Rozdział 50

393 22 0
                                    


Wystarczyły tylko dwa dni, aby korytarze Akademii Bohaterów zmieniły się nie do poznania. Silva była pełna podziwu dla dekoratorów, którzy zrobili kawał dobrej roboty. W holu głównym stanął ogromny świerk, który sięgał niemal sufitu. Ozdobiony kolorowymi bombkami, czerwonymi kokardami i złotymi dzwoneczkami prezentował się niezwykle wyniośle i dostojnie. Wielobarwne światełka migały wesoło przez cały dzień. Pod sufitami majestatycznie zwisały girlandy, poręcze ozdobiono sznurkami z przywiązanymi do nich gałązkami sosnowymi, żurawiną, cytrynami, szyszkami i pomarańczami. Na każdym piętrze stała co najmniej jedna choinka, a w szkole panował świąteczny nastrój. Sala balowa była zamknięta na cztery spusty i nikt poza komitetem organizacyjnym (który swoją drogą był wdzięczny za przesunięcie terminu uroczystości) nie miał do niej wstępu. Od czasu do czasu słychać było stamtąd stukanie młotków, drobne przekleństwa i podniesione głosy. Pozostało tylko mieć nadzieję, że uczniowie pod czujnym okiem opiekunów zdążą na czas.

Ze względu na przerwę świąteczną i dużą liczbę przebywających na terenie Akademii uczniów, pracowników i opiekunów (którzy na raz nie zmieściliby się na stołówce) obiad został przesunięty na godzinę czternastą i trwał do szesnastej, więc każdy mógł swobodnie odebrać i spożyć ciepły posiłek.

Kucharki miały ręce pełne roboty. Mimo otrzymania czterech pomocnic prace w kuchni szły pełną parą, prócz codziennych posiłków musiały przygotować także całe menu na bal.Silva tak dawno nie zaglądała do stołówki, że przystanęła w progu, oszołomiona ilością przebywających w niej uczniów. Wzrok niektórych z nich utkwił w jej osobie, a ciekawość i współczucie wręcz biły z ich twarzy. Inni natomiast odwracali zakłopotani wzrok, nie chcąc narazić się dziewczynie. Zapewne myśleli, że jest wściekła (już dawno się przekonali, że łzy i histeria nie wchodziły w jej przypadku w rachubę). Białowłosa westchnęła sfrustrowana. Tutaj plotka rozchodziła się z zatrważającą prędkością. Zapewne już wszyscy wiedzieli, że została – kolokwialnie mówiąc – wylana. Wprawdzie jej złość minęła dopiero wtedy, gdy przebiegła dwadzieścia kilometrów na bieżni. Mało nie wypluła przy tym płuc, lecz wolała doprowadzić się do skrajności, niż podejmować pochopne decyzje, których mogłaby potem żałować. Na przykład, przez chwilę chciała zażyczyć sobie, aby żołnierze Hydry przynieśli jej głowy Sędziów Najwyższej Rady na srebrnych tacach. Wzdrygnęła się na tę myśl. Tak, to byłoby niezbyt humanitarne.

– Przejście – mruknął James znudzony, przepychając się obok lazurowookiej. 

Najwyraźniej najświeższe wiadomości spłynęły po nim jak po kaczce. Dziewczyna szybko otrząsnęła się z rozmyślań i przepisowo podeszła do okienka, witając się z kucharkami uprzejmym uśmiechem. Odebrała swoją porcję zupy grochowej ze świeżym pieczywem oraz talerz naleśników z twarogiem i sosem malinowym. Niosąc czerwoną tacę balansowała między tłumem, aż w końcu dotarła do stolika, przy którym ostatni raz siedziała z Azazelem i Morganą. Nathan już tam był. Niemrawo grzebał w zupie od czasu do czasu dobierając z kosza jego ulubiony pełnoziarnisty chleb.

– Nienawidzę grochówki – mruknął skwaszony, kiedy białowłosa usiadła obok niego.

Ze wszystkich zup świata akurat dzisiaj musieli ją podać! Kiedy tylko zdecydował się opuścić mury pracowni i zjeść jak cywilizowany człowiek!

– A ja ją uwielbiam – powiedział James, ze smakiem pałaszując swoją porcję.

Zawsze miał do niej słabość, poza tym wilczy apetyt nakazywał mu spożywać sporą ilość jedzenia. Dodając do tego przyspieszony metabolizm wychodziło, że niezbyt mógł wybrzydzać. Jednak nawet w jego przypadku istniało danie, którego nie zjadłaby nawet gdyby było ostatnim jedzeniem na świecie.

Angel From Heaven Hellजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें