Rozdział 5

3.5K 200 9
                                    

Udałyśmy się na kolejną lekcje. To jedna z moich ulubionych, czyli technologia. Uczy jej nas pani Abbey Ellis, tak samo, jak kompozycji obrazu. Jest bardzo dobrym fotografem. Dowiedziałam się, że robi zdjęcia do jednej z lokalnych gazet. Lubię ją. Jest wymagająca, tak jak mówiła na pierwszej lekcji, ale i bardzo sympatyczna. Dzisiaj prowadziła lekcje tylko pół godziny, a potem pozwoliła nam cicho rozmawiać, bo musiała zrobić coś ważnego.
Ławki w tej klasie były trzyosobowe. Siedziałam z Leną i z Taylor. Gdy nauczycielka dała nam czas wolny odwróciłyśmy się wszystkie trzy do ławki za nami, przy której siedzieli Alice, Liam i Anastacia.
- Jak tam, dziewczyny? - zapytał nas Liam.
- Ok - odpowiedziała krótko Taylor.
- Aż dziwne, że nam pozwoliła robić co chcemy - skomentowała Anastacia.
- Mówiła, że ma coś ważnego do zrobienia - powiedziałam.
- Jakieś plany na weekend? - spytał ponownie Liam.
- Będę czytać nową książkę - powiedziała Lena.
- Ja wracam na weekend do rodziców - powiedziałam.
- A ja planuje oglądać serial - kolejna mówiła Taylor.
- Ja wybieram się na urodziny do koleżanki - powiedziała Alice. - Tylko nie mam jeszcze prezentu. Dzisiaj idę go kupić. Nie mam pojęcia co jej dać.
- A co lubi? - spytałam.
- Oj różne rzeczy. Od tańca, przez gimnastykę, sport, makijaże, lubi jeść... - wymieniała.
- Ja tam się nie znam na dziewczyńskich sprawach - powiedział Liam. - Kup jej czekoladę.
- Możesz też jakieś kosmetyki - dodała Anastacia.
Kosmetyki... Przypomniało mi się, że kończy mi się mój puder. Znowu... Dlaczego one się kończą tak szybko? Będę musiała jeden dzień po lekcjach iść kupić nowy.
Myślałam o tym patrząc w jeden punkt. Nagle ktoś pomachał mi ręką przed twarzą.
- Annika? A ty co? - powiedziała Anastacia.
- Zamyśliłam się - odpowiedziałam. - O czym rozmawiacie?
- O tym, że ja uważam, że karty podarunkowe do sklepów to też fajny prezent - powiedziała Lena.
- Oo, no fajny. - uśmiechnęłam się.
Lekcja się skończyła. Wyszłam ze szkoły. Po drodze nagle minęli mnie dwaj chłopacy, których kojarzyłam ze szkoły. Trzymali się za ręce. Czy oni są razem? Jak uroczo. Pomyślałam, że następnego dnia dowiem się w której dokładnie są klasie. Od dawna wiem, że jestem dobrym obserwatorem, i że lubię to robić. Lubię być świadkiem różnych ciekawych sytuacji. Jeszcze w gimnazjum jak tylko usłyszałam, że coś się dzieje zaraz chciałam się dowiedzieć kto, kiedy, jak i co zrobił. Mama śmieje się, że nadaje się na detektywa. Ta moja cecha może czasami denerwować, że chcę wiedzieć wszystko, dlatego nikomu zazwyczaj nie mówię o tym co widziałam i kogo obserwowałam, ani, że w ogóle to robiłam. 
Kolejnego dnia próbowałam znaleźć w szkole tych chłopaków, niestety mi się nie udało. Dopiero w piątek zauważyłam ich na korytarzu. Okazało się, że są w drugiej klasie liceum. Fajnie wiedzieć.
W następny poniedziałek jechałam autobusem do szkoły. Na kolejnym przystanku po mnie wsiadła jakaś dziewczyna i zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Miała jasne włosy i różowe policzki. Chwilę się rozejrzała, po czym oparła głowę o szybę i zamknęła oczy. Wyglądała tak słodko. Mimo woli nie umiałam oderwać od niej wzroku. Dobrze, że dziewczyna tego nie widziała. Sama nie wiedziałam co mi się dzieje. Dostrzegłam małą bliznę na jej prawym policzku. To miejsce jako jedyne nie było jasnoróżowe, tylko blade jak naturalnie skóra dziewczyny.
- Wygląda tak pięknie... - pomyślałam uśmiechając się. - Jej skóra w dotyku musi być bardzo delikatna. I te usta... Podobają mi się. Ciekawe co by było gdybym ją pocałowała... Zaraz. CO?
Przeraziłam samą siebie. Dlaczego ja o tym pomyślałam? To dziewczyna. Zdołałam odwrócić od niej wzrok i do końca drogi patrzyłam tylko w ziemię zastanawiając się dlaczego przyszło mi coś takiego na myśl. To było głupie... Przecież nie jestem lesbijką.

*Lindsay*
Usłyszałam budzik.
- Lindsay, wyłącz to... - mruknął mój mąż.
- No już.
Nie otwierając oczu po omacku zaczęłam szukać swojego telefonu na szafce obok łóżka.
- Wyłącz to... - Mężczyzna trącił mnie łokciem w plecy.
- Ał! Co robisz? - podniosłam lekko głos, po czym wreszcie namierzyłam telefon.
Próbując dosięgnąć urządzenie zrzuciłam je na podłogę. Mój mąż zrezygnowany jedynie westchnął. Otworzyłam więc oczy i spojrzałam na niego poddenerwowana, a potem usiadłam i sięgnęłam telefon. Wyłączyłam alarm.
- Miłej pracy, kochanie. - Mężczyzna powiedział zaspanym głosem i przewrócił się na drugi bok.
- Dziękuje. Tobie też, Bradley. - powiedziałam miłym głosem uśmiechając się sztucznie, czego nie zobaczył.
Po cichu przeszłam do naszej garderoby po drodze wrzucając telefon do torebki. Pomieszczenie było małe i znajdowały się w nim dwie szafy po przeciwnych stronach. Ta po lewej zawierała moje ubrania, a ta po prawej Bradleya. Pod oknem na przeciwko drzwi stało mnóstwo kartonów i worków z różnymi przedmiotami.
Otworzyłam przesuwane drzwi swojej szafy i popatrzyłam po ubraniach. Jestem jak te typowe kobiety. Nigdy nie wiem w co się ubrać. Po dziesięciu minutach zdecydowałam się na dżinsy i białą koszulkę w różowe kwiaty. Ubrałam się i wyszłam z garderoby. Rzuciłam koszulę nocną na narożnik łóżka spoglądając za okno. Chyba dziś znów będzie ładna pogoda. To dobrze. Zabrałam swoją torebkę i wyszłam do kuchni. Przy stole stała moja córka w pośpiechu jedząc kanapkę.
- Lexy, ty jeszcze w domu? Jest już ósma - zdziwiłam się.
Popatrzyła na mnie i szybko przełknęła jedzenie w buzi.
- Zaspałam. Wstałam jakieś piętnaście minut temu. Nie usłyszałam budzika. Zanim dojadę do szkoły będzie koniec pierwszej lekcji. Pan od biologii będzie na mnie zły.
- Nie dziwie się. - Zaczęłam szykować sobie śniadanie.
- Lepiej jak wejdę na koniec biologii czy iść dopiero na drugą lekcje?
- Nie wiem, a co?
- No też jesteś nauczycielką. Jakbyś była na miejscu pana od biologii, to co byś wolała? Żebym weszła chwile przed końcem lekcji, czy żebym w ogóle nie przychodziła?
- Hmm... - zastanowiłam się. - Jeśli spóźniasz się bardzo rzadko to lepiej wejdź do klasy. Mnie denerwuje jak mi ktoś co tydzień przychodzi na pół lekcji. Na przykład w piątek zaczynam na ósmą z 1B. Tam jest taka grupka co notorycznie spóźniają mi się o parę minut. To denerwuje, ale jak ktoś raz zaśpi to się nie gniewam, bo przecież każdemu może się zdarzyć.
- Dobrze, to pójdę na część biologii.
Dojadła kanapkę.
- Do zobaczenia - uśmiechnęła się do mnie.
- Cześć - odpowiedziałam.
Czternastolatka wybiegła z domu zarzucając szybko plecak na ramię.
Zjadłam śniadanie i zaparzyłam kawę w termosie do pracy, po czym udałam się do łazienki. Pomalowałam twarz lekkim podkładem i użyłam odrobiny różu na policzkach. Potem się uczesałam. Na koniec jeszcze sprawdziłam czy na pewno mam wszystko to, co trzeba w torebce i byłam gotowa do wyjścia. Posprzątałam po śniadaniu, założyłam ulubione buty i przeszłam do garażu. Wsiadłam do swojego srebrnego samochodu. Droga do pracy zajmuje mi około pół godziny. Nie było korków, więc dotarłam na miejsce szesnaście minut przed rozpoczęciem swoich lekcji. Zaparkowałam, tam gdzie zawsze i weszłam do budynku.
- Dzień dobry pani Lindsay. - Przywitała mnie kobieta z portierni.
Odpowiedziałam jej uśmiechając się i skierowałam się w stronę pokoju nauczycielskiego. Usiadłam tam przy tym samym stole, co zawsze i zajęłam się czymś czekając na dzwonek. Zaraz po mnie przyszły jeszcze dwie nauczycielki. Przywitały się ze mną, później usiadły przy oknie. Po rozpoczęciu przerwy pierwszą osobą, jaka się zjawiła była moja przyjaciółka.
- Cześć Linz. - Usiadła obok mnie.
- Cześć Lora - uśmiechnęłam się.
- Jak tam? 
- Jak zwykle. Rano Bradley znowu namruczał na mnie o budzik. Przecież to nie moja wina, że on wstaje godzinę później. Ech... 
- Nie przejmuj się nim, Lindsay. Mój Mark przecież robi to samo. Oni tacy są, co się będziesz zamartwiać.
- Wiem. Wczoraj wieczorem też mieliśmy małą sprzeczkę.
- O to, co zwykle?
Przytaknęłam.
- I jak?  - spytała.
- Powiedziałam mu, że jak nie rozumie, to niech znajdzie sobie kochankę i... W sumie nie chcę rozmawiać na ten temat...
- A więc jak się czuje Lexy?
- Dobrze. Zaspała dzisiaj. Zastanawiałam się czy ją podwieźć do szkoły, ale zanim zdążyłam zapytać już mi uciekła - uśmiechnęłam się.
- Dobrze ma w takim razie. Ja każę synom chodzić pieszo do szkoły lub jechać rowerem. Nawet jak są spóźnieni. Obaj są tacy leniwi, że to się nie dzieje. Nigdy ich nie podwożę i Mark też nie. Mają bardzo blisko przecież. Muszę być stanowcza, bo mi wejdą na głowę.
Zaśmiałam się.
- Moja Lexy taka nie jest. Jest bardzo kochana. Ale wiadomo, że dziewczynki są zwykle spokojniejsze i grzeczniejsze od chłopców.
- Zgadzam się.
Przerwał nam dzwonek na lekcje. Wzięłam torebkę oraz klucz do sali nr 18 i razem z Lorettą powoli szłyśmy w kierunku drzwi.
- Zawsze chciałam mieć córkę, no ale mam dwóch synów, co zrobić. - Kobieta mówiła dalej.
- Czego ja chciałam nie muszę chyba przypominać.
- Wiem, Lindsay - uśmiechnęła się i złapała mnie na chwilę za rękę.
Stanęłyśmy na środku korytarza przed drzwiami do pokoju.
- Zobaczymy się potem, nie? - spytała.
- Jasne, Lora. Cześć.
- Cześć - odpowiedziała i rozeszłyśmy się w przeciwnych kierunkach.
Mimo, że na zewnątrz utrzymywałam dobry humor to jednak w środku trochę zrobiło mi się smutno. Przyjaciółka poruszyła zły temat i moje myśli powędrował do przeszłości, której już nigdy nie odzyskam...

///////////////////////

Dla wyjaśnienia jeśli ktoś nie rozumie to zawsze gdzy pojawi się czyjeś imię w gwiazdkach takich * to znaczy, że jest przejście na perspektywę tej osoby. 😊

AnglistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz