Rozdział 71

217 15 1
                                    


Zrobiła wszystko tak jak obiecała. Po zjedzonym lunchu ze strażnikami i katem (który był początkiem owocnej znajomości i współpracy — swoją drogą mieli nawet sporo wspólnych tematów) przejrzała wszystkie papiery. Jedyną rzeczą, która ją zniesmaczyła i zdenerwowała były grube tysiące ze skarbca Hydry (które normalnie przeznaczałoby się na testy nowych broni, sprzęt medyczny i tym podobne) wydane przez zmarłego Korsakorova na swoje uciechy (droga odzież, wykwintne dania w najdroższych restauracjach i zabawy). Poza tym druzgoczącym niedopatrzeniem wszystko było w porządku.

Punktualnie o szesnastej czekał na nią środek transportu. I to nie byle jaki, bo prywatny samolot, którym podróżowali tylko generałowie i ich przyboczni. Z wielkim zdziwieniem spotkał się fakt, że zaprosiła na pokład nie pułkowników i innych wysoko usytuowanych członków Hydry, tylko trzech strażników, którzy towarzyszyli jej od początku i kata. To właśnie oni mieli jej towarzyszyć w podróży.

Jeden z żołnierzy użyczył jej telefon. Zadzwoniła więc do Barneya — pilota, który przywiózł ją do Rosji (skąd miała jego numer pozostaje tajemnicą) i poinformowała go, żeby nie przylatywał po nią dzisiaj. Sama dotrze do Akademii, w sumie będzie jej po drodze.

Samolot wzniósł się bez żadnych problemów. Obite barwioną na niebiesko skórą siedzenia może i nie były najwygodniejsze, lecz z pewnością to, niewielkie stoliki i wyborne towarzystwo było lepsze niż tłuczenie się kilka godzin autobusem lub samochodem z jakimiś gburami.

Panna Barnes nie bez powodu wybrała sobie takich towarzyszy. Zaintrygowali ją swoją bezpośredniością. Nie bali się jej, tylko odnosili się w stosunku do niej z szacunkiem, co szczególnie jej się podobało. Kolejnym plusem było, że tamci nie zwracali uwagi na pieniądze, władzę i inne. Wydawali się być naturalni w tym, co robią, dlatego białowłosa zapragnęła ich poznać. Szczególnie teraz, gdy siedzieli przed nią nie wydawali się skrępowani. Musieli się znać, bo rozmawiali ze sobą swobodnie, czasem żartując, czasem sobie dokuczając. Patrzyła na to z tęsknym uśmiechem. Chciałaby również mieć takie swobodne i szczere kontakty.

— A ty, pani? Jakie masz w stosunku do tego stanowisko? — zagaił ją blondwłosy młodzieniec o radosnych, jasnych oczach i rumianych policzkach.

— Sądzę, że smaczniejszy jest kurczak z warzywami — powiedziała, wywołując tym śmiech bruneta siedzącego przy oknie.

Ojć, chyba nie taki był temat rozmowy. Uśmiechnęła się przepraszająco, wzruszając ramionami. Miała przecież prawo się zamyślić.

— Ale tego nie ma w menu! — podjęła siedząca najdalej po lewej młoda dziewczyna, marszcząc brwi, a jej oczy błyszczały rozbawieniem.

— A mało tu ptactwa lata? — wzruszyła żartobliwie ramionami Silva, ruchem głowy wskazując widok za oknem.

Siedzący przed nią zaśmiali się, nawet siedzący po środku kat uniósł kącik ust. Lazurowooka w duchu ucieszyła się, że zdołała nawiązać z nimi kontakt, nawet ich rozbawić. W tych niepewnych czasach każdy sprzymierzeniec był na wagę złota.

— Jak was zwą? — spytała z ciekawością.

— Ja jestem Ivan, a to mój brat Aleksiej — powiedział brunet siedzący przy oknie, mówiąc za siebie i jasnowłosego chłopaka.

— Siergiej — przedstawił się kat zdawkowo.

— Adeline — rzekła z dumą dziewczyna.

— Jesteście rodzeństwem? — zapytała, patrząc na Aleksieja i Ivana. 

Mieli podobne rysy twarzy, a na dodatek te same bladoniebieskie oczy. Musieli być w jakiś sposób spokrewnieni.

— Tak — potwierdził blondyn z szerokim uśmiechem.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now