Rozdział 23

925 49 9
                                    


Silva wróciła do pokoju. Od przekroczenia progu szkoły nie zdołała ukryć utykania, spowodowanego przez ból. Nie krzyczała jednak, ani nie płakała, choć jeśli spojrzało się na nią z bliska dostrzec można było zaszklone oczy w kolorze głębokiego turkusu.

Białowłosa dzielnie zaciskała zęby. Nie chciała okazać żadnej słabości. Nie, kiedy zobaczyła pojedyńczych uczniów, schowanych w kątach korytarzy lub za gobelinami.

A może były to tylko wytwory jej wyobraźni? Nie. Niemożliwe. Przecież nie pierwszy raz dostała! Dlaczego to tak cholernie boli?

Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że pocisk nie naruszył żadnego ważnego mięśnia, bądź — co gorsza — kości.

Dotarwszy pod pokój nr 21 bezceremonialnie weszła do środka, starając się jak najmniej złorzeczyć na świat. Jakież było jej zdziwienie, gdy ujrzała czuwającą Morganę! Przecież dziewczyna była zwolniona z zajęć w terenie z powodu problemów zdrowotnych. Powinna już dawno spać, wypoczywając przed kolejnym szkolnym dniem.

— Nareszcie jesteś! — wykrzyknęła dziewczyna emocjonalnie, rzucając się współlokatorce na szyję. — Wiesz jak się o ciebie martwiłam?! Szczególnie, kiedy tatko napisał co się stało! Coś ty sobie myślała?!

— No już, już. Uspokój się — przemówiła panna Barnes, niezgrabnie klepiąc ją po plecach. Czuła się skrępowana wylewnością koleżanki i niezbyt wiedziała, w jaki sposób powinna się zachować. — Przecież jeszcze chodzę i oddycham. Żyję. Nic mi nie jest.

— Widzę, ślepa nie jestem — żachnęła się oburzona panna Stark, odchodząc kilka kroków z zaciśniętymi ustami i oczami ciskającymi gromy w stronę córki Zimowego Żołnierza.

Jak ta menda mogła być tak nieodpowiedzialna?! Żeby samotnie rzucać się na uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy! Oczyma wyobraźni Morgana widziała już swój koniec. ON ją zabije...

— Czeka cię poważny wykład na temat zbytniego narażania się! Oczywiście mojego autorstwa.

— Morgana, wystarczy już. Jestem zmęczona — powiedziała białowłosa nieco zirytowana natarczywością koleżanki.

Chciała się położyć i nie wstawać choćby dwa dni! No, może poza wyjściem na siłownię. Odreagowanie tych wszystkich wydarzeń brzmiało wręcz rozkosznie.

Zielonooka już miała coś dodać, gdy rozgległo się pukanie. Zmierzyła koleżankę zdenerwowanym wzrokiem, sugerującym: "jeszcze wrócimy do tej rozmowy", po czym otworzyła drzwi.

— Czego?! — warknęła rozeźlona, lecz gdy zobaczyła mężczyznę stojącego za progiem zdębiała, mając wrażenie, że włoski na karku stanęły jej dęba.

Jej "pracodawca" chyba będzie musiał ustawić się w kolejce. Oto przed nią stoi żywa legenda, syn Hydry, James Buchachan Barnes.

Jest już skończona. Sa... znaczy się, jej pracodawca i ojciec Silvy to zbyt wiele. Dlatego musi zatrzeć wszystkie ślady, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw. W porę się opamiętała, uśmiechnęła niezbyt przekonująco i powiedziała zaskoczona:

— Oh... dobry wieczór.

— Dobry wieczór — odparł cicho Bucky. Coś nie podobało mu się w tej dziewczynie, tylko nie mógł zidentyfikować źródła swoich niezbyt dobrych przeczuć. Odłożył tą sprawę do przemyślenia na później, stawiając córkę na pierwszym miejscu. — Mogę wejść?

— Co? — brązowowłosa zamrugała zaskoczona. Następnie ocknęła się i przesunęła, wpuszczając go do środka. — Ach, tak, tak, proszę. To... — zawahała się wodząc wzrokiem między ojcem i córką. Na wszystkie świętości musi się czym prędzej stąd wynosić! Wpadła na genialny pomysł, wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego — ja pójdę do kuchni!

Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now