Rozdział 19

997 62 30
                                    


Niedziele zawsze upływały w oka mgnieniu. Silva odnosiła wrażenie, że ledwie wstało słońce, a już zapadał mrok. Może była to wina coraz to krótszego dnia? Och, jakże cudownie było uczęszczać do Akademii! Nie musiała się już martwić gdzie będzie spać, co jeść, nie musiała się bać, że będzie zmuszona opuścić kiedyś las z powodu leśnika, czy Hydry i gdzie się wtedy podzieje.

Jednak białowłosa nie zapomniała tamtych chwil, tamtego lęku ściskającego serce. Nie, obrazy z przeszłości i lekcji, jakich udzieliło jej życie już na zawsze pozostaną w jej pamięci.

Lekcje pierwszego dnia tygodnia prezentowały się następująco: po czterech godzinach wychowania fizycznego następowały dwie lekcje szermierki, następnie trzy godziny języka obcego nowożytnego i kolejne trzy godziny zajęć z samoobrony.

Zazwyczaj wieczorem Silva uczyła się nowego materiału, bądź spędzała dodatkowy czas na sali treningowej. Lubiła ćwiczyć w samotności, dawało jej to pełną swobodę i możliwość realnego treningu. Nie bała się wówczas, że zrobi komuś krzywdę. Bo projekcje przeciwników się nie liczą, prawda?

Każdy z pierwszych dni tygodnia upływał w ten sam sposób, nawet obecność Morgany niewiele zmieniła w planie dnia białowłosej. Panna Stark zniknęła na godzinę, zaraz po kolacji. Tłumaczyła to zajęciami dodatkowymi z karate. Silva podświadomie wyczuwała w tej wypowiedzi kłamstwo, lecz nie komentowała tego w żaden sposób. Każdy przecież ma prawo do sekretów, a jak zdążyła zauważyć Morgana jest nieszkodliwa i zbyt niewinna, by uknuć jakąś poważniejszą intrygę.

Najbardziej wyczekiwanym przez lazurowooką dniem był wtorek. Może dlatego, że na śniadanie zawsze serwowano sałatkę z kurczakiem, a lekcje zaczynały się trzema godzinami biologii, będącej jednym z ulubionych przedmiotów osiemnastolatki. Z panem Witerfrostem mogła godzinami rozprawiać na różne tematy, dotyczące w głównej mierze roślinności i zwierzyny. Następną lekcją była chemia. Białowłosa niezbyt przepadała za tym przedmiotem. Drażniący zapach różnych środków i sprzęt laboratoryjny zawsze kojarzyły jej się ze smrodem chemikaliów oraz narzędziami operacyjnymi, a białe fartuchy — z naukowcami Hydry.

Wynagrodzeniem prawdziwej męczarni był czas wolny, trwający dokładnie dwie i pół godziny. Niegdyś panna Barnes nie wiedziała, jak mogłaby spożytkować ten czas, więc zaszywała się w bibliotece lub chodziła do lasu. Wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu, kiedy to otrzymała od pani Harrods karę za "niestosowne wyrażanie się podczas zajęć". Cóż mogła powiedzieć? Emocje wymknęły jej się spod kontroli i zaklęła cicho, kiedy nie trafiła dwa razy w środek tarczy. Plujka oburzyła się, zrugała ją ostro i jako karę wyznaczyła pomoc ogrodnikowi w jego obowiązkach. Wtedy po raz pierwszy trafiła do ogrodu, wyglądającego jakby był żywcem wyciągnięty z jakiejś bajki.

Mieścił się on na wschód od Akademii, nieopodal domków woźnego oraz ogrodnika. Miał powierzchnię blisko dwóch hektarów. Wiosną rozkwitał tysiącem barw i kolorów, zachwycając pięknem różnorakich odmian kwiatów, krzewów i drzew owocowych. Gdzieś na obrzeżach terenu znajdowała się również zadbana fontana z płaskorzeźbami delfinów, a dokładnie piętnaście metrów od niej ulubione miejsce białowłosej — drewniana altanka.

Jesienią drzewka przybierały kolory rdzy, zgniłej zieleni, żywej czerwieni, żółci i pomarańczy. Liście zlatywały z nich na masową skalę, a nieliczne kwiaty drżały w zimnych powiewach wiatru.

Zimą natomiast biel pokrywała każdy zakamarek, a śnieg skrzył się pięknie w promieniach słońca.

Panna Barnes lubiła pomagać ogrodnikowi z własnej woli. Wiosną sadziła nowe krzaczki, latem pielęgnowała i podlewała rośliny, natomiast jesienią grabiła liście i zabezpieczała rośliny przed zimnem. Sprawiało jej to dużo radości, a z drugiej strony był to swego rodzaju dodatkowy trening.

Angel From Heaven HellHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin