Rozdział 79

182 15 0
                                    


To był niewiarygodny zaszczyt, byliby prawymi rękami Silvy, ojcami i matkami chrzestnymi Hydry.

Ale, czy to nie za wiele? Rozumieli, że panna Barnes musiała darzyć ich niemałym zaufaniem, skoro zdecydowała się nadać im takie tytuły, ale czy faktycznie na to zasłużyli? Czy podołają tak odpowiedzialnym zadaniom? Setki myśli krążyło po ich głowach, a Silva, jakby znając ich treść, uśmiechnęła się łagodnie:

— Daliście radę walczyć u boku mego i mojego brata. Byliście zdolni bronić swoich racji nawet za cenę życia. Przelaliście krew w imię wyższego dobra. Nie daliście się zabić, wykazaliście się sprytem, odwagą, lojalnością i silną wolą. Byliście w stanie stać przy mnie, mimo gróźb i twierdzicie, że nie zdołalibyście zarządzać kilkoma bazami w moim imieniu? — spytała ich.

Tak, to prawda. Zdołali już tyle dokonać. Czym było pełnienie funkcji Naczelnego Inkwizytora wobec buntu, który krwawo stłumili? Tak, byli gotowi. Gotowi podjąć to zadanie, to ryzyko. Gotowi służyć nowemu porządkowi. Gotowi z dumą stać za nową generał, ich jedyną nadzieją na lepsze życie.

— Jestem gotów — przemówił pewnie Aleksiej, wstając. Białowłosa z uśmiechem skinęła głową, wręczając mu jeden z pierścieni oraz kopertę, zawierającą nominację. — Pani — dodał, schylając się w głębokim ukłonie.

W jego ślady niemal od razu poszła Adeline, mówiąc:

— Podejmuję wyzwanie — osiemnastolatka również jej wręczyła pierścień i kopertę. — Silva — dygnęła dziewczyna nieco niezgrabnie.

— Wykonam twe rozkazy — rzekł chwilę później Siergiej, wstając. — Generale — skłonił się, otrzymując odpowiednie rzeczy.

— Będę stać przy tobie, choćbym miał to przypłacić życiem — zadeklarował po dłuższej chwili Ivan. — Wilku Północy — rzekł po otrzymaniu pierścienia i nominacji, całując jej dłoń.

Lazurowooka była tym szczerze zaskoczona, lecz nie skomentowała tego w żaden sposób. Z aprobatą skinęła głową, by potem wziąć do ręki piątą kopertę.

— To są nowe rozkazy. Zawierają obwieszczenie o waszych nowych stanowiskach oraz wyjaśnienie w sprawie wczorajszych wydarzeń. Lepiej dmuchać na zimne i mieć święty spokój. Oficjalnie według nowych zasad życie zachowało dziesięć osób, lecz dwie popełniły samobójstwo nie mogąc sobie poradzić z traumą. Następnie doszło do buntu, a jak mówi prawo, bunt oznacza śmierć — oznajmiła im po krótce ich treść. — Idźcie i roześlijcie to do wszystkich baz — nakazała, wręczając Adele kopertę.

Dziewczyna skinęła głową i wyszła, a za nią miała podążyć reszta zgromadzonych, gdy...

— Ivan. Zostań — nakazała twardo panna Barnes.

Ciemnowłosy posłusznie zajął z powrotem swoje miejsce, nieco zaniepokojony jego dłuższym zatrzymaniem. W tym samym czasie Silva westchnęła ciężko, patrząc na ostatnią, szóstą kopertę. Czy czyniła słusznie? Nie wiedziała, aczkolwiek postąpiła tak jak podpowiadał jej rozum. Miała nadzieję, że czyni dobrze, albowiem zawartość tej koperty była niezwykle cenna i mogłaby okazać się przełomem.

— Daję ci to na przechowanie, wierząc w twą szczerość. W środku znajdują się trzy listy, wszystkie z moim podpisem i pieczęcią. Otwórz, kiedy wszystko zacznie się sypać i chylić ku końcowi — nakazała mu nieco surowo.

Ciemnowłosy wydawał się zdezorientowany. Co takiego mówiła treść listów? Co generał planowała, dając ją właśnie jemu? I najważniejsze, o co chodziło z tym upadkiem? Miał tak wiele pytań, ale widząc jej twarz — spokojną i zdeterminowaną jednocześnie, odpuścił. To nie była rozmowa na teraz. Bynajmniej białowłosa nie zamierzała o tym mówić, a Ivan potrafił odpuszczać. Skinął głową, chowając kopertę w kieszeni. Następnie wstał, skłonił się oficjalnie i wyszedł. Bóg jeden wiedział, co skrywała koperta i jak wielką wartość miała w obliczu nadchodzących wydarzeń.

Zima okryła białą szatą cały krajobraz. Już zapomniała, jak to było chodzić po lesie, pokrytym śniegiem. Nagie drzewa dawały znikomą ochronę przed wiatrem, słońce schowało się za chmurami i przez wiele dni miało się tam kryć, aż nastanie wiosna. Było zimno, temperatura sięgała minus sześciu stopni, lecz pamiętała gorsze mrozy.

Śnieg skrzypiał pod jej nowymi, ciężkimi wiązanymi butami. Pamiętała, że kiedyś właśnie o takich kozakach marzyła, chciała móc stąpać po śniegu i nie czuć wody w obuwiu i zimna. Dzięki Bogu nigdy nie miała do czynienia z poważnym odmrożeniem. Z reguły godziny przy ogniu załatwiały sprawę i nie było żadnych poważnych powikłań.

Położyła rękę na jednym z drzew. Potarła je lekko z zamyśleniem. Zdążyła już zapomnieć ich fakturę , dawno nie czuła ich chropowatości oraz wilgoci. Przytknęła policzek do zimnej kory. Kiedyś podobne spełniało rolę jej poduszki, kiedy zbyt bała się spać na ziemi w obawie przed głodnymi zwierzętami, szczególnie wiosną i latem.

Długi płaszcz załopotał w niespodziewanym porywie wiatru. Kiedyś marzyła o takim. Miała jedno futro, poświęciła na to życie starego, umierającego niedźwiedzia. Uratował jej życie. Futro zapewniło jej ciepło, a mięso starczyło na wiele dni i zapewniło przeżycie pierwszej zimy.

Owszem, zawsze nosiła przy sobie dobytek po Matthewie. Jej część spadku, czyli jego niegdyś ulubiona brązowa torba, hubka i krzesiwo, drewniana miska oraz kilka noży wraz z łukiem. Miała dla niej wartość sentymentalną i nigdy się z nią nie rozstawała. To był jej jedyny dobytek. Jedyna pamiątka po nim. Lecz odzienie, które miała na sobie w chwili wypędzenia przez brata Matta nie zapewniało dostatecznej ochrony.

Oderwała się od drzewa i przeszła kilkanaście metrów. Niewielka jaskinia wznosząca się w pobliżu niegdyś mogłaby zapewnić jej schronienie. Rozpaliłaby ogień i strugała kolejne strzały, aby potem móc upolować zwierzynę.

Czy to naprawdę było dwa lata temu? Czy od tamtego czasu mogło zmienić się aż tyle?

Kiedyś przymierała głodem. Kiedy nie zdołała nic upolować zdarzało się, że kilka dni nie miała nic w ustach.

Rozgarnęła pobliski śnieg. Niegdyś tak robiła rozpaczliwie szukając korzonków lub czegoś zdatnego do jedzenia, kiedy szczęście w polowaniu jej nie dopisało.

Zapasy, które gromadziła na początku szybko gniły. Nie było więc sensu odkładać jeżyn lub innych owoców. Ewentualnie grzyby i suszone mięso służyły jej za pokarm w późniejszych latach, kiedy nauczyła się suszyć je w odpowiedni sposób.

Jednak to pierwsza zima nosiła miano najgorszej w jej życiu. Ledwie zdołała ją przeżyć, a odwilż witała z tak wielką radością, o którą nikt by jej nie posądził.

Czy naprawdę minęło tak niewiele czasu? Teraz miała wszystko, miejsce, gdzie mogłaby się schronić, ciepły pokój, wygodne łóżko i regularne posiłki.

Zaśmiała się cicho, kładąc na ziemi i patrząc w niebo. Ileż razy tak robiła, wierząc cicho, że jutro będzie lepiej? Że jutro napełni żołądek do pełna i będzie jej tak ciepło, że zdejmie futro zimową porą? Ileż razy chciała się poddać? Ale to właśnie ta nadzieja, nadzieja na lepsze jutro sprawiła, że zdołała przeżyć.

Angel From Heaven HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz