą miały miejsce tej nocy, nocy, która zapisze się w historii ludzkości.

Niedawno na podłodze w tym pokoju leżało szkło. Pod ścianą umieszczone było potłuczone lustro, na którego kawałkach znalazło się trochę krwi z rannej dłoni jego właścicielki. Teraz wszystko zostało uprzątnięte. Jakby tej sytuacji nigdy nie było. Pod ścianą stało nowe, ogromne lustro w złotej, bogato zdobionej ramie. Na jednym z rogów była jeszcze różowa kokarda — miało być ono prezentem, który niestety nie został doręczony właścicielce.

Na środku pokoju stała młoda kobieta, wpatrując się w swe odbicie z nostalgią. Odziana była w czarny mundur, zbroja ze względu na swą wagę, byłaby dla niej zbyt ciężka i niepraktyczna. U swego boku przypasała miecz, którego jelec i trzon wysadzany był czarnymi, drobnymi kamieniami, które lśniły nieco. W oczy rzucała się długa do ziemi, podbijana futrem biała jak padający zeszłej nocy śnieg peleryna, która idealnie na niej leżała, jakby była szyta na miarę.

Młoda kobieta trzymała jedną dłoń na mieczu. W kaburach na biodrach miała dwa pistolety, na udach i w cholewkach wysokich butów poukrywała sztylety i noże.

Włosy, niegdyś białe, teraz posiadały czarne końcówki na znak miejsca, z którego przybyła. Opadały jej na ramiona, lecz dziewczyna zaplotła je w warkocz wiedząc, że w walce mogą poważnie przeszkadzać. Były zdecydowanie krótsze niż wcześniej, sięgały zaledwie łopatek, obcięła je kilka chwil wcześniej.

Twarz miała trochę bladą, usta natomiast rozciągnięte w subtelnym uśmiechu. W lazurowych oczach, które miały w sobie teraz mieniące się drobinki złota czaiła się determinacja.

Wiedziała, co ma zrobić. I uczyni to choćby miała to ponownie przypłacić życiem.

Do tej pory unikała swego spojrzenia. Teraz jednak, kiedy słońce już zaszło, spojrzała swemu odbiciu prosto w oczy, które zabłysły przez chwilę złotym blaskiem.

Kiedyś brzydziła się siebie i tym, co robi. Potem jej nienawiść złagodniała, lecz nadal czuła wstyd i starała się powstrzymywać swą naturę. Znacznie później jej tamy pękły, a ona sama okrzyknęła siebie mianem potwora i powtarzała to za każdym razem, kiedy spoglądała na swoje odbicie w lustrze, szeptała to jak mantrę.

Kiedy umierała łudziła się, że to miano przepadnie wraz z nią.

A teraz? Teraz zmądrzała i była dumna z tego kim jest. Tylko potwór bowiem może zabić drugiego potwora.

Wyszła z pokoju, a jej peleryna zatrzepotała za nią głośno. Przemierzała szkolne korytarze, pogrążone w ciszy, a jej buty cicho uderzały o posadzkę. Z każdej strony, każdej wnęki zalewały ją wspomnienia związane z tym miejscem.

Przybycie do placówki.

Poznanie współlokatorki.

Przydzielenie do Młodych Avengers.

Angel From Heaven HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz