Rozdział 74

209 15 3
                                    


Mary Ann zagryzła wargi, bacznie obserwując sytuację rozgrywającą się na arenie.

Prowadzący odszedł, samemu wchodząc i zasiadając na honorowym miejscu na widowni. W jego oczach bez trudu można było odczytać obawę, sprytnie maskowaną za szerokim uśmiechem. Zamienił z kimś kilka słów, gładząc się po brodzie, drogie pierścienie na jego dłoni błysnęły w świetle pochodni.

Tymczasem zawodnicy rozglądali się po sobie nerwowo. Cała setka, uzbrojona w najróżniejsze rodzaje broni, czekała na przysłowiową iskrę, która miała uruchomić tykającą bombę. Czekali kto pierwszy zaatakuje.

Stu zawodników. Ludzi, których ścieżki życia okazały się zbyt zawiłe, a przeszłość zbyt bolesna. Przeżyje tylko dziesięciu. Niech rozpoczną się nowe rozgrywki.

***

Jej bronią został miecz i sztylet. Większość zapewne spodziewała się łuku lub karabinu, ale łuk działał tylko na odległość, a karabin nie był zbyt praktyczną dłonią w tej rywalizacji. Sztylet spoczywał bezpiecznie przywiązany przy jej udzie. Miecz dzierżyła w dłoni, ostrzem do dołu, w każdej chwili gotowa była zaatakować z pełną swoją mocą.

Wilk Północy nie lubiła bawić się i "niepotrzebnie babrać", jak robiła to z reguły Silva. Tamta starała się unikać większego rozlewu krwi i rozwiązywać wszystko własnymi siłami na drodze dyplomatycznej. No, wszystko prócz wojny z Chaosem. Nie bez powodu wybrała miecz na swój atrybut dzisiejszego wieczoru. Po pierwsze uwielbiała nim walczyć, a po drugie — władanie nim posunie Silvę do zwycięstwa w nadchodzącej wojnie.

Jak to się stanie nie mogła zdradzić. To panna Barnes będzie musiała odkryć sama. A tymczasem, jak dobrze było powrócić do swej formy i przejąć pełną kontrolę! Silva wmawiała sobie, że niby ją uwalnia już wiele razy w tym roku, lecz tamto to były tylko niewielkie cząstki, a teraz... Teraz Wilk Północy była wolna i mogła w końcu pokazać tym karakanom z Hydry, kto tu rządzi. To myśląc, błyskawicznie zamachnęła się mieczem, wykonując obrót.

Plask! Dwie głowy osób stojących najbliżej niej upadły na ziemię, a krew trysnęła strumieniem, ochlapując swymi kroplami twarz i strój nowej generał. Manewr zakończyła na ugiętych kolanach, już gotowa do kolejnego ciosu. I słusznie postąpiła. W chwili, gdy pierwsze zaskoczenie minęło, tłum ryknął zgodnie ze swoistą radością oglądając widowisko, a na arenie rozgorzała się walka. Przeciwnicy skakali sobie do gardeł, walczyli ze sobą, krzyczeli, parskali, dusili się, warczeli i umierali w tym samym czasie.

Wśród nich zagościł najgorszy doradca — strach, co dało Wilkowi dodatkową przewagę. Tu nie było miejsca na takie emocje. Liczył się chłód i opanowanie, tylko one zapewniały przeżycie. Odwróciła się gwałtownie w samą porę parując cios siekiery zadany przez Louisa. Na twarzy czerwonowłosego syna dowódcy malował się gniew.

— Pożałujesz tego — wycedził przez zęby, patrząc na nią z góry. 

Teraz miał gdzieś to kim ona jest i jej pozycję w Hydrze. Gniew był silniejszy niż cokolwiek. Wilk Północy uśmiechnęła się upiornie, obdarzając go litościwym spojrzeniem. W jej oczach już był zgubiony.

— Ja? Chyba pomyliły ci się osoby — powiedziała, nacierając na niego z niebywałą siłą. 

Pod wpływem uderzenia Louis cofnął się kilka kroków, zaciskając zęby. Walka trwała nadal, wokół nich panował harmider i nieład, piach już zdążył nasiąknąć czerwienią krwi. Żadnego zawahania. Żadnych reguł. Żadnej litości.

Dźwięk krzyżujących się ostrzy przecinał przestrzeń, rozemocjonowane okrzyki tłumu mieszały się z krzykami rannych i rykami zwycięstwa, które wychodziły z gardeł niektórych zwycięzców pojedynków. Walczyła z pasją, to był jeden z uczciwszych pojedynków, jakie prowadziła, jeden na jeden, nagroda to życie lub śmierć.

Czerwonowłosy również atakował zajadle. Nie miał zamiaru popuścić jej tego upokorzenia. Zemści się za wplątanie go w walki, a i przy okazji zdobędzie wymarzone stanowisko. Zabijając tą smarkulę upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Zapomniał o jednym. Przecież to ona była ogniem. A ogień potrafił dość dotkliwie poparzyć.

Cięcie w lewy bok wytrąciło syna dowódcy z równowagi. Syknął, łapiąc się za ranne miejsce, a z rany zaczęła energicznie tryskać krew. Czyżby naruszyła jakiś organ? Och, jak mi przykro. Chwila nieuwagi kosztowała ją cios prosto w twarz. Przez chwilę ją zamroczyło, wypluła część krwi, która zebrała jej się w ustach. Następnie starła tą część osocza, która zdążyła wypłynąć z jej rozbitej wargi. Spojrzała na skąpane w czerwieni palce z nostalgią. Przechyliła głowę i zacisnęła pięść.

Fi fa fo. Ktoś tu dziś zdechnie i nawet wiem kto.

Jej ruchy stały się gwałtownie, nieprzewidywalne, a uderzenia silne i precyzyjne. Louis nie miał najmniejszych szans na atak. Choć pozostała mu, tylko obrona (a bronił się naprawdę zaciekle) jego los był już przesądzony. Wrzasnął przeraźliwie, kiedy jej miecz przebił jego brzuch na wylot. Fragment jelit zwisał po drugiej stronie, poszarpana wątroba wypadła z dziury, którą stworzyła dziewczyna o złotych oczach.

— Do zobaczenia w piekle, kochaneczku — szepnęła mu na ucho, nim przekręciła miecz (na co umierający zareagował zduszonym jękiem, a jego nosa i ust poleciała większa stróżka krwi) i wyciągnęła go, pozwalając, by martwe już ciało upadło u jej stóp.

Nawet nie wiedziała, kiedy inni przestali walczyć, wpatrując się w nią intensywnie.

— Wasi dowódcy nie żyją. Poddajcie się, a daruję wam życie — powiedziała beznamiętnie, wykrzesując z siebie jedną, malutką iskierkę miłosierdzia.

Jedną jedyną, to ich ostatnia szansa. Wbrew jej oczekiwaniom Adele, Ivan i Aleksiej pozostali na miejscu, jedynie opuścili broń na znak, że nie mają zamiaru z nią walczyć. W sumie czego innego się spodziewała? Ivan zabił Rourka, poprzedniego dowódcę, więc analogicznie sam się nim stał, więc nie mógł zostawić swoich ludzi na pastwę losu. Aleksiej miał swoje zasady i nigdy nie zostawiłby brata samego na polu bitwy. A Adele? Adele zapewne miała w tym jakiś interes i lubiła (czy raczej nauczyła się lubić) kiedy mordowani przez nią ludzie skomleli o litość.

No i oczywiście nie zostawiłaby swoich znajomych (których uważała za jedynych normalnych w Hydrze) na pastwę losu. Miała w sobie przecież jeszcze jakieś resztki honoru.

— No trudno — Wilk Północy wzruszyła ramionami, nie czując nawet żalu, czy wahania przed podjęciem decyzji. — W takim razie zginiecie wszyscy.

To ona teraz miała kontrolę, nie Silva. To ona, Wilk Północy, była dzieckiem Hydry narodzonym w jej sercu, żyjącym na jej łonie i karmiącym się mlekiem krwi i bólu. Ona się tu narodziła i nie wyobrażała sobie innego życia w przeciwieństwie do Silvy. Dlatego było im ciężko się dogadać, jedna walczyła z drugą, a druga z pierwszą chcąc przejąć kontrolę i żyć własnym życiem. Ale to nie było możliwe. Jak panna Barnes słusznie zauważyła, Silva nie istnieje bez Wilka Północy, a Wilk Północy nie istnieje bez Silvy. Pozostało jedynie wierzyć, że kiedyś znajdą wspólny język i nauczą się żyć jak jeden byt.

A tymczasem... cóż, Silva jako generał wzbudziła w tych pomyłkach Merlina szacunek i lojalność, lecz to nie wystarczy. Dlatego Wilk Północy miała zamiar pokazać im, co to znaczy strach.

— Co? Nie taka była umowa — zauważył kat, marszcząc brwi, a w jego duchu buzowało oburzenie. 

Działanie wbrew tradycji było poważnym wykroczeniem, nie mógł tego zaakceptować.

— Ośmielisz się twierdzić, drogi kacie, że tamte nie przyjemniaczki, co obnażyły już broń nie będą ze mną walczyć? — spytała chłodno białowłosa, gestem wskazując skonsternowaną widownię, która milczała i już trzymała broń w gotowości.

Pieprzona solidarność. Rourke i jego synalek owinęli sobie tych ludzi wokół palca. Wstyd i potworna zmaza na honorze.

— Że nie spróbują zdobyć najwyższego stanowiska i jednocześnie się mnie pozbyć? — spytała retorycznie, unosząc brew.

Siergiej zacisnął usta. Miała rację. Tylko dziewczyna siedząca obok niego nadal siedziała spokojnie i milczała, jakby była niemową. Zresztą może tak właśnie było? Westchnął. Lazurowooka (czy może raczej w tym przypadku złotooka) postąpiła słusznie.

Musiała pokazać swoją siłę.

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now