Rozdział 99

173 14 5
                                    


Hades warknął kilka przekleństw pod nosem, kiedy riderrak omal nie zrzucił go z Cerbera swoją łapą. Sam trzygłowy pies wyszczerzył wściekle długie żółte i warknął głucho. Ich czarne ślepia migotały osobliwym blaskiem. Walczył z tym stworem już spory czas. Ich walka polegała na wymianie ciosów i ran, o ile tak można nazwać nieudolne próby ataku potwora i krótkie, acz precyzyjne cięcia władcy Hadesu.

— Kończmy to — powiedział do swojego pupila, który warknął i wyrwał się gwałtownie do przodu, zaciskając swoje śmiercionośne szczęki na łapie stwora.

Słychać było chrupnięcie kości, riderrak ryknął rozdzierająco, odsłaniając przez chwilę gardziel, czego Hades nie omieszkał nie wykorzystać. Skoczył i wbił miecz w jego tchawice, a następnie wylądował ponownie na triumfalnie wyjących głowach Cerbera.

Stwór padł, dusząc się własną krwią. Jeszcze przez chwilę z jego pyska dobiegało rzężenie, będące desperacką walką o choć odrobinę powietrza. Lecz po chwili jego mięśnie rozluźniły się, a oczy zmatowiały, wpatrując się w martwy punkt. Hades wyszarpnął swój miecz i przez chwilę gorąco pragnął zabrać głowę riderraka. Ładnie wyglądałaby nad kominkiem. Jednak zgiełk bitwy skutecznie zmienił tor jego myśli, a król rzucił się w jej wir, jak istna destrukcyjna maszyna do zabijania.

I tylko Śmierć obserwowała to spokojnie, siedząc na jeszcze ciepłym cielsku stwora, machając wesoło nogami i ściskając w zakrwawionej dłoni jego wciąż bijące serce.

***

— Ile jeszcze?! — krzyknął zdenerwowany Bucky, krążąc wokół bariery jak rozjuszony lampart.

— Już prawie — mruknął Narvi, syn Lokiego, pokładając wiele sił w próbę zniszczenia bariery.

— Spokojnie, panie Barnes — zawołał Aspen, ze skupieniem kierując swą moc na wyjątkowo silną zasłonę. — Niedługo puści — zapewnił, choć powoli zaczynał w to wątpić.

Moc niewiadomego pochodzenia, która utkała tą barierę ręką ich przyjaciółki była wyjątkowo potężna. Max kolejny raz mruknął kilka bluźnierstw, narzekając po cichu na tak silną zaporę.

— Czyli kiedy? — zapytał zniecierpliwiony i zmartwiony Kayden, wyrywając sobie włosy z głowy.

Co też ta dziewczyna wyprawia?! Mogła w każdej chwili zginąć! Nie wybaczyłby sobie, gdyby nie mógł jej pomóc, gdyby coś jej się stało, a on nie mógłby chociażby być przy niej i cierpieć razem z nią.

— Cierpliwości — poprosiła Louise, masując skronie. — Zajmijmy się lepiej innymi sprawami. Co z rannymi? — zapytała Lei Rogers, która stała obok i z takim samym zmartwieniem obserwowała rozwój bitwy.

— Stabilni — powiedziała najmłodsza córka Kapitana Ameryki. — Są z nimi pozostali medycy. Zawołają mnie, jeśli będzie coś nie tak.

— Dobrze. Co z resztą? Zdolna do walki? Jak stoimy z uzbrojeniem? — pytała dalej.

— Jesteśmy zdolni do walki i będziemy walczyć — zadeklarowała Chloe.

— Doskonale. Czy... Czekajcie, co oni robią? Dalszego zostawiają Silvę samą?! — zawołała zaniepokojona, patrząc na pole bitwy z przerażeniem.

Ich sprzymierzeńcy odchodzili na skraje pola, zostawiając dziewczynę samą z coraz większą masą wrogów.

— Co do cholery?! — wykrzyknął Bucky, zrywając się do biegu i z wściekłością uderzając z barierę pięściami, która zadrżała lekko, lecz nadal nie puściła.

Magowie odpuścili na chwilę, pozbawieni nadziei. Wpatrywali się ze smutkiem i zrezygnowaniem w rozgrywającą się scenę. Na chwilę stracili nadzieję.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now