Renesmee
Tym razem przebudzenie przyszło łatwo. Umysł miałam trzeźwy i czysty, dobrze też pamiętałam gdzie jestem i co stało się w ostatnim czasie. Nawet nie przypuszczałam jak bardzo potrzebuję snu, by móc łatwiej oswoić się z sytuacją i uporządkować myśli.
Czułam się dobrze. Głowa trochę mnie jeszcze bolała, ale nie był to ten przeszywający ból, którego doświadczyłam wcześniej. W sumie nie powinnam się dziwić, że zawroty jeszcze nie zniknęły; Carlisle sam mi przecież powiedział, że musiał założyć kilka szwów, uraz więc musiał być dość poważny. Ale nie było wcale źle, choć kiedy pomyślałam o formie opatrunku, zrobiło mi się nieco niedobrze. Nagle też uświadomiłam sobie, że rana odrobinę piecze, szybko więc zmieniłam temat przemyśleń, nie chcąc dłużej roztrząsać swojego stanu zdrowia.
Uniosłam powoli powieki. W sypialni, którą zajmowałam, panował półmrok i nie miałam większych problemów z przyzwyczajeniem źrenic do oświetlenia. Jedynym źródłem jasności było wpadające przez uchylone drzwi światło z korytarza. Zauważyłam też, że kiedy spałam, ktoś okrył mnie dodatkowym kocem, bym nie zmarzła. To mnie rozczuliło i przez chwilę mrugałam pośpiesznie, walcząc z napływającymi mi do oczu łzami; przecież nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości w obecnej sytuacji.
Usłyszałam ciche kroki w korytarzu, ale nie odważyłam się poruszyć, by poszerzyć swoje pole widzenia. Bałam się, że nawet najdelikatniejsza próba zmiany pozycji sprawi, że ostry ból głowy powróci – zupełnie tak jak wczoraj. Zresztą, dobrze wiedziałam kto idzie, rozluźniłam się więc, uważnie wpatrując w drzwi.
Carlisle cicho wszedł do pokoju, nie wiedząc czy nadal śpię. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę, uśmiechnął się do mnie ciepło i pośpiesznie podszedł do mojego łóżka.
– Dobry wieczór, Renesmee. – Usiadł przy mnie, uważnie lustrując moją twarz. – Jak się czujesz? – zapytał, sięgając do mojego czoła. Oczywiście nie naruszał rany, nie chcąc sprawiać mi bólu.
– Lepiej – zapewniłam, wysilając się na szczery uśmiech. – Już tak bardzo nie boli – dodałam.
Pokiwał głową. Na jego twarzy pojawiła się ulga, kiedy upewnił się, że nie mam gorączki i naprawdę czuję się dobrze.
– Doskonale – ucieszył się. – Twój organizm szybko się regeneruje i sądzę, że za kilka dni wrócisz do siebie – stwierdził; wyczułam w jego głosie fascynację moją osobą, co przypomniało mi o tym, że w jakimś stopniu jestem dla niego ciekawym obiektem badań.
Carlisle zawsze interesował się biologią wampirów i zmiennokształtnych. No i mną, kiedy się pojawiłam. Do tej pory dokładnie kontrolował mój rozwój, przynajmniej raz w tygodniu mierząc mnie i ważąc. Nie miałam nic przeciwko; zwykle trwało zaledwie kilka minut, nie było też w tym nic maniakalnego. Ot zwykła ciekawość i troska o mnie – nie wiedział o takich jak ja zbyt wiele, byłby więc bezradny, gdyby stała mi się krzywda. Nigdy też nie znalazłam się w sytuacji, gdyby chciał mnie poddać jakimś badaniom na siłę; wiedziałam, że chętnie sprawdziłby moją krew, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, wziąć ode mnie próbkę. Pamiętałam, że jedynie raz obejrzał mnie dokładniej, dodatkowo mierząc mi temperaturę i ciśnienie, by mieć jakikolwiek punkt podparcia, gdybym kiedyś się rozchorowała.
YOU ARE READING
LOST IN THE TIME [KSIĘGA I: BRZASK]
FanfictionCo by było, gdyby sny stały się czymś więcej, niż jedynie nocnymi majakami? Gdyby świat, nawet nieśmiertelnych, skrywał w sobie więcej tajemnic, niż wszystkim się do tej pory wydawało, zaś wśród wampirów i hybryd istnieli tacy, którzy samym swym ist...