Rozdział 91

1.6K 117 4
                                    

Po wypiciu herbaty zaprosiłam Lindsay do swojego pokoju.
- Jak ładnie urządzone. Sama tak zrobiłaś? - powiedziała wchodząc do środka.
- Sama. Nawet sama malowałam ściany.
Postawiłam walizkę na środku pokoju i zaczęłam ją rozpakowywać. Lindsay usiadła na łóżku.
- Wygodne, ale czy my się tu obie zmieścimy? - spytała.
- Możemy sprawdzić - zaśmiałam się, podeszłam do niej i popchnęłam ją ostrożnie na łóżko, a potem wdrapałam się na nią. Blondynka się śmiała.
- Jeśli się do mnie mocno przytulisz to się zmieścimy - powiedziała.
- Albo ty będziesz spała na mnie - zażartowałam. - Napewno było by mi bardzo ciepło i milutko.
- Anni, Anni... - zachichotała. - W ogóle myślisz, że twoi rodzice mnie polubili?
- Chyba tak. Przyzwyczają się, że jesteś trochę starsza i będzie dobrze.
- Jestem dużo starsza.
- Oj tam. Dla mnie to nie ważne.
Siedziałyśmy u mnie do wieczora. Do kuchni zeszłyśmy dopiero na kolację. Mama i tata siedzieli w salonie.
- Co ci zrobić do jedzenia? - spytałam swoją dziewczynę.
- Obojętnie. Chyba wiesz co lubię - uśmiechnęła się.
- Wiem.
Zajrzałam do lodówki, wyjęłam ser żółty, pomidora, sałatę i zrobiłam nam obu kanapki.
Kiedy jadłyśmy przyszła do nas moja mama.
- Muszę ci Anni powiedzieć, że nie wierzyłam, że kiedykolwiek będziecie razem - powiedziała.
- Domyślałam się. A jednak. Mam nadzieję, że ty i Linz się polubicie.
- Kto wie - popatrzyła na blondynkę i usiadła z nami przy stole. - Skąd pani jest?
- Lindsay. - uśmiechnęła się.
- No tak, zapomniałam.
- Nie szkodzi. Całe życie mieszkałam w tym samym mieście. Tam, gdzie Anni ma szkołę.
- I uczysz angielskiego?
- Dokładnie.
- Dlaczego akurat taka praca?
- Bardzo lubię pracę z dziećmi i młodzieżą. Najpierw chciałam być przedszkolanką, ale przyjaciółka mnie zaciągnęła do pracy w szkole średniej i bardzo mi się spodobało. A kończyłam filologię angielską, bo planowałam kiedyś wyjechać do Stanów. Chciałam po prostu perfekcyjnie umieć ten język, dlatego taki kierunek. Potem trochę się zmieniło, wiedziałam już, że nie wyjadę, więc wzięłam specjalizację nauczycielską, no i teraz uczę w szkole. A pani gdzie pracuje? Anni nigdy mi nie mówiła.
- Ja jestem dekoratorem wnętrz. Pracuję w niewielkiej firmie.
- Ojej, to bardzo ciekawe. Teraz wiem dlaczego tu jest tak ładnie, a u mnie w domu wszystko stoi na wszystkim - zaśmiała się.
- Oj tam. U ciebie też mi się bardzo podoba. Szczególnie te zdjęcia w korytarzu. Tak pięknie to wygląda.
- Zaczęło się od powieszenia dwóch zdjęć Lexy, mojej córki - wyjaśniła mojej mamie. - Potem zdjęć przybywało i teraz jest w nich prawie cała ściana.
- Masz córkę? Ojej, ile ma lat?
- Mamo... Mówiłam ci kiedyś, że Linz ma córkę.
- Naprawdę? Nie pamiętam.
- Lexy ma prawie piętnaście lat - powiedziała Lindsay.
- Ojej... Czyli będę babcią prawie dorosłej dziewczyny?
- No na to wygląda.
Wtedy przyszedł mój tata.
- Dobrze słyszałem, że dziewczyna Anniki ma córkę? - spytał. - A z kim?
- Mam ją tak naprawdę z moim przyjacielem. Byłam jego żoną prawie piętnaście lat. Teraz się rozwodzimy - powiedziała.
- Nie szkoda ci po tak długim czasie? - spytała mama.
- W pewnym sensie tak, mimo że go nigdy nie kochałam, ale robię to, by być z Anniką. Na tym mi bardziej zależy.
- Czyli jak teraz jesteś z Anniką, to ta dziewczynka jest też córką Anni. Taka młoda, a już masz nastoletnią córkę - zaśmiał się. - Mówi do ciebie "mamo"?
- Niby mam, ale wolę, żeby traktowała mnie jak koleżankę, a nie mamę. Jest ode mnie młodsza o dwa lata. To by było głupie, gdyby miała mówić mi "mamo". Nie mówi i też nie chcę, żeby tak mówiła. Lepiej niech mówi mi po imieniu.
- To zrozumiałe - powiedziała moja mama. - Oboje chętnie poznamy tą dziewczynkę.
- Tak, bardzo - powiedział mój tata.
- Następnym razem zabiorę ją ze sobą. Może jeszcze w te wakacje, jeśli Anni i państwo będą chcieli, żebyśmy przyjechały.
- Mów nam po imieniu, Lindsay. Bo to powoli robi się głupie. Ile lat nas dzieli? Pięć? - spojrzała na mnie.
- Ciebie i Linz dzieli siedem lat - powiedziałam.
- No właśnie. Mów mi Madison. A mój mąż to Rick.
- Dobrze - uśmiechnęła się.
- Oczywiście, że zapraszamy ciebie i... Lexy, tak?
- Tak.
- Jasne. Zrobimy grilla, posiedzimy na dworze - powiedział mój tata.
- O ile Lexy będzie chciała przyjechać. Nie przepada za mną... - powiedziałam.
- Ojej, dlaczego? - spytała mnie mama.
- Lexy ciężko znosi moje rozstanie z jej ojcem. Wini za wszystko Annikę. Rozmawiałam już z nią tyle razy, ale nadal jest coś nie tak i nie wiem jak mam jej pomóc... - Lindsay spuściła głowę.
- Musisz jej dać trochę czasu i spróbować ją jakoś zintegrować z Anniką. Jak będą robić dużo rzeczy razem, to może Lexy ją polubi.
- Spróbuję.
Niedługo po tym poprosiłam mamę o przyniesienie jakiegoś ręcznika dla Lindsay, żeby mogła się pójść umyć. Mama przyniosła jej duży pomarańczowy ręcznik, więc Lindsay poszła. Zostałam sama z rodzicami.
- I co? Jest cudowna, prawda? - uśmiechnęłam się.
- W porządku babka. Trochę dla ciebie za stara, ale jest fajna - powiedział mój tata.
- Jest bardzo miła i uprzejma - dodała mama.
- Cieszę się, że ją tak szybko polubiliście. Bo na początku wydawało mi się, że nie chcecie, żebym z nią była.
- Spodziewaliśmy się raczej kogoś w twoim wieku, a nie w naszym - powiedział tata.
- Tak. Spodziewałam się chyba każdego, tylko nie jej i byłam zaskoczona, ale tak pozytywnie. Wiem, że ją kochasz, więc cieszę się, że jesteście razem.
- No, dokładnie.
- To super. Jesteście kochani - uśmiechnęłam się.
Lindsay się umyła i poszła do mojego pokoju, więc przyszła kolej, żebym ja wzięła kąpiel. Zostawiłam rodziców w kuchni i poszłam do łazienki. Od razu rzucił mi się w oczy naszyjnik Lindsay pozostawiony na pralce. Oj ta moja dziewczyna... Umyłam się, zabrałam swoje rzeczy oraz biżuterię blondynki i poszłam do pokoju. Lindsay właśnie smarowała sobie twarz tym samym kremem, co zawsze.
- Ty sklerozo, czego zapomniałaś? - zaśmiałam się.
Popatrzyła na mnie pytająco.
- A to? - pokazałam jej naszyjnik.
- A rzeczywiście - zachichotała. - Zostawiłam na pralce, nie?
- Tak.
Odłożyłam go i swój naszyjnik na biurko.
- To chodź, Linci, idziemy spać - podeszłam do niej.
- To się połóż, a ja jeszcze muszę podłączyć telefon do ładowarki.
Weszłam do łóżka, a Lindsay po chwili dołączyła do mnie. Wtuliłyśmy się mocno w siebie. To łóżko nie było takie ogromne jak w moim mieszkaniu, ale mieściłyśmy się.
- Dobranoc, księżniczko - powiedziałam, uśmiechając się do niej.
- Dobranoc - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
Przytuliłam ją do siebie. Wplotłam palce w jej włosy i zaczęłam ją głaskać. Westchnęła. Moja jedyna Lindsay. Co ja bym zrobiła, gdybym cię nie miała...?
Zasnęłyśmy.
Następnego dnia obudziłam się przed południem. Lindsay nigdzie nie było. Wstałam z łóżka i opuściłam swój pokój. Od razu usłyszałam, że kobieta rozmawia w kuchni z moją mamą.
- Tak? No proszę. Jest przeuroczy... - mówiła blondynka.
Weszłam do kuchni.
- O! W końcu się obudziłaś - powiedziała. - Zaprzyjaźniłam się właśnie z twoim kotem - zachichotała.
Na kolanach blondynki leżał zwinięty czarny dachowiec i głośno mruczał, kiedy ta głaskała go po głowie.
- Mójkot! - ucieszyłam się. - Ale za tobą tęskniłam... - zaśmiałam się i podeszłam, by pogłaskać zwierzę.
- Mójkot? - Lindsay zaśmiała się.
- No. Tak na niego mówię. Naprawdę ma na imię Yin.
- Twoja mama mi już mówiła, że macie białego i czarnego kota, więc dlatego nazywają się Yin i Yang. To bardzo pomysłowe.
- Wymyśliłam to razem z siostrą.
- A gdzie jest Yang?
- Matilda go zabrała. Ona mieszka w akademiku przy swojej uczelni, a jej chłopak z rodzicami, więc Yang jest teraz u tego chłopaka w domu.
Zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam koło Lindsay.
- Mamo, o której zaczyna się festyn? - spytałam.
- O piętnastej, jak zwykle.
- Idę tam z Lindsay. Zamierzam też oprowadzić ją po wsi i pokazać parę rzeczy. Mam nadzieję, że nie spotkam nikogo znajomego...
- Dobrze, kochanie. O której zamierzacie wyjść? Bo nie wiem czy robić dla was obiad.
- Nie rób. Zjemy sobie coś na festynie albo w którejś z restauracji lub pizzeri.
- W porządku - uśmiechnęła się.
Spojrzałam na zegar.
- Zjem, ubiorę się i pojdziemy, nie Linz? - spojrzałam na nią.
Przytaknęła cały czas głaszcząc mojego kota.
Po niecałej godzinie byłyśmy gotowe do wyjścia. Ubrałam się w luźną sukienkę w kwiaty i lekko się umalowałam. Wzięłam ze sobą plecak, do którego spakowałam koc, żebyśmy mogły posiedzieć na trawie, gdyby nie było miejsc do siedzenia.
Wyszłyśmy z domu.
- To co mi pokażesz najpierw? - spytała Lindsay.
- Nie wiem. Mogę ci pokazać moją dawną szkołę albo gdzie kiedyś mieszkałam. Możemy też odwiedzić moją babcię albo ciocię. Na pewno też chętne by cię poznały. Albo mogę ci pokazać gdzie lubiłam się bawić jak byłam mała.
- Chodźmy tam, gdzie jest najbliżej - zachichotała.
- No dobrze, to idziemy. Zobaczysz dokąd.
Objęłam blondynkę i poprowadziłam przed siebie.
Po dziesięciu minutach dotarłyśmy do parku. Od razu wskazałam na spory plac zabaw znajdujący się w jego centrum.
- Tam mała Annika bawiła się z kolegami jak była malutka - uśmiechnęłam się.
- Ładnie tu.
- No. Kiedyś ten plac zabaw był mniejszy. Dużo się już zmieniło. W końcu minęło jakieś dziesięć lat. Jedyna zabawka, jaka jest wciąż taka sama, to ta duża czerwona zjeżdżalnia. Jak byłam mała, to najpierw bałam się na nią wchodzić, bo była dla mnie za duża, ale w końcu się odważyłam i polubiłam ją.
- Uroczo - uśmiechnęła się. - U mnie jak byłam mała jedyny plac zabaw jaki był, to ten przy przedszkolu. Bawiłam się tam tylko wtedy, kiedy do niego chodziłam. Potem już w podstawówce to raczej grałam w piłkę z Charlotte i jej znajomymi albo biegaliśmy po lesie.
Przeszłyśmy parkiem dookoła placu zabaw, a następnie skręciłyśmy w lewo.
- Tu zaraz niedaleko mieszka moja babcia. Idziemy ją odwiedzić? - spytałam.
- Obojętnie.
- Nie musimy. Wiem, że pewnie się boisz.
- Trochę...
- To tylko ci pokażę gdzie mieszka. Innym razem ją odwiedzimy.
- Dobrze.
Pokazałam dziewczynie dom babci, a potem poszłyśmy dalej ulicą.
- Teraz ci pokażę mój pierwszy drugi dom - zaśmiałam się. - Moje gimnazjum. Ta szkoła wciąż budzi mój sentyment mimo, że miałam niefajną klasę. Klasa się dla mnie mało liczyła. Po prostu bardzo się przywiązałam do spędzania czasu w tym budynku. I do pani Flores... Ciekawie czy ją gdzieś spotkamy. Fajnie by było, ale boję się tego spotkania... Będzie mi przykro, jeśli znowu mnie zignoruje. Była dla mnie naprawdę ważna i nadal jest. Chciałabym mieć z nią lepszy kontakt.
- Jesteś bardzo sentymentalna, tak jak ja.
- No. Mam nadzieję, że szkoła będzie otwarta. Chciałabym tam wejść.
- Zobaczymy.
Po dwudziestu minutach dotarłyśmy do budynku. Szkoła nie była zbyt duża. Miała jasno beżowe ściany i białe, przeszklone drzwi. Na sam jej widok przypomniało mi się jak bardzo lubiłam tu przychodzić. Minął rok, a ja wciąż czuję to samo. Nigdy nie zapomnę lat, które tutaj spędziłam.
Oparłam głowę o ramię Lindsay.
- Co, Anni? - przytuliła mnie.
- Nadal jest mi smutno, że już tu nie chodzę, ale z drugiej strony dzięki temu trafiłam do obecnej szkoły i poznałam tam ciebie. I odnalazłam drugą połowę mojego serduszka... - cmoknęłam blondynkę w policzek.
- Też cię kocham - uśmiechnęła się.
Chwyciłam ją za rękę i poprowadziłam do drzwi. Były otwarte, więc weszłyśmy do środka. Po prawej stronie było zejście do szatni w piwnicy, a zaraz obok znajdowała się portiernia, w której zawsze siedziała główna pani woźna. I dzisiaj tak było. Kobieta spojrzała na nas i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, a potem poprowadziłam swoją dziewczynę do szatni.
- Tutaj zawsze zostawiałam rzeczy. A zimą co roku chociaż raz przewróciłam się na podłogę - zaśmiałam się. - Kiedy jest morko w tym miejscu jest bardzo ślisko.
- Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś.
- Nie. Ale koleżanka z klasy skręciła kostkę. Dziwi mnie to, że jeszcze nie wymienili tych okropnych płytek na podłodze. Nawet pani od historii raz się poślizgnęła, kiedy miała tu dyżur. Wszystkich, którzy tam byli to bawiło, a ja się nie śmiałam, tylko pomogłam jej wstać.
- Kochana jesteś, Anni. Na ciebie zawsze można liczyć.
- Dziękuję. Tam na końcu po lewej są takie białe drzwi. Za nimi znajdują się schody, które prowadzą do sali gimnastycznej.
Przeszłyśmy się korytarzem i z powrotem, a następnie wróciłyśmy na górę. Poszłyśmy dalej w głąb budynku. Na początek znalazłyśmy się w głównym holu. Jego ściany, tak samo jak we wszystkich klasach i na korytarzach, miały kolor miętowy.
- Tu na lewo ma gabinet pan dyrektor i wicedyrektorzy, na wprost jest sklepik i stołówka, a na lewo pierwszy korytarz - pokazałam wszystko i pociągnęłam dziewczynę za sobą korytarzem. - Ta pierwsza sala jest od angielskiego. Tu miałam lekcje z moją panią Flores... - podeszłam do drzwi i położyłam na nich rękę. - Tęsknię... - westchnęłam.
- Mam nadzieję, że jednak ją dzisiaj spotkamy na tym festynie i poprawi ci to humor.
- Tak... - złapałam ją za rękę i poszłyśmy dalej. - Naprzeciwko jest kolejna klasa od angielskiego, kolejna jest od niemieckiego, potem od informatyki, trzy od matematyki i ostatnia od fizyki, i chemii.
Na końcu korytarza znajdowały się łazienki oraz kręte schody na górę. Weszłyśmy po nich na pierwsze piętro.
- Tutaj masz salę od geografi, biologii i edb, religii, trzy klasy od polskiego, od plastyki, i muzyki, i na samym końcu od historii. A te drzwi na krótszej ścianie, naprzeciwko nas, to pokój nauczycielski. Zawsze jak miałam lekcje na tym korytarzu, to patrzyłam jak nauczycuele tam wchodzą i wychodzą, a czasem zaglądałam do środka. To zawsze jest dla mnie najbardziej interesujące miejsce w szkole - zaśmiałam się.
- Wiem, wiem, Anni.
- To nie jest taka duża szkoła jak nasza, nie?
- No. My mamy dwa piętra i o wiele więcej klas.
- Ale przynajmniej tu był mniejszy hałas, bo mniej uczniów.
- U nas wcale też nie ma dużego. W szkole średniej uczniowie rzadko krzyczą na korytarzach. W tym wieku raczej większość jest spokojna.
Opuściłyśmy szkołę.
- Widzisz tamten niebieski dach? - pokazałam przed siebie.
- Widzę.
- To była moja podstawówka. Tam raczej nie będziemy wchodzić. Nie lubiłam tej szkoły.
- Rozumiem - uśmiechnęła się. - To gdzie teraz idziemy?
- Miałam ci pokazać gdzie kiedyś mieszkałam. To niedaleko. Chodź - złapałam ją za rękę.
- Muszę ci powiedzieć, że to całkiem ładna wieś, Anni.
- Tak sądzisz?
- Tak.
- Mi się nie podoba. Nigdy nie chciałam tu mieszkać i cieszę się, że już nie muszę. Myślę, że po skończeniu szkoły, kiedy będę musiała wyprowadzić się z mieszkania cioci, wynajmę tam coś innego i zostanę w mieście na stałe.
- A może wprowadzisz się do mnie? - uśmiechnęła się.
- Do ciebie? Chcesz?
- Jasne. Na razie to tylko taki luźny pomysł. Nie wiem co będzie w przyszłości, czy Lexy cię polubi, ale ja bym chciała kiedyś z tobą mieszkać. Kocham cię. A ty byś chciała?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się.
Szłyśmy dalej ulicą trzymając się za ręce. Nagle zauważyłam idącego z naprzeciwka znajomego chłopaka. Był to Dustin. Chodziliśmy razem do klasy w gimnazjum.
- Znam go... - szepnęłam do Lindsay.
Nim zdążyła coś powiedzieć chłopak zauważył mnie.
- Cześć, Annika! - krzyknął z daleka uśmiechając się.
- Cześć - odpowiedziałam.
Dustin podszedł do nas, spoglądając na Lindsay.
- To moja dziewczyna, Lindsay - powiedziałam dumnie, wskazując na nią.
- Dziewczyna?
- Tak - uśmiechnęłam się.
- Cześć, jestem Dustin - powiedział do niej.
- Cześć.. - zachichotała.
- Do jakiej szkoły poszłaś, Anni? - spytał.
- Na fotografię. Będę fotografem, a ty?
- Elektrykiem
- To fajnie.
- Wiem. To naprawdę spoko szkoła.
- Moja też.
- To fajnie - powiedział znowu. - To cześć, ja idę - pomachał do mnie i podszedł.
- Cześć - odpowiedziałam.
Lindsay cały czas chichotała pod nosem.
- A tobie co? - zaśmiałam się.
- Nic... Zabawny ten twój kolega.
- On cię tak bawi?
- Tak - śmiała się. - Przypomina mi jednego znajomego ze szkoły.
- Oj, Lindsay...
- Przepraszam... - próbowała się opanować. - Nie mogę... - znów się śmiała.
Westchnęłam i poprowadziłam ją dalej wzdłuż ulicy.

///////////////
Hej, co tam? Jak wam się podobał rozdział? ^^ Rodzice Anniki chyba jednak przekonali się do Lindsay, nie? Jak myślicie, co wydarzy się podczas festynu w rodzinnej wsi Anniki?

Do następnego ^^

AnglistkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz