Rozdział 57

278 19 0
                                    


Upadła na kolana ciężko oddychając, jakby przebiegła maraton, choć walka z ojcem nie była w żadnym razie wyczerpująca. Spojrzała na swoje drżące dłonie, którymi zabiła tak wielu ludzi. Wciąż widziała na nich krew. Tak dużo krwi... Widziała w życiu tyle cierpienia, strachu i przerażenia... Słone łzy spłynęły po jej twarzy, gdy raz po raz nawiedzały ją demony przeszłości.

WSPOMNIENIE

Siedziała na stole machając nogami. Wpatrzona była w podłogę i nie miała odwagi podnieść wzroku i spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co niedawno zrobiła.

Kayden kończył badania okresowe. Wróciła z misji i prócz siniaka nad kolanem nic jej nie było. Badania okresowe odbywały się raz na dwa miesiące i określały stan zdrowia każdego z żołnierzy (uwzględniały w szczególności choroby przewlekłe lub mutacje — wtedy pacjent był idealny do eksperymentów). Dzięki Bogu jej lekarzem został złotooki, dzięki temu czuła się pewniej i uniknęła krępujących pytań wraz z bolesnymi karami za brak odpowiedzi, bądź policzków wymierzonych dla czystej przyjemności innych medyków.

— Jestem potworem — wyszeptała w pewnym momencie, gdy ciemnowłosy wypełniał jej kartę.

Charakterystyczne skrobanie wiecznego pióra ustało. Poczuła na sobie ciężar jego wzroku.

— Nie mów tak — poprosił.

— Mordercą — dodała gorzko.

Słyszała szurnięcie krzesła. Podszedł do niej i ostrożnie ujął jej dłonie w swoje. Nie wzdrygnęła się na ten gest. Był dla niej przyjacielem, kimś, komu mogła zaufać i na kim mogła zawsze polegać, bez względu na okoliczności.

— Nie. Nie będziesz mówiła w ten sposób, bo to nie prawda — powiedział dobitnie.

Smuciło go to, że lazurowooka postrzega siebie w ten sposób. To, co czyniła robiła z przymusu, inaczej sama zapłaciłaby życiem lub długotrwałym cierpieniem.

— Nic nie wiesz — odwróciła wzrok.

Tego dnia zabiła całą rodzinę. Niby nic nadzwyczajnego, w końcu każdy agent Hydry to potrafi i może to uczynić, ale celując w głowę pięciolatki zawahała się. Pierwszy raz w życiu. Kayden mówił, że tkwi w niej dobro. Jak, skoro zabija niewinnych, nawet małe dzieci? Nigdy nie zważała na łzy i błagania, liczyła się tylko misja i to, aby przeżyć. A teraz? Naszły ją wątpliwości, przez co niepotrzebnie dała złudną nadzieję małej, której wielkie, niebieskie oczy zaszklone były od łez. 

Nie mogła sobie pozwolić na rozterki. Żadnych świadków, żadnych śladów. Szybko i precyzyjnie, takie były rozkazy. A ona była żołnierzem. I musiała je wykonać.

Strzeliła.

Po raz pierwszy w życiu zdarzyło jej się zwątpić w swoje siły. To, co robiła było złe, ale może istniało jakieś inne wyjście, którego ona nie dostrzegała? Była potworem. Dobrze o tym wiedziała. Krzyki i krew zabitych będą znaczyć jej drogę. A ich widok, senne mary, błagania i przekleństwa będą ją nawiedzać do końca jej dni.

— Wiem — powiedział Kayden.

Wiedział? Skąd? Jakim cudem? Przecież... No tak, zapomniała. Chłopak, kiedy tylko chciał mógł stać się niezauważalny dla wyższych urzędem i swobodnie podsłuchać ich rozmowy, jednocześnie stojąc obok. Miał talent i był świetnym medykiem.

— I mimo to cię kocham — zapewnił z mocą.

Od jego słów białowłosej zakręciło się w głowie. Kochał ją? JĄ? Dziecko Hydry? Mordercę?

Czym była miłość w świecie, w którym żyli? Niebezpieczeństwem, które niszczyło ludzi i skazywało ich na śmierć. Tu nie miała prawa istnieć, żył tylko respekt, szacunek i posłuszeństwo. I cierpienie. Wiele cierpienia. To było najważniejsze credo Hydry. Nie było tu nawet słowa o miłości. A prawo Hydry zakazywało miłości między członkami tej popapranej organizacji.

Czy ona go kochała? Nie wiedziała, choć była pewna, że jest gotowa oddać za niego życie.

KONIEC WSPOMNIENIA

Silva poczuła dłoń swego ojca na ramieniu. Bez uprzedzenia, z grymasem na twarzy, strąciła ją, po czym uderzyła go nogą w klatkę piersiową, tym samym odpychając go na niewielką odległość. Zerwała się na równe nogi. Otarła łzy, po czym skoczyła na niego z wrzaskiem i zaczęła niekontrolowanie atakować. Bucky starał się blokować jej ciosy, choć było to coraz trudniejsze. W końcu była jego córką, krwią z jego krwi i to on ją wyszkolił.

Ona wiedziała jak atakować, by nie spowodować poważnych urazów. On natomiast nie widział jej długi czas, nie wiedział, jak bardzo cierpiała, choć zdawał się mieć świadomość jak bardzo zmieniła się przez ten okres.

W sali było jedynie słychać odgłosy walki i ich oddechy. Bucky uśmiechnął się lekko w duchu. Jego córka w końcu zaczęła wyrzucać z siebie tłamszące ją emocje i uczucia. Była na dobrej drodze do zwycięstwa.

WSPOMNIENIE

Syknęła, kiedy dotknął jej ręki. Ogromny, sinofioletowy siniak bolał jak cholera. Z ledwością powstrzymywała łzy, usilnie cisnące się do oczu. To miał być zwykły trening. Cóż, ona tak sądziła. Dowództwo wymyśliło genialny pomysł, że aby sprawdzić jej postępy będzie walczyć z Zimowym Żołnierzem. Walka miała być do poddania się przeciwnika. Doskonale wiedzieli, że Zimowy był zaprogramowany na rozkazy, a one brzmiały: walcz. Natomiast Silva miała temperament po ojcu. Nigdy się nie poddawała.

Wytrzymała dwadzieścia minut. Był zbyt silny i w trzech miejscach złamał jej rękę. Dopiero wtedy szef tej bazy zarządził koniec, jednocześnie wyrażając nadzieję, że jutro zobaczy powtórkę. A ją zaprowadzono do "lecznicy", jak zaczęła nazywać miejsce pracy Kaydena.

— Złamana — zawyrokował złotooki.

Dziewczyna zamknęła oczy. Jutro miała ponownie stanąć do walki. Jeśli tego nie zrobi — zabiją ją. Jeśli stawi się z urazem czeka ją śmierć, bo nie da rady stawić ojcu czoło ze złamaniem.

— To oznacza śmierć — powiedziała cicho, a następnie patrząc pusto w przestrzeń wyrecytowała. — Ranny żołnierz to martwy żołnierz.

Kayden dopadł do niej przerażony tonem jej głosu, jakoby już pogodziła się z tą myślą. Przytulił ją, uważając na ranną kończynę i oznajmił twardo:

— Nie pozwolę cię skrzywdzić.

— Wierzę ci. A i ja nie odpuszczę, aby coś stało się tobie — zapewniła go z mocą, na co ten uśmiechnął się lekko.

— Przysięgam ci, że kiedyś się stąd wyrwiemy. Będziemy szczęśliwi — powiedział, całując ją w czoło.

— Obiecujesz? — szepnęła.

— Obiecuję — potwierdził.

Następnie za sprawą magii, która płynęła w jego żyłach, pradawnej mocy uzdrowicieli w kilka minut uleczył jej rękę. Była jak nowa.

To było pół roku przed tym jak zawalił jej się świat.

Pół roku przed opuszczeniem przez nią Hydry.

Pół roku przed tym, kiedy zginął z jej ręki.

KONIEC WSPOMNIENIA

Spoglądała z obojętnością za okno, okryta kocem. W dłoniach trzymała jeszcze ciepły kubek z malinową herbatą. Tata wyszedł z ich "bójki" bez większego szwanku, choć czasem syczał dotykając siniaków. Ona sama była trochę obita, ale co zadziała lepiej na rozedrgane emocje, niż porządny sparing? Westchnęła cicho, patrząc na wirujące pod nieboskłonem płatki śniegu. Przeszłość w końcu ją dopadła. Bolało bardziej niż ktokolwiek byłby w stanie sobie wyobrazić. Ale to przeszłość. Jej nie zmieni, nawet gdyby bardzo chciała. Za to przyszłość leżała w jej rękach. Musiała się podnieść. Raz na zawsze zasklepić rany w sercu i duszy. Walczyć i wygrywać. Odłożyła kubek i wierzchem dłoni otarła pojedyncze łzy.

Była przecież żołnierzem. A jej credo były proste słowa. Nigdy się nie poddawać.



Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now