Prolog

963 60 21
                                    

„Już teraz wiem, że dni są tylko po to,by do ciebie wracać każdą nocą złotąNie znam słów, co mają jakiś większy sensJeśli tylko jedno – jedno tylko wiem:Być tam, zawsze tam, gdzie ty

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

„Już teraz wiem, że dni są tylko po to,
by do ciebie wracać każdą nocą złotą
Nie znam słów, co mają jakiś większy sens
Jeśli tylko jedno – jedno tylko wiem:
Być tam, zawsze tam, gdzie ty..."
Lady Pank; „Zawsze tam gdzie ty"


Lorena

Volterra, 1921

– Szybciej!

Podniesiony głos Angela popychał Lorenę do przodu. Starała się przyśpieszyć, ale nawet nie będąc w pełni człowiekiem, miała pewne ograniczenia. Jakby tego było mało, gryzący, gęsty dym wypełniał jej nozdrza, drażniąc gardło i płuca, tym samym utrudniając złapanie oddechu, który był dziewczynie tak bardzo potrzebny podczas tej szaleńczej ucieczki z miasta.

Layla biegła tuż obok niej. Długie do pasa, blond włosy powiewały za nią niczym wzburzony, złocisty welon. W skupieniu wpatrywała się przed siebie, w pełni skoncentrowana na biegu. Choć również była pół-wampirem, a wypełniający powietrze dwutlenek węgla musiał dawać jej się we znaki nie mniej niż Lorenie, nie dawała niczego po sobie poznać. Nieśmiertelna nieraz zastanawiała się, co jest powodem takiej skrytości i hardości ducha przyjaciółki, ale jak dotąd niewiele jej to dało, ta bowiem prawie nigdy nie mówiła o sobie.

Słyszała krzyki, te jednak dochodziły do jakby z oddali, niezrozumiałe i przytłumione. Żar napierał na nią i jej towarzyszy ze wszystkich stron, i jedynie Layla zdawała się być do niego przyzwyczajona. Lorena czuła, że sama długo w takich warunkach nie wytrzyma, choć za wszelką cenę starała się odciąć od tej myśli, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Przed nami! – krzyknęła nagle, gwałtownie wytracając prędkość.

Nie dalej jak dwadzieścia metrów od nich, pojawiły się trzy zakapturzone postaci. Doszły ją ciche przekleństwa Angela – mieszanka włoskiego i jakże praktycznej łaciny – i stłumiony jęk zaniepokojonej Layli. Ta druga zatrzymała się i uniosła dłonie na wysokość klatki piersiowej, przybierając pozycję gotową do ataku albo ewentualnej obrony. Gorące płomienie wystrzeliły z jej wyciągniętych rąk, pnąc się ku górze i skutecznie opóźniając ich prześladowców. Angel chwycił obie swoje towarzyszki za nadgarstki i bez wahania wciągnął w najbliższą wolną od ognia brukowaną uliczkę. Panująca nad żywiołem nieśmiertelna odwróciła się i w pospiechu stworzyła kolejną płomienną ścianę, zamykając im drogę powrotną. Cała trójka ponownie rzuciła się przed siebie, zupełnie nie wiedząc dokąd właściwie zmierzają, ani gdzie się znajdują. Jedyny mężczyzna w ich grupie prowadził, podczas gdy Layla ubezpieczała tyły.

Z każdym kolejnym metrem dym stawał się coraz gęstszy, skutecznie utrudniając oddychanie. Lorena czuła się zdezorientowana i zagubiona, bezskutecznie próbując odnaleźć się w plątaninie niegdyś znajomych ulic, ognia i oparów. W pewnym momencie naszła ją niepokojąca myśl, że wracają do centrum miasta, choć powinno być zupełnie inaczej, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Plan ucieczki, który obmyślali tak długo, walił się na ich oczach i to bez większego udziału goniących ich postaci.

Czuła, że trzęsie się z nieopanowanej złości i żalu, jednak równie dobrze mogło być to spowodowane coraz częstszymi atakami kaszlu, które wstrząsały całym jej ciałem. Przecież wszystko wydawało się takie proste! Layla po prostu miała użyć swoich zdolności współgrania z ogniem, by wzniecić pożar w samym centrum miasta. Chcieli wykorzystać powstałe zamieszanie, aby uciec z Volterry raz na zawsze, podczas gdy płomienie będą się rozprzestrzeniały, pochłaniając kolejne budynki.

Szkoda, że w praktyce okazało się to nie tyle trudniejsze, co wręcz nieprawdopodobnie głupie.

Nie uda się – ta myśl pojawiła się nagle i była zwykłym stwierdzeniem faktów. Obawiała się, że złapią ich, prędzej czy później, a gdyby dopisała im choć odrobina szczęścia, być może nie mieli tak od razu zginąć. Zwłaszcza ona, Lorena Volturi, jak wmawiano jej przez te wszystkie lata, które spędziła na dworze królewskim. Teraz wiedziała, że to wszystko kłamstwa – chodziło jedynie o ten jej cholerny dar, który sprawiał wszystkim wokół tak wiele kłopotów przez minione dekady. Teraz znała prawdę i nie zamierzała zostać we Włoszech ani chwili dłużej, nawet za cenę życia, gdyby nagle okazało się to jedyną możliwością.

– Źle biegniemy.

Angel stwierdził to cichym, bezbarwnym tonem. Lorena dostrzegła, że wampir powoli zwalnia i choć wciąż miała nadzieję na to, że istnieje jeszcze jakaś szansa, również zaczęła wytracać prędkość.

Dym zdawał się być wszędzie, znacznie ograniczając pole widzenia. Wypełniał gardło i płuca, sprawiając, że do oczu cisnęły jej się łzy. Mrugała bez przerwy, usiłując jakkolwiek polepszyć swoją sytuację, i może właśnie dlatego dopiero po chwili dostrzegła to, co Angel musiał zobaczyć na samym początku – zarys okazałej posiadłości Volturi, która nagle wyrosła tuż przed nimi. Znikąd pojawiły się kolejne zakapturzone postaci i Lorena już nie potrafiła stwierdzić, ile tak naprawdę ich było. Otaczali ich, skutecznie odcinając możliwe drogi ucieczki – i to był koniec.

Ktoś chyba coś mówił, może nawet więcej osób, ale ona zdawała się tego nie słyszeć. Dyszała ciężko, krztusząc się dymem i nie mogąc uwierzyć, że im nie wyszło. Nie chciała do nich wracać, gotowa prędzej umrzeć, ale miała pojęcie, że Aro nie zrezygnuje z jej zdolności, nawet jeśli ona sama nie potrafiła nad nimi zapanować. To właśnie stanowiło problem: dar. Przychodził nagle, a Lorena nigdy nie mogła przewidzieć kiedy się pojawi i jakie tym razem będzie jego działanie. W tym kryła się jej wyjątkowość – nie posiadała stałych umiejętności, te zaś zmieniały się zależnie od sytuacji, przez co nigdy nie potrafiła przewidzieć, czego powinna się spodziewać.

Myśli mieszały się ze sobą, a emocje zdawały się rozsadzać ją od środka. Stała, trzęsąc się na całym ciele i czując, że coś kumuluje się w jej wnętrzu. Nie potrafiła stwierdzić co, przeczuwała jednak, że moc staje się potężniejsza z każdą kolejną sekundą...

I że może uwolnić się w najmniej oczekiwanym momencie.

– Jane – doszedł ją cichy rozkaz.

A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Angel krzyknął z bólu, chwiejąc się niebezpiecznie i jedynie cudem nie osuwając na kolana. Lorena pod wpływem nagłego impulsu chwyciła jego i Laylę za ramiona, na chwilę przed eksplozją mocy, która ostatecznie osiągnęła swoje apogeum, oszałamiając wszystkich wokół, a już zwłaszcza ją.

Zaraz po tym wszystko zniknęło, a dookoła była już jedynie napierająca ze wszystkich stron czerń.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA I: BRZASK]Where stories live. Discover now