Prolog

2.9K 109 11
                                    


Zimny wiatr zawiał jej prosto w twarz, łzy przysłoniły widoczność, gdy biegła szaleńczym tempem między drzewami. Otarła je szybkim ruchem ręki. Musiała być silna i skupiona. Gotowa na wszystko.
Kilka gałęzi, wiszących nisko nad ziemią skaleczyło jej dłonie i zaróżowione z wysiłku policzki. Długie włosy, niegdyś białe jak pierwszy śnieg, były teraz szare od pyłu, a kilka gałązek wplątało się między niechlujnego warkocza. Oddech dziewczyny był nierówny, serce biło w niewiarygodnie szybkim tempie, napędzane adrenaliną i ściskane jej własnym lękiem. Wiedziała, że nie powinna tego czynić. Lata morderczych treningów nauczyły ją, że kiedy tylko obejrzy się za siebie, bądź zatrzyma, zginie. Pokusa jednak rosła z minuty na minutę. Tłumaczyła sobie, że zerknie, tylko przez chwilę, by ocenić, jak duży był pościg.

— Stój! — krzyknął gruby, męski głos, na którego brzemienie, po jej plecach przeszedł dreszcz.

Przyspieszyła, pełna obaw, co się stanie, kiedy ją złapią. Śmierć mogłaby być wówczas wybawieniem. Zwinnie przeskoczyła nad powalonym drzewem, które dało jej trochę czasu. Wiedziała bowiem, że ON nie jest zbyt zwinny, ale za to był świetnym tropicielem, więc długo mu nie zajmie odnalezienie jej. Próbowała mu uciec od blisko godziny, lecz jej starania spełzały na niczym. Kaszlnęła kilka razy, czując jak płuca palą ją żywym ogniem.

Nie mogła się poddać.

Zabrał by ją TAM po raz kolejny. Do miejsca, gdzie jej żałosne wołania o pomoc i krzyki bólu tłumione były starymi szmatami. Do miejsca, gdzie każda godzina przepełniona gorącymi modłami była surowo karana. Tam, gdzie zamarzał deszcz, gdzie musiałeś zabić, aby przetrwać. To przedsionka wrót piekielnych. Do HYDRY.

Liczne eksperymenty pozostawiły ślady na jej ciele. Każda blizna, każda rana przypominała jej o piekle, przez które przeszła. O czymś, przez co stała się silniejsza.

Jej pochodzenie nigdy nie było dla niej tajemnicą. Ale dla NICH była rzadka jak okaz w zoo. Idealna kandydatka na idealnego żołnierza.

Pokusa wygrała z rozsądkiem. Obejrzała się, tylko przez chwilę. Tyle wystarczyło, aby potknęła się i wpadła do rowu. Zatrzymała się na dole. Zakaszlała ponownie, wypluwając odrobinę szkarłatnej cieczy.

Krew.

Usłyszała szeleszczące liście. To ON, zszedł na dół z perfidnym uśmiechem. Łzy gromadzące się w jej oczach rozmazały kanciaste kontury jego twarzy.

— I po ci to było, co Silva? — zarechotał. — Zawsze wrócisz do NAS, nieważne jak bardzo byś się wzbraniała.

Chciał chwycić ją za ramię. Musiała działać szybko. Zaraz obok, szczęśliwym zrządzeniem losu, leżała stara gałąź, idealnie ostra. Chwyciła ją i ostatkiem sił wbiła w ciało mężczyzny, któremu uśmiech zamarł na pomarszczonej twarzy. Kolory odpłynęły z jego twarzy, a z kącika ust wyleciała stróżka krwi. Upadł na ziemię, zasypiając snem wiecznym.

Dziewczyna uśmiechnęła się słabo i również osunęła się na ziemię. Spokojnym wzrokiem spoglądała w zachmurzone niebo, z którego po chwili zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu.

Ktoś szybko pobiegł ku niej. Chyba myśliwy, sądząc po łuku przewieszonym przez ramię. Potrząsnął nią kilka razy, ale Silva nic nie powiedziała. Podniósł ją, ale ona nie mogła nic zrobić. Była zbyt wyczerpana, by cokolwiek zrobić. Nie wiedziała, gdzie jej wybawca nią niesie. Wiedziała, tylko, że była wolna.




Angel From Heaven HellWhere stories live. Discover now