*Annika*
W następny czwartek odbyła się druga rozprawa rozwodowa Lindsay i Bradleya. Właśnie dlatego niestety blondynki nie było w szkole. Cała klasa cieszyła się, że kończymy dwie godziny wcześniej, a ja żałowałam, że nie spędzę z nią czasu.
Po południu czekałam na telefon od Lindsay. Myślałam, że po rozprawie powiadomi mnie czy się udało czy nie, jednak nie zadzwoniła. Postanowiłam sama to zrobić, ale nie odebrała. Zaczęłam się wtedy martwić czy aby na pewno wszystko w porządku.
Następnego dnia w szkole poczekałam na odpowiedni moment i poszłam do Lindsay do klasy.
- O, Annika - uśmiechnęła się na mój widok. - Co tam?
- Dlaczego wczoraj nie zadzwoniłaś? Myślałam, że od razu mi powiesz czy się udało, czy nie.
- Jeszcze trochę cię muszę przetrzymać - zachichotała.
- Nie powiesz mi?
- Robisz coś dzisiaj po szkole?
- Nie, a co?
- Chciałabym zabrać cię w pewne miejsce. Długo o tym myślałam, a jeszcze dłużej planowałam, kiedy mogłabym cię tam zabrać. Myślę, że nadeszła odpowiednia okazja. O której kończysz?
- O piętnastej.
- Ja o czternastej dziesięć. To przyjedź do mnie do domu po lekcjach.
- No dobrze. A co to za miejsce? Gdzie chcesz mnie zabrać?
- Tajemnica - uśmiechnęła się. - W młodości było to moje ulubione miejsce. Pomyślałam, że muszę cię tam w końcu zabrać.
Pożegnałyśmy się i wyszłam z klasy.
- I co? - spytały moje przyjaciółki, które czekały na mnie na korytarzu.
- Nic...
- Znowu nie dostała rozwodu? - spytała Anastacia.
- Nie o to chodzi. Nie chciała mi powiedzieć czy dostała, czy nie.
- Jak to?
- Nie wiem. Ona coś kombinuje. Nic nie powiedziała o rozwodzie, tylko kazała mi przyjechać do niej po lekcjach i wtedy zabierze mnie w pewne miejsce.
- To znaczy, że na pewno dostała ten rozwód, tylko chce ci to powiedzieć w jakimś wyjątkowym miejscu - powiedziała Tristiana.
- Myślisz?
- Na sto procent.
Po lekcjach tak, jak umówiłam się z dziewczyną, wsiadłam w autobus i pojechałam do niej do domu. Lindsay wypatrywała mnie już przez okno. Kiedy ją zobaczyłam, pomachałam do niej. Podeszłam do drzwi i weszłam do środka. Blondynka wyszła mi naprzeciw z salonu. Wyglądała inaczej niż w szkole. Odświeżyła makijaż, upięła włosy w koka i przebrała się w elegancką białą bluzkę i czarne spodnie.
- Hej - uśmiechnęłam się do niej. - Gdybym wiedziała, to wróciłabym jeszcze do domu i też bym się ładnie ubrała.
- I tak wyglądasz cudownie. Poza tym miejsce, do którego pójdziemy nie wymaga, żebyśmy były dobrze ubrane. Ja po prostu chciałam się lepiej ubrać, tak dla siebie. I dla ciebie.
- A zdradzisz mi w końcu dokąd pójdziemy?
- Mogę po części. Tylko się nie śmiej, bo może to zabrzmieć różnie. Idziemy do lasu.
- Do lasu?
- Tak. Dlatego... - popatrzyła na moje buty na obcasach. - Jaki masz rozmiar buta?
- Trzydzieści dziewięć.
- To dobrze. Taki sam jak mój.
Podeszła do szafki z butami i wyjęła dwie pary tenisówek.
- Załóż - podała mi jedne z nich. - Lepiej, gdy będziesz miała płaskie buty.
Zrobiłam to, a ona ubrała drugą parę.
- Mogę zostawić u ciebie książki szkolne? Nie chce mi się ich tam brać ze sobą - powiedziałam.
- No jasne. Wyjmij i zostaw w salonie.
Odłożyłam wszystkie książki i zeszyty oraz piórnik na stół, i wróciłam do Lindsay. Blondynka złapała mnie za rękę i poprowadziła do garażu.
- To całkiem niedaleko, ale lepiej, jeśli pojedziemy samochodem. To mniejsza szansa, że ktoś nas razem zobaczy - powiedziała.
Wsiadłyśmy do samochodu i po piętnastu minutach byłyśmy na miejscu. Lindsay zaparkowała samochód tuż przy lesie. Wyszłyśmy na zewnątrz.
- Chodź, Anni - złapała mnie znów za rękę i zaczęła prowadzić drogą przez las.
- Do końca mi nie powiesz dokąd tak naprawdę idziemy, co?
- Mhm - zachichotała. - A jak tam w szkole, Anni?
- W szkole? Dzisiaj miałam pierwszą kartkówkę.
- Kto taki paskudny ją wam zrobił?
- Taka jedna. Loretta Fedeline się nazywa.
Lindsay się roześmiała.
- I jak ci poszło? - spytała.
- Nie umiałam, więc musiałam się ratować ściągami.
- Annika...
- No co? Przecież dobrze wiesz, że uczniowie to robią.
- Wiem, ale jednak też jestem twoją nauczycielką...
- Oj daj spokój. Rozmawiam teraz z moją dziewczyną Lindsay, a nie z panią Lloyd, więc mi tu nie "nauczycielkuj".
- Pierwszy raz upomina mnie uczennica... - powiedziała udając powagę.
- Weź przestań. Taka ze mnie uczennica, że o! - klepnęłam ją w tyłek.
Znów się roześmiała.
- No dobrze, dobrze... - objęła mnie. - Nie powiem Lorettcie. Ale pamietaj, że pani Lloyd będzie mieć cię na oku na najbliższej kartkówce.
- Pieprzyć panią Lloyd. Nie boję się jej - śmiałam się.
- Nieładnie tak mówić o nauczycielce.
- A ładnie to tak obejmować swoją uczennicę i zabierać na wycieczki do lasu?
- Ładnie, ładnie.
- Mhm, czyli mi nie wolno, a pani profesor wolno?
- A wolno - uśmiechnęła się.
- Tak właściwie... Co to za dziwna moda w naszej szkole, że wszyscy do siebie mówicie "pani profesor", a tak naprawdę macie jedynie tytuł magistra?
- Skąd wiesz, że mamy tylko magistra?
- Oj, kochana, ja wiem wszystko - zaśmiałam się. - Kiedyś wpadła mi w ręce lista nauczycieli naszej szkoły sprzed ośmiu lat. Było parę nazwisk, których nie znam, ale były też np. pani Ellis, pani Robinson, pani Fedeline i pani Lloyd też. Nawet pani Dyrektor tam była. Przy każdym nazwisku był tytuł i wszystkie macie tylko magistra.
- No widzisz.
- No więc dlaczego tak jest, że mówicie sobie "pani profesor"? To służy jakiemuś dowartościowaniu czy co?
- Kiedyś tak było, że w liceum i technikum pracowali profesorowie. To taki nawyk.
- Śmieszne.
Skręciłyśmy z głównej drogi w las. Z każdą chwilą coraz trudniej było nam przedostawać się przez roślinność dookoła.
- Linz, kurde, gdzie ty mnie prowadzisz... - powiedziałam. - Przecież tu się nie da przejść.
- Uda się, zobaczysz. Ja też tu nie byłam siedemnaście lat, więc sama nie do końca wiedziałam i nadal nie wiem co tu zastaniemy.
Wreszcie udało nam się wyjść z gęstego lasu. Znalazłyśmy się na działce porośniętej wysoką trawą. Teren miał dojście do jeziora, a na lewo od nas stał mały drewniany domek.
- Co to za miejsce? - spytałam.
- To tutaj przez sześć lat spotykałyśmy się z Charlotte. To miejsce było świadkiem naszej historii miłosnej. Tu wyznałyśmy sobie miłość, tu pierwszy raz mnie pocałowała, tutaj też... - popatrzyła na drewniany domek. - Tu widziałam ją poraz ostatni... To miejsce jest dla mnie szczególne. Tylko tutaj ja i Charlotte czułyśmy się wolne. Długo myślałam, czy powinnam cię tu przyprowadzać... - zaczęła prowadzić mnie w stronę jeziora. - Sama nie byłam tu od śmierci Charlotte. Nie wiedziałam czy to dobry pomysł tu przychodzić, czy to miejsce nie wywoła u mnie smutku przez wspomnienia związane z byłą dziewczyną, ale jednak się zdecydowałam. Uznałam to miejsce za odpowiednie, by powiedzieć ci o rozwodzie.
Stanełyśmy na wąskiej plaży. Na jej środku stała stara drewniana ławka. Lindsay podeszła do niej i przyglądała się przez chwilę.
- Kiedyś była pomalowana na niebiesko. Teraz farba prawie całkowicie zeszła... - usiadła.
Zajęłam miejsce obok niej. Złapałyśmy się za ręce.
- Anni. Rozprawa przebiegła pomyślnie. Rozwiodłam się z Bradleyem - powiedziała z uśmiechem.
- Cieszę się. To niby drobiazg, bo przecież i tak go nie kochałaś, ale czuję się o wiele lepiej, gdy wiem, że w twoim życiu jestem tylko ja - ścisnęłam mocniej jej dłonie. - A co z resztą? Z domem, z Lexy? Jak się dogadaliście?
- Cóż... Z wielkim bólem, ale zgodziłam się na to, by Lexy na codzień mieszkała z Bradleyem. Rozmawiałam z nią i chciała właśnie tego, więc nie zmuszałam jej, by zamieszkała ze mną. Jeśli będzie chciała może wpadać do mnie na weekendy. Dlatego też formalnie nie muszę płacić na nią alimentów. Dogadaliśmy się z Bradleyem, że będziemy utrzymywać stały kontakt i będziemy zajmować się córką wspólnie. Jeśli się z tego nie wywiążę, to wtedy Bradley pozwie mnie o alimenty, ale myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Będę mieszkała w tym domu co teraz, ale muszę spłacić byłemu mężowi jego część. To chyba tyle - uśmiechnęła się i popatrzyła na swoje dłonie.
Wciąż miała na palcu obrączkę.
- A to chciałam zrobić przy tobie - powiedziała.
Zdjęła obrączkę, wstała, zamachnęła się i rzuciła ją daleko w głąb jeziora. Biżuteria wpadła do wody i na zawsze zniknęła w jej głębi.
- Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy mogły mówić, że jesteś moją dziewczyną - usiadła znowu i złapała mnie za ręce.
- Kocham cię, Lindsay...
- Ja ciebie też.
Powoli przybliżyłam się do niej i złączyłam nasze usta w długim, namiętnym pocałunku. Nareszcie... Teraz to już będzie tylko coraz lepiej.
Oderwałam się od jej ust i popatrzyłam w stronę drewnianego domku.
- Wejdziemy tam? - spytałam.
- Nie wiem czy to dobry pomysł... Ostatni raz byłam tam, gdy Charlotte żyła. Wszystko co wtedy tam pozostawiłyśmy stoi tak od siedemnastu lat. Ten widok może wywołać u mnie różne emocje. Wiesz jaka jestem...
- Przecież jestem z tobą. Czy się rozpłaczesz, czy cokolwiek innego, to będę przy tobie. Proszę, wiedźmy tam.
Westchnęła.
- Zgoda.
Wstałyśmy z ławki i podeszłyśmy do domu. Jego drzwi były zamknięte na kłódkę.
- Masz klucz? - spytałam.
Sięgnęła do torebki i wyjęła pęk kluczy. Wybrała ten najmniejszy i lekko zardzewiały. Powoli włożyła do kłódki, przekręciła, na co ona się otworzyła.
- Gotowa? - spytałam uśmiechając się.
Po wyjęciu kłódki z drzwi, one natychmiast się uchyliły głośno przy tym skrzypiąc. Ze środka wydobył się zapach kurzu.
Weszłam pierwsza, a Lindsay zaraz za mną. Na wprost wejścia, na środku jedynego w tym domku pomieszczenia był dość spory, solidny, drewniany stół. Na nim stały dwa porcelanowe talerze, na nich dwa widelce, a obok dwa kubki. Zupełnie jakby ktoś dawno temu nie posprzątał po jedzeniu. Na lewo przy ścianie stała duża komoda, a nad nią wisiało pęknięte lustro. Po przeciwnej stronie stało stare łóżko przykryte lekko zniszczoną, nieułożoną pościelą. Obok na małej szafce stał potrójny świecznik. Na prawo od drzwi, na tej samej ścianie znajdował się ostatni mebel.
Duża dębowa szafa z urwanymi lewymi drzwiczkami. Widać było, że w środku znajduje się pare ubrań. Całe pomieszczenie oświetlone było przez trzy małe okienka znajdujące się po jednym na każdej ze ścian, poza tą z drzwiami i szafą. Wszystko pokrywała wieloletnia warstwa kurzu.
- Wow... - powiedziałam rozglądając się.
Lindsay powoli podeszła do stołu.
- Nie posprzątałyśmy - powiedziała cicho lekko się uśmiechając.
Przeciągnęła swoimi drobnymi paluszkami po blacie, a potem strzepnęła z nich kurz.
Przyglądałam się jej zafascynowana. Mogłam sobie tylko wyobrazić co właśnie czuje blondynka. Ja widzę tylko stary domek, a ona spędzała tu w młodości czas i to z ukochaną dziewczyną. Ciekawe jak tu kiedyś wyglądało.
Następnie Lindsay skierowała się do komody. Otworzyła pierwszą z szuflad. Podeszłam bliżej, by zajrzeć do środka. Szufladę wypełniały najróżniejsze przedmioty. Blondynka wyjęła z niej grzebień do włosów.
- Był mój - powiedziała.
Odłożyła go na bok, a następnie wyciągnęła okrągłe lusterko z rączką.
- Myślałam, że je zgubiłam - uśmiechnęła się. - A cały czas było tutaj...
Położyła lusterko obok grzebienia i zamknęła szufladę. Zajrzała do kolejnych trzech. Również były po brzegi wypełnione rzeczami Lindsay i Charlotte.
Podeszłam do szafki przy łóżku. Zauważyłam, że przy świeczniku leży jakiś pierścionek. Podniosłam go. Był zrobiony ze srebra, a na górze miał niewielki niebieski kryształek. Ostrożnie wsunęłam go sobie na serdeczny palec.
- Co tam masz? - podeszła do mnie Lindsay.
Pokazałam jej swoją dłoń z pierścionkiem. Jego widok wywołał u niej prawie łzy w oczach.
- To pierścionek Charlotte. Kupiłam go jej na urodziny. Nigdy się z nim nie rozstawała. Sądziłam, że została z nim pochowana...
Zdjęłam pierścionek i podałam go Lindsay.
- Nie. Ty go weź. Pasuje ci do oczu - powiedziała.
- Nie mogę. Ty powinnaś go mieć. Charlotte była twoją miłością - położyłam go na dłoni blondynki.
- Ale teraz ty nią jesteś.
Złapała ostrożnie moją rękę i wsunęła mi pierścionek na palec.
- Pasuje ci idealnie - powiedziała i pocałowała mnie w dłoń.
Popatrzyłam na pierścionek, a potem na Lindsay. Westchnęłam i przytuliłam ją.
- Dziękuję, że namówiłaś mnie, żebyśmy tu weszły - powiedziała.
- Nie ma za co, słoneczko.
- Myślałam, że będzie gorzej, a jestem spokojna i czuję ulgę.
- Cieszę się - cmoknęłam ją w nosek.
Wzięła mnie za rękę i podeszła do dużej szafy. Ostrożnie uchyliła jej drzwi.
- O jejku... - wyjęła z szafy wieszak z błękitną sukienką za kolana w niemodnym już stylu. - Charlotte ją bardzo lubiła.
- Za twoich czasów się takie nosiło?
- Mhm - przytaknęła i przymykając jedno oko skierowała wieszak z sukienką w moim kierunku. - Nawet byłoby ci w niej ładnie.
- Mi się nie podoba.
Odwiesiła sukienkę do szafy.
- No dobrze. Na dziś to chyba tyle. Wychodzimy stąd, Anni - powiedziała.
- Już?
- Starczy emocji jak na jeden raz.
Wyszłyśmy z domku i Lindsay zamknęła go z powrotem na klucz. Skierowałam się w stronę jeziora i usiadłam znów na drewnianej ławce. Blondynka po chwili dołączyła do mnie.
- A więc ty i Charlotte spotykałyście się tutaj? - spytałam.
- Tak. Przeżyłyśmy tutaj naprawdę wiele wspólnych chwil.
- Ta działka należała do jej rodziców, nie? Nie bałyście się, że was tu nakryją?
- Nigdy tu nie przychodzili. Dałyśmy wszystkim jasno do zrozumienia, że to tylko nasze miejsce. Uszanowali to i nasi rodzice, i przyjaciele. Mogłyśmy tu robić co chciałyśmy.
- Mhm. A teraz do kogo należy ta działka? Rodzice Charlotte przecież też już nie żyją.
- Jest moja - uśmiechnęła się.
- Twoja?
- Matka Charlotte zapisała mi ją tuż przed śmiercią. Wiedziała, że uwielbiałam tu przebywać. Zajmowałam się mamą byłej dziewczyny odkąd sama doszłam do siebie. Nie miała już nikogo innego z rodziny, a dopadały ją coraz to nowe choroby. Gdy już czuła, że niedługo umrze zapisała mi tą działkę w podziękowaniu. W głębi serca cieszyłam się, ale nie odważyłam się tu przyjść bez Charlotte. Tak naprawdę dzisiaj jestem tu pierwszy raz, od kiedy jestem właścicielką tego terenu. Kiedyś było tu tak pięknie... Charlotte kochała naturę. Miałyśmy tu ogród pełen przeróżnych kwiatów. Zawsze było tu tak kolorowo. Tak naprawdę obie chętnie byśmy tu zamieszkały, ale niestety nie było tu warunków, by mieszkać na stałe. Domek nie ma wody, prądu ani ogrzewania. Zimą nie dałoby się tu wytrzymać. Przychodziłyśmy tu tylko, gdy było ciepło.
- Lindsay? Mam pewien pomysł.
- Jaki?
- Co powiesz na to, żebyśmy razem odbudowały to miejsce? Żeby było tu znów tak pięknie jak opowiadasz.
- Odbudować działkę? To będzie wymagało bardzo wiele pracy.
- Wiem, ale czy nie warto spróbować? Jeśli ty wiążesz z tym miejscem tyle emocji, ja też chcę. Uprzątniemy domek, zasadzimy kwiaty. Zróbmy to.
- Wiesz, Anni... Masz rację. To miejsce było kiedyś takie piękne, a marnowało się tyle lat. Znowu może tu być, jak kiedyś. Jedyne co, to będę tu z inną dziewczyną niż wtedy.
- Razem odbudujemy działkę i będzie tylko nasza.
- Tylko nasza...////////////////////////
I jak wam się podobało? Ja jestem zadowolona z tego rozdziału. Napisałam go już w sumie z pół roku temu i tylko czekałam na okazję żeby wpleść tą sytuację w akcję książki. Chyba wyszło dobrze. ^^ Do końca 6 rozdziałów. Czy Annisay czeka jeszcze coś zaskakującego? 😊Rysunek Lexy i Alana dla CzerwonKuwaPandar
Do następnego 💕😊
CZYTASZ
Anglistka
Romance/// BĘDZIE REMAKE Annika jest nastolatką, która wciąż do końca nie potrafi odnaleźć siebie. Do tej pory rówieśnicy nie akceptowali jej. Gdy idzie do szkoły średniej wszystko zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Lindsay to nauczycielka języka ang...