Sto czterdzieści jeden

87 11 4
                                    

Gabriel

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Gabriel

Gabriel był zdezorientowany, a do tego – nie ukrywajmy – przerażony. Mógł się spodziewać, że problem spadnie akurat na niego, nie oczekiwał jednak, że będzie się tyczył nagłej akcji porodowej. Jakby mało było, że ramię wciąż go paliło, musiał jak najszybciej zabrać Renesmee z salonu w odpowiednie miejsce, jednocześnie dając Isabeau znać, że ma natychmiast kazać Carlisle'owi wracać. Edward i Esme już chyba lepiej, żeby zostali w domu – nowo narodzeni i krwawy poród to zdecydowanie nieodpowiednie połączenie.

Pełne bólu krzyki dziewczyny i to, że musiał podtrzymać ją obiema rękami, wcale mu nie pomagały. Czuł się okropnie wiedząc, jak bardzo ją boli, a nie mogąc nic zrobić, ale chyba nie było niczego dziwnego w tym, że dzieci sprawiały jej tyle cierpienia. Przecież każdy poród był dla kobiety wielkim wysiłkiem i pół-wampirzyce wcale nie były tu wyjątkami.

– Gabrielu! – załkała, obejmując go zaszyję z taką siłą, że wcale by się nie zdziwił, gdyby go udusiła. Pozwalał jej na to, byleby tylko się uspokoiła; bała się i chyba nie było w tym niczego dziwnego.

– Już, już... Poczekaj, aniele. Muszę pomyśleć – wymamrotał, tym samym ostatecznie wykorzystując resztki pozostałego mu w płucach powietrza.

Na szczęście w tym samym momencie dosłownie wpadł do jednego z wolnych pokoi na piętrze, który odpowiednio wcześnie przerobili na salę porodową, więc mógł odciążyć rękę. Położył Nessie na stojącym na samym środku niewielkiego pomieszczenia stole operacyjnym, co pozwoliło mu zacząć znów oddychać, chociaż dziewczyna nie pozwoliła mu się oddalić, dla odmiany wbijając mu w ramię paznokcie obu rąk. Cóż, mogła zacząć go nawet gryźć, gdyby dzięki temu jej ulżyło.

– Spróbuj oddychać głęboko. To tylko skurcze, na razie nic się nie dzieje – powiedział, chcąc przekonać chyba bardziej siebie niż ją. Jęknęła w odpowiedzi, tym samym dając mu do zrozumienia, że niezależnie od przyczyny, ból pozostawał bólem. – Dałbym ci coś, ale nie mam pojęcia co mogę. A na znieczulenie jest za wcześnie, poza tym raczej wątpię, żebyś siedziała spokojnie, kiedy cię o to poproszę – stwierdził, niejako plotąc trzy po trzy, żeby rozluźnić atmosferę; wydawało mu się, że jej awersja do zastrzyków jest dobrym materiałem na żarty.

Spojrzała na niego ostro, dając mu do zrozumienia, że idzie mu to marnie. Znów krzyknęła, ale przynajmniej spróbowała skorzystać z jego rady i głęboko nabrała powietrza do płuc. Dopiero po chwili zorientował się, że nieświadomie oddycha równie głęboko co ona, może jeszcze bardziej panicznie, jakby to on miał zaraz urodzić.

– Dobrze, kochanie, właśnie tak – pochwalił ją, próbując się skoncentrować na tym, co miał zrobić.

Na razie mogła sobie krzyczeć, mogła wbijać mu paznokcie w skórę – cokolwiek, byleby zwolnić akcję porodową do momentu pojawienia się doktora. Z zażenowaniem przypomniał sobie, że do tej pory nie spróbował nawet skontaktować się z Isabeau i traci czas. Zażenowany zamierzał natychmiast to nadrobić, kiedy nagle zorientował się, że aura jego siostry jest zaskakująco blisko.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA I: BRZASK]Where stories live. Discover now