Rozdział 67

237 15 2
                                    


Wędrowała po alejkach ogrodu ze skwaszoną miną. Było jej przykro, że wywołała takie zawirowania i narobiła przykrości Kaydenowi, ale zdawała sobie sprawę, że było to konieczne działanie. Nie chciała, aby więcej osób się do niej przywiązywało. Nie chciała potem przysporzyć im zmartwień i smutku, gdy odejdzie. Bo tak musiało być. Tym razem musiała poddać się woli losu bez żadnego "ale". Tak należało. Tylko ten jeden raz.

Spacerując dostrzegła Fury'ego, siedzącego na ławce i wpatrującego się w pobliską fontannę. Zapewne gdyby była wiosna bądź lato przestrzeń wypełniałby szum wody. Teraz jednak fontanna zdawała się bledsza (może troszkę bardziej żółta) i naga, pozbawiona wody. Mimo to ciemnoskóry wpatrywał się w nią, myśląc o czymś. Chyba te myśli miały pozytywne zabarwienie, bo na jego twarzy malował się spokój i lekki uśmiech (co było niecodziennym widokiem). Beztrosko przysiadła obok niego i również skierowała wzrok na fontannę, zastanawiając się, co jest w niej takiego ciekawego.

— Dyrektorze Fury — powitała go.

— Silva Barnes — powiedział tonem wskazującym na zamyślenie (zresztą z tym człowiekiem było ewidentnie coś nie tak — nigdy nie było wiadomo, co mu chodzi po głowie). — Kto by się spodziewał, że zastanę cię tu o tej porze?

— Co ma pan na myśli? — spytała, wracając do niego wzrokiem. 

Gdzie indziej miała być?

— Sądziłem, że jest panna na pogrzebach — odparł. — A nie przypominam sobie, żebym wlepił pannie szlaban w ostatnim tygodniu.

No tak, ulubionym zajęciem dyrektora było wlepianie jej szlabanów i osobiste nadzorowanie ich, co często prowadziło do dość odważnej wymiany zdań (ktoś stojący obok mógłby stwierdzić, że są starymi przyjaciółmi — przecież nikt nie zwracał się do Fury'ego tak bezczelnie) i kolejnego szlabanu. Ostatni tydzień jednak był tak zapracowany, że oboje nie mieli czasu na takie chwile "rozrywki".

— Ma pan rację — potwierdziła, a jej wzrok przykuł przelatujący nad nimi gawron. 

Pewnie zdobył posiłek i wracał do gniazda.

— Choć definitywnie się pannie należał — zauważył przekornie, kierując na nią spojrzenie swych ciemnych oczu.

Czekał aż połknie haczyk.

Nie tym razem, staruszku, pomyślała opryskliwie dziewczyna i spytała grzecznie:

— Jeśli mogę wiedzieć, jakie tym razem jest moje przewinienie?

— Niech pomyślę — zmarszczył brwi, udając zamyślenie, a następnie zaczął wyliczać na palcach. — Zniszczenie mienia szkolnego, zwoływanie nielegalnych zgromadzeń i złamanie statutu. To tylko niektóre z nich.

— Jasne, ja zawsze jestem wszystkiego winna — prychnęła, choć musiała przyznać, że miał rację. 

W czasie swojego pobytu w Akademii złamała więcej zasad niż wszyscy jej uczniowie w ciągu trzech lat.

— Sama kiedyś powiedziałaś. To ty grasz tutaj tą złą — zauważył, cytując jej słowa z pamiętnej nocy w gabinecie.

— Faktycznie — przyznała, po czym dodała melancholijnie. — Życie to teatr pełen aktorów. Jedni grają lepiej, inni gorzej.

— Zdecydowanie wolę określenie, że życie jest jak szachy — odezwał się zdecydowanie. — Są dwie strony biała i czarna.

— Ale jest też szachownica — zauważyła dziewczyna, marszcząc brwi w zamyśleniu.

Angel From Heaven HellUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum