Renesmee
Widzę dziecko. Na oko pięcioletnia dziewczynka, o miedzianych włosach i dużych czekoladowych oczach, krąży tam i z powrotem, wyraźnie znudzona. Różowa sukienka szeleści z każdym krokiem małej, w której w końcu rozpoznaję siebie. Obserwuję ją biernie z boku. Jestem i jednocześnie mnie nie ma; unoszę się gdzieś na uboczu, niezauważona przez nikogo.
Śnię. To musi być sen. Czuję się dobrze z tą świadomością. Muszę nawet przyznać, że jestem mile zaskoczona – nie podejrzewałam, że uda mi się spokojnie zasnąć, a co dopiero śnić o czymś miłym. Wiem, że gdybym chciała, mogłabym zapanować nad otaczającą mnie rzeczywistością, przekształcić to miejsce według swojego uznania, ale nie zamierzam tego robić.
Przyglądam się młodszej mnie, zaintrygowana i rozbawiona. Jest coś śmiesznego w sposobie w jaki się porusza, jak okazuje swoje zniecierpliwienie... No i ta różowa sukienka! Wtedy jeszcze Alice miała nade mną jakąkolwiek kontrolę i była w stanie mnie przekonać do wciśnięcia się w coś takiego. Obecnie za nic w świecie bym się na to nie zgodziła, musiałam jednak przyznać, że mała z mojego snu wygląda uroczo.
Dziewczynka jest coraz bardziej zniecierpliwiona. Uśmiecham się i podchodzę (podlatuję?) bliżej. Przyglądam się znajomej twarzyczce, którą delikatnie wykrzywia grymas; mała jest znudzona, stoi przy oknie, wspierając łokcie na parapecie i wyraźnie kogoś wypatrując. Mogę się założyć, że wiem kogo.
Rozglądam się dookoła. To niesamowite jak dokładna potrafi być pamięć. Pokój w którym się znajduję wygląda dokładnie jak przed kilkoma laty. Jestem w naszym kamiennym domku, w mojej sypialni; pomieszczenie różni się nieco od tego, które zajmuję obecnie, ale to jedynie kwestia wyglądu – niewielkie łóżeczko i pluszaki, dziś już wyparte przez bardziej praktyczne i stosowne do mojego wieku rzeczy. Oczywiście wieku psychicznego.
Nagle mała przy oknie zrywa się gwałtownie. Przyszedł. Wiem to i bez patrzenia w okno. To niezwykłe, ale potrafię nawet przywołać ten charakterystyczny piżmowo-korzenny zapach; już po chwili wypełnia on moje nozdrza, przynosząc ukojenie i sprawiając, że serce zaczyna wyrywać mi się z piersi. Dziwne, wcześniej nigdy tak na niego nie reagowałam, ale nie tym w tej chwili chcę się zajmować. Coś się między nami zmieniło, tak, czułam to i wierzyłam, że odpowiedzi na wszystkie moje pytania pojawią się same, podczas zbliżającego się ogniska na klifie.
Drzwi otwierają się i Jacob w końcu pojawia się w progu. Młodsza ja zaraz rzuca się w ramiona zmiennokształtnego. Wygląda to dość komicznie – wyrośnięty Indianin i niewielka pół-wampirzyca, która nie sięga mu nawet do pasa. Wyglądam jak laleczka w jego objęciach.
– Hej, mała.
Jego głos zdecydowanie lepiej brzmi w rzeczywistości, muszę jednak przyznać, że moja wyobraźnia całkiem nieźle potrafiła go odtworzyć. W jakimś stopniu zazdroszczę sobie samej; to żałosne, ale mam żal do pięciolatki za to, że może go dotknąć, że ją przytula... To żałosne, w końcu to sen, prawdopodobnie moje wspomnienie, ale mimo wszystko wolałabym być kimś więcej niż biernym obserwatorem. Chyba nawet wolałabym obserwować to wszystko oczami małej.
YOU ARE READING
LOST IN THE TIME [KSIĘGA I: BRZASK]
FanfictionCo by było, gdyby sny stały się czymś więcej, niż jedynie nocnymi majakami? Gdyby świat, nawet nieśmiertelnych, skrywał w sobie więcej tajemnic, niż wszystkim się do tej pory wydawało, zaś wśród wampirów i hybryd istnieli tacy, którzy samym swym ist...