Scena po napisach

213 17 3
                                    


Stała między drzewami chłonąc każdy dźwięk, jaki rozlegał się w lesie. Czuła spokój ducha już od wielu lat. Jej nieciekawa przeszłość niestety nie przepadła wraz z Chaosem, lecz w tamtym momencie skończyła się na dobre. Ciepły wiatr zawiał jej w twarz. Niedaleko zobaczyła piękną łanię, która spożywała właśnie swój posiłek. Gałęzie drzew wisiały nisko, zupełnie jak wtedy, gdy uciekała przed Hydrą.

Wszystko jest prawie, jak kiedyś. Natura zabrała to, co musiała, pomyślała Silva.

Uśmiechnęła się na tę myśl. Cieszyła się, że miejsce Matthew'a pozostało takie samo. Zupełnie, jakby nadal tu był, jakby ciągle przemierzał las. Dotknęła delikatnie dłonią suchej od słońca ziemi. Zamknęła na chwilę oczy chcąc poczuć to, co kiedyś. Te dobre i te złe chwile, które tu spędziła. 

— Stój! — krzyknął gruby, męski głos.

Silva nagle otworzyła oczy i ruszyła biegiem przed siebie. Łania zaskoczona niespodziewanym pojawieniem się białowłosej zerwała się do szaleńczego pędu myśląc o zagrożeniu, które pojawiło się znikąd. Jednak anielica nie zamierzała nic jej robić. Oddech i bicie serca przyspieszyło zupełnie, jak na początku. Tym razem jednak w jej ciele nie było ani grama strachu i lęku. Pozostało, tylko głuche wspomnienie. Przeskoczyła zwinnie spróchniałe już całkowicie drzewo. Nie obejrzała się za siebie, jak wtedy, ani nie wpadła do rowu, w którego dole teraz stała brudna i zielona woda. Rozwinęła swe białe jak pierwszy śnieg skrzydła i z całym impetem wzbiła się w powietrze. Leciała po pustym, błękitnym niebie. Była już od tak wielu lat wolna i szczęśliwa. 

Z nie małym hukiem wylądowała przed swoim domem wywołując poruszenie między tymi, którzy stali na zewnątrz. Silva złożyła swe skrzydła i uśmiechnęła się promiennie do wszystkich.

— Nigdy się nie przyzwyczaję — usłyszała.

— Jak każdy — powiedział Kayden do Morgany. — Cześć, kochanie, jak było? 

— Dobrze — odpowiedziała Silva krótko i szybkim całusem przywitała się ze swoimi mężem. — Dzieci gotowe?

To dziś mieli odwieźć je do Akademii Bohaterów. Tej samej, która odmieniła życie ich matki, dla której ponad piętnaście lat temu walczyła z Chaosem.

— Od wczoraj — zaśmiał się Kayden. — Chyba stęskniły się za Fury'm.

— On za nimi raczej nie — odpowiedziała Silva. — Mam szaleńczy pomysł.

— Ty? Szaleńczy pomysł? — zapytał mężczyzna chcąc upewnić się, co do słów żony. — Ty nigdy ich nie masz.

— Jestem aż tak nudna? — zapytała Silva z udawanym wyrzutem.

— Nie to miałem na myśli — powiedział szybko Kayden.

— Skończyliście już? — zapytała Morgana. — Wiemy, że się kochacie, ale te wasze rozmowy są czasem wkurzające.

— Odezwała się — powiedział Kayden do kobiety.

— Jedźmy już — stwierdziły jednocześnie wszystkie dzieci, które z wielką wytrwałością czekały obok samochodów na swoich rodziców.

— Pierwszy raz tak spieszy im się do szkoły — powiedział Azazel. — Chciałbym, żeby było tak, co roku.

— Masz, co chciałeś, braciszku — powiedziała z nie małym śmiechem Silva klepiąc swojego brata po ramieniu.

— Czasami mam ochotę oddać je pod opiekę memu ojcu — stwierdził mówiąc cicho do siostry.

— Azazel! — krzyknęła Morgana.

— Matko, usłyszała — powiedział przerażony książę piekieł.

*   *   *

— Tylko macie być grzeczni — pouczyła ich Silva. — Nie rozrabiajcie zbytnio.

W tej chwili trzymała jeszcze swój plan w tajemnicy, ale już nie długo.

— Ale urozmaicić życie Fury'emu możemy? — zapytała Ella niewinnie z psotnym błyskiem w oku.

Silva wymieniła rozbawione spojrzenia z Kaydenem.

— Wyrównanie ciśnienia mu nie zaszkodzi — stwierdzili jednogłośnie, po czym zaśmiali się w czwórkę.

Silva w myślach już szatańsko śmiała się ze swojego planu.

— Idąc tą drogą... Gdzie on się podziewa? — rozejrzała się wokół Silva, poprawiając kosmyk włosów, który wymknął się z koka.

— Chyba tam. Zrobimy mu małą niespodziankę? — zapytała Ella prosząco.

— Niech będzie — potaknęła Silva. 

Nie widziała skubańca tak dawno!

— Idźcie, ja porozmawiam z Nathanem i resztą — uśmiechnął się do nich Kayden, po czym odszedł w stronę wyżej wspomnianych.

Nicholas Fury stał odwrócony do nich tyłem. Ręce jak zwykle miał założone za plecy i rozmawiał z jakimś porucznikiem. Silvie przeszło przez myśl tylko jedno.

Zestarzał się, dziaduszek.

Z szerokim uśmiechem podeszła do nich. Pułkownik, widząc ją, zasalutował z szacunkiem. Widziała, jak Fury spiął mięśnie. Odwrócił się powoli na pięcie. Wyraz twarzy miał naprawdę zabawny, jedna jego brew drgała, jakby zaraz miał dostać załamania nerwowego.

— Ba-ba-barnes — wycharczał, sam widok białowłosej sprawiał, że marzył o wcześniejszej emeryturze.

Nie mówiąc już o jej potomkach... Tyle Barnesów w jednym miejscu...

— Cześć Fury — uśmiechnęła się Silva jakby gdyby nigdy nic. — Może zostanę na trochę? Dzieciaki się ucieszą.

— Taaak! — zakrzyknęły jej dzieci zgodnie z diabelskimi uśmieszkami na twarzy.

Fury widząc to i bezbłędnie odczytując ich zamiary, pobladł gwałtownie. To już nie na jego nerwy!

— Po moim trupie, Barnes — powiedział.

— Zawsze tak mówisz, a jak przychodzi, co do czego, to ty wciąż dychasz — westchnęła teatralnie.

Nie minęła chwila, a po polanie rozległ się wrzask wściekłego dyrektora:

— BAAARNESSS!!!!

— I tak zostanę!



Angel From Heaven HellTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon