Renesmee
Następne trzy dni wyglądały bardzo podobnie, choć to nie znaczyło, że narzekałam na nudę – wręcz przeciwnie; nie miałam kiedy odetchnąć, a po każdym ćwiczeniu mocy z Gabrielem właściwie musiał mnie zanieść do pokoju i położyć do łóżka, bo sama nie miałam do tego siły.
Nie było w tym wysiłku fizycznego, ale psychiczny jak najbardziej. Teraz, kiedy w końcu zaczęłam być w stanie spełniać oczekiwania Licavolich, nie miałam co liczyć na taryfę ulgową – jeśli akurat nie przekazywałam swoich myśli na odległość, sama próbowałam zgromadzić moc i wykorzystać ją jako broń. Choć wychodziło mi to całkiem wprawnie i udawało mi się już nawet nakierowywać strumienie mocy w konkretną stronę, zdecydowanie wolałam tę pierwszą opcję; wykorzystywałam możliwość mentalnego przekazywania myśli na odległość na co dzień, powoli odkrywając dar tak jak kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem i unikałam odzywania się.
Isabeau odesłała Michaela, nakazując mu kontrolować sytuację. Dziwne, ale dopiero po jego zniknięciu zorientowałam się, że nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłam zapytać wampira o to, czy kiedyś odeśle mnie do domu. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć – ja już czułam się jak w domu. Zakładałam też, że „ważną sprawą", jaką miał do załatwienia nieśmiertelny, była opieka nad Anną, którą również się nie zainteresowałam o co w jakimś stopniu miałam do siebie pretensje.
Jednocześnie trochę martwiłam się dziadkiem, bo od momentu którym wyszło na jaw, że Lawrence żyje, właściwie z nami na temat telepatów nie rozmawiał. W kwestii ewentualnej walki dawał nam niejako wolną rękę, ani się nie angażując, ani niczego nam nie narzucając. Chciałam spróbować z nim porozmawiać o Lawrencie, ale jakoś nie mogłam znaleźć na to odwagi, usprawiedliwiając się brakiem czasu.
Co ciekawe, prócz ciągłego zmęczenia, coraz bardziej przekonywałam się do ludzkiego jedzenia, co było dziwne. Gabriel był oczywiście w niebo wzięty, ale ja nie miałam pojęcia, co powinnam o tym myśleć. Nie miałam zbytnio ochoty na krew i bynajmniej nie czułam się z tym dobrze.
Isabeau była na dobrej drodze do tego, by zamienić się w tyrana i naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby wkrótce zaczęła wparowywać do pokoju mojego i Gabriela – naszego, nie mojego, bo mój ukochany już właściwie się do mnie wprowadził – przed wschodem słońca. Jakoś nic nie zapowiadało kolejnej konfrontacji z telepatami w najbliższym czasie, a jednak Isabeau zaczynała zachowywać się, jakby lada dzień miała wybuchnąć wojna. Oczywiście sama zainteresowana zapewniała nas, że po prostu chce być w gotowości, a skoro Gabriel wieczorami znika w szpitalu, trzeba było wykorzystywać pozostały czas, tym bardziej, że zaczynałam robić postępy.
Ostatecznie to Gabriel pierwszy zaprotestował, decydując się niemal na siłę wyciągnąć siostrę z domu. Zabrał ją do miasta, żeby trochę się uspokoiła, ja zaś naturalnie musiałam się zająć sama sobą. Nie przeszkadzało mi to, bo jakoś nie miałam siły i nastroju do czegokolwiek, poza tym nie miałam nic przeciwko towarzystwa Edwarda i Esme – Carlisle był w swoim gabinecie, a ja znów nie mogłam się zmusić do tego, by z nim porozmawiać.
DU LIEST GERADE
LOST IN THE TIME [KSIĘGA I: BRZASK]
FanfictionCo by było, gdyby sny stały się czymś więcej, niż jedynie nocnymi majakami? Gdyby świat, nawet nieśmiertelnych, skrywał w sobie więcej tajemnic, niż wszystkim się do tej pory wydawało, zaś wśród wampirów i hybryd istnieli tacy, którzy samym swym ist...