Rozdział 16

993 51 17
                                    


Silva wstała, kiedy za oknem panował jeszcze mrok. Starając się zrobić, jak najmniej hałasu, by nie zbudzić wciąż śpiącej współlokatorki, Silva wykonała poranną toaletę, splotła włosy w warkocz i przebrała się w czarne spodnie i bluzę z głębokim kapturem. Ostatni raz przejrzała się w lustrze, ubrała wygodne adidasy i wyszła z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.

Rozejrzała się na boki, chcąc się upewnić, czy nikt niepożądany nie nadchodzi. Wolała uniknąć pytań. Szybko opuściła lewe skrzydło mieszkalne i sprawnie przecieła hol. Następnie wyszła głównym wyjściem rozglądając się na boki. Październikowe poranki zaczynały być chłodne, ale białowłosej to nie przeszkadzało. Przyzwyczaiła się do uczucia zimna i doceniała zdrowe poranne powietrze. Stwierdzając, że nie ma nikogo w zasięgu wzroku, ani nie słysząc kroków, bądź rozmów przemknęła pod murem Akademii na tyły bydynku, skąd widać było linię lasu. Następnie sprintem ruszyła przed siebie.

Od pierwszego roku Akademii wymykała się w sobotnie poranki, pod pretekstem porannego biegania w ramach treningu.
W rzeczywistości przecinała las, a kiedy słońce wschodziło nad horyzont dobiegała do muru, odgradzającego teren Akademii od reszty lasu. Tam kilkanaście miesięcy wcześniej znalazła podkopany dół pod murem, gdzie mogła się przecisnąć.
Przejście nad murem równało się z włączeniem alarmu, ale przejście pod nie pociągało za sobą żadnych konsekwencji.
Przeczołgała się pod murem i ruszyła przed siebie biegiem. Ta wolność i dreszcz adrenaliny dawały jej sporo satysfakcji.
Opadłe liście szeleszczały pod nogami, nagie drzewa przepuszczały dużo promieni słonecznych, żołędzie i kasztany leżały na ziemi, służąc za pokarm przede wszystkim dzikom i innym leśnym zwierzętom. Czasem dało się dostrzec kilka grzybów, wystających spośród kęp trawy i liści. Dotarła pod jaskinię, odgrodzoną od świata czerwonym bluszczem. Odgarnęła zwisające pędy i z uśmiechem weszła do środka.

Rozejrzała się po wnętrzu skały. Było całkiem przytulnie. Podłoże pokrywał mech, w kącie leżała słoma, służąc za posłanie. Wbrew pozorom temperatura we wnętrzu była o około dwa stopnie wyższa od tej na zewnątrz. Z wnętrza groty, czyli tam, gdzie białowłosa jeszcze nigdy nie była, wyszedł ogromny wilk o futrze białym jak śnieg i oczach czerwonych jak krew. Silva nie zlękła się zwierzęcia. Wręcz przeciwnie — za każdym razem, gdy go widziała, trwała w zachwycie nad majestatem zwierzęcia.

— Witaj, wilku — uśmiechnęła się pogodnie, po czym podeszła kilka kroków, przytulając się do zwierzęcia.

Jego futro było tak miękkie...

~ Cześć, gwiazdeczko ~ przemówił do niej telepatycznie. ~ Ja również tęskniłem.

— Idziemy? — spytała wychodząc z jaskini.

Ich małą tradycją było, że razem przemierzali leśne ścieżki, czasem zatrzymując się na polanach lub u podnóża wodospadu Uriela, rozmawiając.
Spotkała go blisko rok temu, kiedy po raz pierwszy opuściła mury szkoły. Zwierzę chciało ją wystraszyć, było ranne. Nie przejęła się jego próbami wywołania w niej strachu. Zapewniła o swoich dobrych intencjach i pomogła mu. Potem regularnie doglądała, a dzięki telepatycznym rozmowom szybko zaprzyjaźniła się z wilkiem. Od tamtej pory każdej soboty rankiem przybywała, by odwiedzić i spędzić czas z przyjacielem, jedyną osobą, której ufała. O zmierzchu natomiast zmuszona była wrócić do szarej rzeczywistości Akademii. Biały wilk kiwnął łbem i podążył za Silvą, opuszczając bezpieczne schronienie.

Dla tej dziewczyny mógł zrobić wszystko.

***

Samar wędrował obok białowłosej anielicy. Silva może i była tylko pół-aniołem, ale serce miała większe od niejednego mieszkańca Niebios, a rozum bardziej światły od niejednego uczonego. Kątem oka obserwował jak idąc podryguje uroczo, jak jej pięknie, lazurowe oczy skrzą się wesoło, a policzki są zarumienione przez chłodne powietrze. Był jej wdzięczny za wszystko, co dla niego uczyniła. Żadna inna istota nigdy nie zrobiła dla niego tyle, co ona... Nie, nie nigdy. Kilkanaście lat temu była taka istota, którą miłował... ale to długa historia. Od czasu jej odejścia zdążył się przekonać, że niektórzy są piękni na zewnątrz, a martwi w środku. Za każdym razem, kiedy widział osiemnastolatkę, jego serce drgało radośnie, a wieczny lód, który po raz drugi skuł jego serce, zdawał się na nowo topnieć. Nie wiedział, jakim uczuciem dażył pannę Barnes. Wiedział jednak, że nie pozwoli, aby stała się jej jakakolwiek krzywda.

Po jego trupie.

A na to nie zanosi się przez jeszcze długie stulecia...

— Kończąc ten wątek, ogółem jest dobrze. Z panią Harrods sobie poradzę — mówiła wesoło Silva, po czym sposępniała, co nie umknęło uwadze wilka. — Tylko kilka rzeczy się pozmieniało. Doszła jedna dziewczyna, bardzo sympatyczna, Morgana Stark.

~ To siostra tego gnojka, który śmie Ci dokuczać? ~ spytał zły.

Gdyby tylko mógł zagryzłby smarkacza, albo lepiej, torturowałby przez pół wieku! Niestety Silva surowo mu tego zabroniła, a jej argumenty były nadrzędne. Białowłosa była świetną manipulatorką, a jeszcze lepszą negocjatorką.

— Tak, jak już wspominałam jest bardzo sympatyczna. To moja nowa współlokatorka.

~ Uważaj na nią. Nigdy nie wiadomo, jak człowiek może się zmienić pod wpływem otoczenia ~ przestrzegł ją troskliwie.

Niechby tylko spróbowała! Samar w głębi serca wiedział, że czarnowłosa nie zrobi krzywdy jego gwiazdce, ale wolał dmuchać na zimne. Wystarczyłoby jedno słowo Silvy, jedna jej łza... Morgana modliłaby się wówczas o śmierć.

— Samar nie mam pięciu lat — jęknęła Silva, ale widząc jego spojrzenie, westchnęła mówiąc. — Dobrze już. Obiecuję, że będę uważać.

Doszli nad wodospad. Był otoczony lasem iglastym. Ogromny wosospad z głośnym hukiem wpadał do krystalicznie czystego jeziora, skąd odchodziła rzeka, ciągnąca się aż do pobliskich gór. Silva usiadła na głazie, wpatrując się w odmęty wody, gdzie wesoło pląsały ryby. Widział jej wahanie. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała, którą drogę obrać. Wilk położył się obok niej, dając jej czas do namysłu. Nie chciał jej poganiać, ani zmuszać do udzielenia odpowiedzi. Był cierpliwy. Bardzo cierpliwy.

— Jest jeszcze coś... — zaczęła niepewnie. — Razem z nią przyszedł taki chłopak... — wilk uważnie nastawił uszu. Wypowiedź przestawała mu się podobać. — Jest z Norwegii... To mój towarzysz... — szepnęła ze ściśniętym gardłem.

Samar miał wrażenie, jak jego świat rozpadł się na kawałki. Ponownie. Ona też? Miała go zostawić dla obcego? Miał jej już nigdy nie zobaczyć? Jego dusza znów wyła z bólu.
Górę jednak wzięła troska o dziewczynę. W jej oczach lśniły łzy, które zaczęły spływać po jej policzkach. Widok ten łamał mu serce.

~ Nie płacz ~ zaskomlał. Wiedział o jej przeszłości. Dość już łez wylała w swoim życiu. ~ Zrobił Ci coś? Skrzywdził Cię?

— Nie chce mnie znać. Też jest aniołem, wie o więzi. Dlaczego był taki obojętny? — załkała, po czym zreflektowała się. — O matko, zaczynam wariować jak mama. To niedobrze, przecież nie chcę tej więzi...

Wilk jednak wiedział lepiej. Mogła to sobie wmawiać, ale nie wygra z przeznaczeniem. Będzie cierpieć odrzucając ją, podobnie jak tamten gnój, który będzie ją ranił. Wiedział, że nie powinien, ale w głębi duszy cieszył się, że chłopak nie interesuje się białowłosą. Był w stanie zrobić dla niej wszystko i żaden patałah nie będzie w stanie mu przeszkodzić.

~ Nie martw się, gwiazdko. Wszystko będzie dobrze ~ powiedział Samar, kładąc łeb na jej kolanach

Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i zanurzyła palce w futrze wilka. Przesiedzieli razem cały dzień, a kiedy zaczął zapadać zmrok wilk poszedł z nią, aż pod mury szkoły. Odprowadził ją wzrokiem, póki nie zniknęła wśród gęstwiny lasu. Wtedy dopiero wrócił do jaskini, spełniającej od lat funkcję jego domu.




Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now