Rozdział 49

388 23 2
                                    


Pojawiła się zaraz przy linii lasu, przylegającego do Akademii. Zachwiała się niebezpiecznie, po czym oparła się o chropowatą korę pobliskiego drzewa, w celu zachowania równowagi. Musiała wziąć kilka głębszych wdechów. Zawroty głowy i mdłości opuściły ją dopiero chwilę później.Zdecydowanie nie była przyzwyczajona do takiego sposobu podróżowania.

Zastanawiała się dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na złoty wir, który ją tu przeniósł. A może nikt nie chciał go ujrzeć? Różne istoty, zamieszkujące ziemię mówiły, że ludzie bywają ślepi na cuda, które zdarzają się nawet obok nich. Nie potrafią docenić ulotności chwili. To mogło stanowić pobieżne wyjaśnienie, lecz bardziej prawdopodobne było, że wir nie był przeznaczony dla ludzkiego oka.

Westchnęła, przymykając na chwilę oczy i masując skronie. Czuła presję, która była nie do opisania. Czas działał na jej nie korzyść, a oczekiwania otoczenia wręcz ją przerastały. Nie wiedziała, czy da sobie radę. Otworzyła oczy.

Weź się w garść, syknęła do siebie w myślach. Nie po to tyle poświęciłaś, aby teraz zrezygnować. Sama zdecydowałaś, że poprowadzisz to wszystko.

Tak, ona sama zdecydowała, że ich poprowadzi. Poprowadzi swoich ludzi do zwycięstwa. Nie może zostawić ich samych na polu bitwy. Tak nie robi żaden dobry dowódca. Odbiła się od drzewa i powolnym krokiem ruszyła przed siebie, rozmyślając już nad inną kwestią. Od momentu powrotu czuła, że coś jest nie tak. Jakaś dziwna pustka zagościła w jej duszy, miała wrażenie, że coś zostało jej odebrane. Czuła się bardziej... słaba. Brakowało jej tej lekkości, tego ciepła w środku i znajomych iskierek anielskiej mocy.

Więc tak się czują ludzie, pomyślała z przekąsem. Słabi, podatni na zranienia i choroby.

Do szkoły zostało jej zaledwie kilka metrów. Miała zamiar wejść głównym wejściem i podążyć do pokoju. Chciała się odświeżyć przed kolacją, słyszała, że dziś miały być naleśniki, a tego nie mogła pominąć. W pewnym momencie ze szkoły wyszła grupka uczniów. Lea wraz z rodzeństwem. Wszyscy mieli charakterystyczne niebieskie oczy, różnili się tylko odcieniami włosów i rysami twarzy. Jednych znała z codzienności szkolnej, innych, z zebrań absolwentów.

– O, Silva! Witaj – zawołał Harry, najstarszy syn rodu Rogers. 

Miał niebieskie oczy ojca, lecz włosy zdecydowanie odziedziczył po matce, złote loki pięknie mieniły się w ostatnich promieniach słońca.

– Cześć! Co u was? – zapytała entuzjastycznie. 


Darzyła ich wyjątkową sympatią, choć większości z nich nie znała zbyt dobrze. Jednak czwórki najstarszych dzieci Kapitana Ameryki po prostu nie dało się nie lubić.

– Zrobiliśmy sobie mały sparing, a o osiemnastej oglądamy film. Miałabyś ochotę się dołączyć? – spytała wesoło Julia, której miodowe włosy pięknie kręciły się przy końcach.

– Pewnie! – zawołała. 

Nie mogła sobie odmówić odpoczynku, szczególnie, że planowała go od dłuższego czasu.

– Niektórzy się niepokoją – dodał Harry ściszonym tonem głosu, tak, aby nikt ich nie słyszał. –  Pojutrze Wigilia. Wiemy, że ON zaatakuje. Chcemy być gotowi.

– Masz rację – przyznała równie cicho. Spodziewała się, że jej ludzie będą chcieli się spotkać i omówić kilka kwestii. – Zwołajcie wszystkich, spotkanie dziś, dwa kwadranse po dwudziestej w katakumbach. Corney was poprowadzi.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now